Vae divis, (przyczynek do dziejów toposu Cezara w PRL-u. Zapiski archiwariusza)
Vae divis
Jest rok 1961. Jacek Bocheński wydaje książkę pod zapożyczonym od Swetoniusza tytułem — Boski Juliusz . I już ten pozorny plagiat tytułu jest elementem skomplikowanej gry, jaką Bocheński podejmuje. Tytuł Swetoniusza Divus Iulius znaczy bowiem po polsku „boski Juliusz”, ale też zarazem i nie znaczy. Jest — jako się rzekło — rok 1961 i przymiotnik „boski” ma w polszczyźnie znaczenie szczególne: może być boski film, boskie naleśniki, boskie szpilki. A Juliusz? Przecież mówiąc o Cezarze „Juliusz” Bocheński Cezara tyka, mówi o nim po imieniu zupełnie niezależnie od tego, co w starożytnym Rzymie było imieniem, co nazwiskiem, a co przydomkiem. Jest rok 1961, jest Polska, i klienci antykwariusza nie mogą o takich szczegółach pamiętać. Ponad dwadzieścia lat później, w zupełnie innej Warszawie, akurat zelektryzowanej wiadomością o tym, jak Bujak wyrwał się liktorom pozostawiając w ich rękach jedynie kożuch — odbędzie się Teatrze Ludowym premiera sztuki Andrzeja Jareckiego Niezapomniany rok 1961. Jest więc niezapomniany rok 1961 i jest książka Jacka Bocheńskiego o Cezarze.
I dzieje się tak, że książka jeszcze nie otwarta, przeczytaliśmy tylko tytuł na okładce, a gra już się toczy, gra, której uczestnicy wymienieni są na karcie tytułowej: Boski Juliusz, Bocheński — antykwariusz i Czytelnik 1961. Zwłaszcza ta ostatnia postać jest w książce ważna, to do niej skierowane jest słynne pytanie, które książkę otwiera: „Czy ktoś z państwa chciałby zostać bogiem?”
Jest rok 1961 i tak sformułowane pytanie musi wywoływać określone skojarzenia: mówimy Cezar, a w domyśle —jeszcze nie Lenin wprawdzie, bo w tych czasach nawet antykwariusz jest jeszcze członkiem partii komunistycznej — więc w domyśle jest Stalin. I nie może nie być. Musi się tak dziać, skoro boskość zostaje już nie tylko podważona pytaniem, ale przedstawiona w tym pytaniu jako możliwy do osiągnięcia cel. A pierwszy rozdział traktatu Bocheńskiego o sposobie wybijania się na boskość nosi tytuł Okrucieństwo.
Jest rok 1961 — wyśmienity moment, aby zastanawiać się nad kruchością boskości, to właśnie w tym roku Stalingrad zmienia nazwę na Wołgograd, Stalinabad na Duszanbe, Stalina Pik na Kommunizma, Pik, Staliniri na Cchinwali, Stalino na Donieck, Stalinogorsk na Nowomoskowsk, Stalinstadt na Eisenhuttenstadt, Stalinsk na Nowokuznieck, a mumia zostaje usunięta z mauzoleum. Są więc liczne okazje do refleksji.
Czytelnik 1961, postać w książce Bocheńskiego niezwykle ważna, klient, dla którego antykwariusz prowadzi swój interes, nie może czytać tej książki inaczej, nawet jeżeli przed chwilą popełniliśmy malutki anachronizm, którego nie warto ukrywać: Boski Juliusz ukazuje się w listopadzie, pierwsze recenzje pojawiają się w drugiej połowie miesiąca, zaś finał dedeifikacji boskiego Soso ma miejsce na XXII zjeździe KPZR, który zakończył obrady 31 października. Antykwariusz, prowadząc swoje zapiski, nie mógł jeszcze znać jego wyników, które zna Czytelnik 1961, ale, jak każdy, kto prowadzi interesy, jakoś sobie sytuację rynkową prognozował.
Antykwariusz jest postacią szczególną; chociaż zapewne można by pokusić się o taką interpretację tej książki, która traktowałaby go jako samoistną postać literacką,_my postąpimy zgoła odmiennie, traktując go jako osobę identyczną z autorem, są bowiem powody, dla których warto tak postąpić.
„W poniższych zapiskach” — powiada na samym wstępie antykwariusz — „znajdą się tu i ówdzie krótkie informacje, jakimi sposobami antykwariusz dowiedział się pewnych rzeczy.”1 . My ze swojej strony będziemy próbowali niekiedy informacje te czasami uzupełniać bądź komentować. Pierwsza z tych informacji jest taka:
Po raz pierwszy antykwariusz przestudiował je [pamiętniki Cezara z wojny galijskiej] mając lat czternaście. [s. 8]
Mogłoby się wydawać, że zdanie to nie znaczy prawie nic. Czternaście lat to akurat ten wiek, w którym dziesiątki pokoleń chłopców biedziły się nad Cezarem.
Szkoło!
Gdy cię wspominam,
Tęsknota w serce się wgryza,
Oczy mam pełne łez.
...Galia est omnis divisa In partes tres...
Wielu antykwariuszy i zbieraczy staroci wspomina podzieloną na trzy częsci Galię własnie tak jak Tuwim: jako fragment wspomnień niebieskiego mundurka. A te łzy są z roztkliwienia się nad sobą i wyciągniętym z kufra srebrno haftowanym kołnierzem od tegoż mundurka.
Czternastoletni Jacek Bocheński nie ślęczał nad Cezarem w szkole; były po temu dwa zupełnie różne powody. Po pierwsze w tym wieku swobodnie mówił po łacinie i lektura pamiętników Cezara nie była dla niego przeżyciem gramatycznym, po drugie zas był rok 1940, a w Generalnej Guberni, gdzie Bocheński mieszkał, nie było takiej szkoły, w której polski chłopiec mógłby się uczyć łaciny. To zresztą jeden z czynników, które spowodowały, że Czytelnik 1961 łaciny nie zna.
Podobnie jak przy studiowaniu dziejów Cezara, pewnych danych brakuje, i stąd drobna niejasność: Bocheński skończył 14 lat 29 lipca 1940; czy oznacza to, że antykwariusz pierwszy raz czytał o podzielonej na trzy części Galii właśnie wtedy, kiedy Francję dzielono na dwie części, czy nieco wcześniej? Czy może kiedy czytał o poddaniu Alezji, poddawał się Paryż?
A może nieco później? Zaraz po czternastych urodzinach antykwariusza rozpoczyna się próba inwazji na Wyspy Brytyjskie, temat i przez Cezara poruszany, zaś kolejne miesiące otwierają nowy teatr wojny: na przestrzeni pomiędzy Kartaginą a Aleksandrią rozpoczyna się kampania libijska. Jeśli więc nawet nie umiemy precyzyjnie ustalić, w jakim momencie czternastoletni kandydat na antykwariusza o wojnie galijskiej czyta, możemy sobie odtworzyć pewne istotne elementy jego stosunku do opisywanych tam wydarzeń.
Trudniej nam będzie zrozumieć, jak to jest, kiedy się czyta Cezara w języku, którym się swobodnie mówi, wydaje się jednak, że bez próby zrozumienia tego właśnie, nie uda się Boskiego Juliusza sensownie zinterpretować. Dysponujemy następującymi faktami: Jacek Bocheński jest synem Tadeusza Bocheńskiego, literata i filologa klasycznego, człowieka opętanego miłością do antyku. Tadeusz Bocheński nauczył syna mówić po łacinie, kiedy ten miał lat 6. Odnotujmy, że był to rok 1932; dla Jacka Bocheńskiego to data graniczna między życiem po polsku tylko, a życiem ze starożytnością na karku. Po łacinie mówiło się w domu, zupełnie zwyczajnie, o codziennych sprawach. Z tezą, że jest to język martwy zetknął się Jacek Bocheński jako kilkunastoletni chłopak i odrzucił ją jako absurdalną, przeczyła bowiem zdrowemu rozsądkowi: świetnie wiedział, że łacina jest językiem żywym, językiem, w którym najnaturalniej w świecie wyrażał swoje doznania, poglądy, uczucia.
Kiedy więc miał 14 lat i o wojnie galijskiej czytał, mieszkając w domu swojego ojca w Zakopanem, albo raczej kiedy o niej nie czytał, ale, przy stole czy na spacerze, rozmawiał z ojcem o codziennych sprawach, to były wśród nich także i przypomniane przed chwilą wydarzenia roku 1940. Nie wiemy dokładnie, jak o tym mówili: czy Paryż po rzymsku nazywali Lutecją, jak legat Cezara Labienus, który miasto w czasie wojny Galijskiej zdobył, czy używali łacińskiej nazwy średniowiecznej, ale jakoś musieli o tym mówić, i mówili o tym po łacinie.
Jeśli się tak pamiętniki Cezara czyta, zna go jakby z bliska, na codzienny sposób, zapewne łatwiej dostrzec, co jest Cezarem samym, a co mitem czy toposem, bo Cezar .objaśnia rok 1940, a rok 1940 objaśnia Cezara. Objaśnia jednak niedostatecznie, skoro Boski Juliusz mógł zostać napisany dopiero 20 lat później. Aby rozumieć to wszystko, co rozumie autor Boskiego Juliusza, trzeba nie tylko znacznie więcej, niż rozumieć może najzdolniejszy nawet i najbardziej wykształcony czternastolatek, ale o znacznie więcej, niż daje się w ogóle zrozumieć w latach czterdziestych.
Wychowanie w tradycji antycznej, biegła znajomość łaciny i greki — to wyposażenie, z jakim zastaje Jacka Bocheńskiego w Chełmie Lubelskim, gdzie ukrywa się przed wywózką na roboty do Niemiec, wkraczająca tam na tydzień przed jego osiemnastymi urodzinami Armia Czerwona. Jak wiemy, wyposażenie to okazało się niewystarczające, aby ochronić Bocheńskiego przed tym, co miało nastąpić. Nie wspominamy o tym, aby mu czynić wyrzuty. To było po prostu na tamten czas niewystarczające zabezpieczenie przed komunizmem; zauważmy, że w sierpniu 1944 roku pędzi do Lublina na spotkanie nowej władzy na przykład Jan Parandowski, który 18 lat skończył już dawno, a z Pławowic, gdzie mieszka u Morstina, ma dalej niż Bocheński z Chełma.
Warto się wszystkim tym szczegółom przyjrzeć, aby zrozumieć, jak ostateczna i beznadziejna była niemoc kultury śródziemnomorskiej, gdy trzeba się było przeciwstawić totalitaryzmom naszego stulecia. Jacek Bocheński, człowiek wychowany w tak szczególnych warunkach, jest w tej kwestii przykładem niezwykle cennym, tym
cenniejszym, że gdy tylko zbiorowe szaleństwo mija, pisze książkę tak świetną jak Boski Juliusz, książkę, która jest świadectwem nie tylko jego osobistego powrotu do świata tradycyjnych wartości, lecz także dowodem, że owa niezdolność naszej kultury do przeciwstawienia się złu była zjawiskiem chwilowym.
Centralnym zagadnieniem książki Bocheńskiego jest boskość.
Nie każda dusza staje się natychmiast po śmierci człowieka kometą w przekonaniu ludu i świeci przez siedem dni bez przerwy. Astronomia ludowa nie dopuszcza takich rzeczy bez powodu [s. 80].
Zanim jednak lud uzna czyjąś boskość, musi ją dostrzec w sobie sam zainteresowany, na przykład Juliusz Cezar, ale przecież nie tylko on. W rozmowie z Jackiem Trznadlem powie to Bocheński bardzo wyraźnie:
Mój ojciec reprezentował postawę typową jeszcze dla modernistów, jego stosunek do świata był właściwie tego rodzaju, że w swojej twórczości czuł się kimś lepszym od otaczającego zbiorowiska ludzkiego, tak jak to się działo często w końcu XIX wieku. Artysta, duchowy gigant, nosił w sobie zrozumienie czegoś zupełnie niedostępnego dla otaczających go karłów. Byłem wychowywany w takiej atmosferze, bardzo tym nasiąkłem. [...] A więc także dla mnie świat dzielił się na ludzi ob- darzonych wyższymi właściwościami ducha i na przyziemne społeczeństwo, które nie rozumie tamtych jednostek. Jakby w jednych wcielił się jakiś Duch Boży, a w drugich nie.i2
Czy takie właśnie przekonanie ma o sobie Cezar z książki Bocheńskiego? Jednak nie. Pisarz wyposaża go w cyniczną samoświadomość:
W Galii będzie powstanie. Wszyscy Gallowie dążą do zmian politycznych, mają to chyba we krwi, ale cóż naturalniejszego, wszyscy ludzie pragną swobody i nienawidzą niewolnictwa. Jasno sobie powiedzmy, że wszyscy ludzie pragną swobody i nienawidzą niewolnictwa, powtórzmy ten truizm jeszcze raz, wbijmy sobie w głowę, że będą pierwszego pragnęli, że będą drugiego nienawidzili, że nie zmieni się to nigdy, bo nie może, a teraz, kiedyśmy tak proste ćwiczenie umysłowe wykonali, pomyślmy o sposobach zaradczych, czyli o właściwej dyslokacji wojsk [s. 45].
W szczególności przedstawiony przez Bocheńskiego Cezar nie działa w interesie nikogo poza sobą samym:
Cezar wiedział, że [...] „człowiek” może się zdobyć na najgłupsze pomysły, i zarazem wiedział, że ów bezimienny, mały człowiek bywa paskudnym zawalidrogą podczas marszów do boskości. Albowiem człowiek taki, chociaż mały, umie się zwielokrotnić i jest go wtedy za dużo, a gdy tak szumi i tak się wszędzie rozłazi, to właściwie nie ma na niego rady. Zmierzając do boskości, trzeba zawsze uważać, by raptem nie zaszumiał gdzieś mały człowiek. [s. 26]
Dlaczego Cezar rozpoczyna wojnę w Galii? W książce Bocheńskiego nie ma ani słowa o tym, by wojna ta leżała lub nie leżała w interesie Rzymu. Interes Rzymu w ogóle nie znajduje się ani w polu zainteresowań samego Cezara, ani przedstawiającego te zainteresowania antykwariusza. Powód do rozpoczęcia wojny jest zgoła odmienny:
Gdy człowiek ma czterdzieści dwa lata, trudno mu czekać na lepsze okazje. Musi kiedyś z a c z ą ć. [s. 11]
Ponieważ w tych rozważaniach udziela się nam postawa antykwariusza, nie umiemy się powstrzymać od przypomnienia, że właśnie w wieku lat 42 Józef Stalin zostaje sekretarzem generalnym WKP(b); zaś Bocheński pisząc te słowa nie wie jeszcze z własnego doświadczenia, jak to jest, kiedy się ma 42 lata — będzie je miał dopiero w roku 1968.
Opowiadając o Cezarze, antykwariusz gotów jest podawać mnóstwo szczegółów; piętrzą się one, i na Czytelniku 1961 muszą robić wrażenie faktograficznego bogactwa książki, która przecież znacznie więcej znanych autorowi faktów pomija niż prezentuje. Oczywiście Bocheński nie pisze historycznej monografii o Cezarze, może więc o różnych rzeczach wspominać albo nie wspominać wedle woli. Konstruując postać antykwariusza, sprzedawcy historycznych szczegółów, zapowiada, że będzie oferował te, o których sądzi, że będzie na nie popyt. A co poza tym ma w magazynie, ale do sprzedaży nie wystawia — to już jego sprawa.
W szczególności warto zwrócić uwagę na nieobecność w książce tego wszystkiego, czego Cezar w sensie pozytywnym dokonał, a było tego przecież niemało. Antykwariusz uważa zapewne, że Czytelnik 1961 nie kupi wielkich pieców Magnitogorska, nawet jeżeli są naprawdę wielkie, i nawet jeżeli Cezar osobiście spowodował ich
zbudowanie. Słowem — Cezarowi zostaje odebrane co cesarskie. Ciekawsze, że co odebrane Cezarowi, nie zostaje dane nikomu innemu.
W Boskim Juliuszu świeci nieobecnością postać tak istotna jak Brutus — natchnienie pokoleń republikanów. Bocheński ledwie wspomina, że Brutus Cezara zasztyletował, nie wdaje się w szczegóły spisku —jego po prostu chyba Brutus nie interesuje. Brutus to w ogóle nie jest propozycja. Bocheńskiemu zdecydowanie nie podobają się zamachowcy.
Żaden nie miał konkretnego planu politycznego na przyszłość. I oto Cezar leżał pod pomnikiem Pompejusza, a ideały nie mogły się jakoś zrealizować. Cnota nie była nagradzana, wolność nie triumfowała, ustrój republikański sam przez się nie zmartwychwstawał, a senat ledwo słuchał bohaterskich zamachowców, po czym zwyczajnie uciekł.
Więc odwołali się do społeczeństwa. Poparło ich kilka osób, między innymi niejaki Cynna, który wygłosił mowę przeciw Cezarowi. Ale głosy te padały w pustkę. Lud odniósł się do przewrotu z rezerwą, wykazując niezdecydowanie. [s. 84]
Jest przez cały czas niezapomniany rok 1961. Antykwariusz wprawdzie świetnie zna szczegóły zamachu w teatrze Pompejusza i wszystkie wydarzenia, które po nim nastąpiły, ale sam zapewne jest raczej pod wrażeniem zamachu kremlowskiego sprzed lat ośmiu: Beria leży być może pod pomnikiem czy portretem Stalina, zamachowcy nie mają konkretnego planu politycznego na przyszłość, wolność nie triumfuje, cnota nie jest nagradzana, ustrój republikański nie zmartwychwstaje, a lud odnosi się do przewrotu z rezerwą. Pamiętajmy, że jest rok 1961 i zamachowcy nadal tłuką się między sobą, kolejna grupa antypartyjna zostaje zdemaskowana — jak już wspominaliśmy — natychmiast po ukazaniu się książki Bocheńskiego.
Ale nawet jeśli jest rok 1961, nie należy redukować sensu Boskiego Juliusza do wydarzeń bieżących, bo nie tylko o nie chodzi. A Antykwariusz 1944? Jest Chełm Lubelski, koniec lipca i on zapewne widzi mniej więcej taki obraz: nikt nie przestawia teczki pułkownika Stauffenberga za filar, Hitler leży w Kętrzynie pod własnym portretem, zamachowcy nie mają konkretnego planu na przyszłość, o wolności i tych innych rzeczach już nie wspominam. Nie rozwinę też toposu wstecz, w kierunku hrabiego Pahlena czy Robespierre’a, bo Brutus — szczególnie empirowy — to temat na oddzielny esej.
[...] i Arystydes, i Cycero, i Brutus uważali, iż lud stoi po ich stronie, a już na pewno wierzyli, że sami działają dla dobra ogółu. [s. 91]
powiada Antykwariusz, który tak nie uważa. Ani spisek Brutusa, ani żaden inny nic nie załatwi, nic w istocie nie zmieni, stwarzając niebezpieczeństwo przebierania starych zbrodni w nowe szaty. To nie jest sposób na Cezara.
Nie ulega i nie może ulegać wątpliwości, że Cezar jest tyranem, że jest zdolny do wszystkiego, i że nie można się na to zgodzić. Bocheński z lubością kolekcjonuje nieprawości Cezara, a przedstawiając je w mowie pozornie zależnej jeszcze zwiększa ich okropieństwo. Parę cytatów:
nie można uniknąć mordowania, gdyż jest to nie tylko sposób osiągnięcia zdobyczy, lecz poniekąd rzecz sama w sobie pożyteczna. Człowiek nabiera potęgi proporcjonalnie do ilości popełnianych zabójstw. [s. 14]
Ilu jest w ogóle wszystkich Gallów? Chyba z pięć milionów. Trzeba zabić chociaż połowę i nie można z tym zwlekać. [s. 11] Te stare idiotyzmy wykończą się same, ale nie tak, abym ja wyglądał na grabarza wolności. Wystarczy, że nim jestem. [s. 75]
Przypisanie Cezarowi tak jasnej samoświadomości nawet jeżeli jest przesadą, dokonywane tu jest „w obronie koniecznej” i znajduje uzasadnienie w jego czynach. Bocheński przytacza za Plutarchem historię o tym, jak Cezar rekwirując skarb państwowy natknął się na zdecydowany opór trybuna ludowego, któremu zagroził wreszcie śmiercią, dodając, że trudniej mu to było powiedzieć, niż wykonać (s. 67). Bowiem zostawanie bogiem to przede wszystkim sprawa manipulacji świadomością zbiorową; odnoszenie zwycięstw militarnych i politycznych, masowe mordy czy reformy państwowe to tylko środki.
Przypomnijmy sobie, jak Cezar obalił ustrój. Obalił go, pozornie utrzymując. Przecież wszystkie instytucje republikańskie zostały utrzymane. Ot, kolaboranci galijscy, którymi Cezar uzupełnił skład senatu, zdjęli spodnie i przebrali się w togi, ale senat istniał. Przy pomocy tak nieskomplikowanych zabiegów z kostiumami obalono zarazem i utrzymano cały ustrój. Był to zapewne pierwszy w dziejach przypadek gigantycznego manewru politycznego, polegającego na udawaniu, że nie to samo jest tym samym. (Pierwszy na tak olbrzymią skalę i pierwszy pomyślnie przeprowadzony, jeśli nie uwzględnić nagłej śmierci Cezara) [s. 78].
Później te idee będą kultywowane, ale dodać już się właściwie nic nie da: koń w senacie nie jest w gruncie rzeczy jakościowo różny od Galla bez spodni ani jakże licznych choć mniej popularnych parlamentarzystów różnych czasów i krajów.
Naprawdę istotna jest wielka koncepcja, która, sformułowana najprościej, powinna była brzmieć: dyktatorem Rzymu będzie liberał, zwycięskie wojny przeprowadzi pacyfista, republikę zniszczy ten, kto pozwoli istnieć jej instytucjom. Tylko dwie rzeczy potrzebne są do urzeczywistnienia tych celów: wojsko i pieniądze. Ponadto trzeba pamiętać, że dyktatorów nie instalują ani żołnierze, ani bankierzy. Robi to rozentuzjazmowany lud. [s. 70]
I lud musi mieć do tego swoje powody, a najważniejszym z nich jest chyba upowszechnienie się przekonania, że istniejący system wyczerpał możliwości reformowania się; opisywany przez Bocheńskiego Rzym jest doszczętnie zepsuty, a jego instytucje niewydolne. „Otóż to są stosunki w Rzymie...” (s. 45) — komentuje jeden z nakreślonych obrazów antykwariusz, w innym zaś miejscu, opisując, jak dawna kochanka Cezara, Serwilia, załatwiła sobie u Cezara kupno majątku ziemskiego po zaniżonej cenie na cichym przetargu wsadzając mu do łóżka własną córkę — otóż w tym miejscu pisze antykwariusz zdanie, co do którego trzeba ubolewać, że nie zostało napisane po łacinie:
Takie transakcje zawarła z Cezarem siostra Katona Młodszego i matka Brutusa w czasach, gdy republika chyliła się do upadku, między innymi wskutek braku wielkich idei, które mogłyby ożywić przestarzały ustrój. [s. 126]
Ale to zdanie napisane zostało po polsku. „Rzymowi potrzeba na gwałt wielkiej idei!”; gdyby przyjąć, że czytelnik 1961 to polski inteligent sprzed lat trzydziestu, to byłby on chyba synem Cezarego Baryki. Jak pamiętamy, jest rok 1961, w Polsce zamiast „wielkiej idei” rozwija się „mała stabilizacja”, Trzeci Rzym trzyma się naprawdę mocno (jeśli nie brać pod uwagę Chińczyków, którzy jakby trzymają się jeszcze mocniej) — i co w tej sytuacji może zaproponować antykwariusz swoim klientom?
Cycero — nie. U Cycerona wielkiej idei nie ma. Jest wielka forma, a Bocheński jest wobec formy więcej niż podejrzliwy. Ktoś, kto w przeciwieństwie do Czytelnika 1961 odebrał staranne klasyczne wykształcenie, zna się doskonale na tych sztukach i sztuczkach.
Nie przypadkiem za kilka lat w książce o Owidiuszu wystąpi jako konferansjer prowadzący rewię. A taki konferansjer to ktoś, kto zna te wszystkie sztuki od strony kulis, więc nawet jeżeli są świetne, iskrzące się i błyszczące, on i tak wie, co jest pod spodem. A u Cycerona pod spodem jest oportunizm. To słowo pada (s. 96).
I nie tylko słowo — oportunizmowi Cycerona poświęca antykwariusz cały wywód. Więcej: żadna postać w tej książce nie zostaje tak bezpośrednio przez antykwariusza oceniona — i potępiona. Może nawet w tym potępieniu jest nieco przesady? Czytelnik 1961 na pewno nie wie, że Cycero jednak przypłacił życiem swoje występowanie w obronie republiki, a antykwariusz wcale o tym nie wspomina. Ale może to nie jest aż tak ważne, bo mordowani bywają także i oportuniści. To jednak zupełnie inna sprawa; dla Bocheńskiego naprawdę ważne jest co innego: gdy Cyceron, kiedy powinien się wypowiedzieć publicznie w sposób dla siebie niewygodny, w imię głoszonych wartości, a wbrew swoim interesom, najchętniej wyjeżdża z Rzymu. Podkreślam, że tym razem to antykwariusz szarga Marka Tuliusza, a nie ja — Cycerona peerelu.
Nie ma wielkiej idei, jest rok 1961 i jest wielkie imperium. I nie ma zakończenia. Historia Cezara nie ma zakończenia — czy też — inaczej mówiąc nie ma jednego, określonego zakończenia. Antykwariusz ma pełen magazyn. Mógłby dać na przykład zakończenie według Becketta (Czytelnik 1961 przyjąłby to i z aplauzem i ze zrozumieniem), mógłby dać zakończenie według Kafki — w końcu Cycerona siepacze Antoniusza zabijają „jak psa”. Antykwariusz daje Zakończenie według Plutarcha.
Czytelnik 1961 zapewne tego nie zauważa (Platon? Plotyn? Plaut? Pluton? Plutarch? — który to właściwie?), ale oto cały ten rzymski bałagan poddany zostaje greckiemu uporządkowaniu i zwycięża Katon. Są powody, żeby tak było, i takie jest pierwsze odczytanie książki; jej pierwsza recenzja, napisana przez Artura Międzyrzeckiego, nosi tytuł Triumf Katona3 I to się w znacznej mierze sprawdza: perspektywa roku 1961 to nie romantyczne spiskowanie, ale nudny upór.
Bocheński jednak do zakończenia według Plutarcha nie zapomina dodać czegoś od siebie: w Katonie też tkwi zarodek niebezpieczeństwa, tego samego niebezpieczeństwa, o którym mówił w cytowanej rozmowie ze Trznadlem, niebezpieczeństwa boskości.
[...] jakże Kato mógłby się nie zgodzić na doktrynę, Kato nie tylko się godzi, Kato popiera doktrynę całym sobą [...], Kato i Sokrates posiedli wszystkie prawdy, wszystkie dowody [s. 168].
Czy w innym miejscu:
Żyć czystym rozumem to niepodobieństwo dla człowieka, to przywilej boski. — A właśnie! — zagrzmiał Kato. — Osiągnąć tę boskość!. Wyzwolić duszę z ciała! Na tym dopiero polega ,doskonała wolność! [s. 166]
Mróz przechodzi po krzyżu. Antykwariusz wie doskonale, że Katona też należy się bać, że Katon to w najlepszym wypadku malum necesarium.
A na dodatek łatwo pisać zakończenie Plutarchowi dobre 150 lat po śmierci Katona; przecież o tym, że Katon jest Katonem, można wiedzieć z całą pewnością dopiero w Utyce, a może nawet jeszcze później, najlepiej kiedy minie te półtora wieku i wiadomo, że Katon się przyjął. Antykwariusz 1961 do żywego Katona nie mógłby mieć pełnego zaufania.
Właściwie nie wiem, do jakiego stopnia antykwariusz widzi to w 1961 roku, i czy nie myślę o tym tak, jak myślę, dlatego tylko, że nie jest rok 1961 tylko 1990 i wiem, że daje się pomyśleć sytuacja, w której Katon będzie głosował w senacie za zrobieniem Katyliny konsulem. Ale mimo wszystko sądzę, że przesłanie Boskiego Juliusza nie sprowadza się do apologii Katona; myślę, że antykwariusz mówi raczej: amicus Cato, sed magis amica humanitas.
Jan Walc, Vae divis, (przyczynek do dziejów toposu Cezara w PRL-u. Zapiski archiwariusza) Kultura Niezależna nr 62, czerwiec 1990, przedruk: Jan Walc, "Wielka choroba", Warszawa 1992
«