["Ja tu tylko sprzątam": recenzja] Marek Adamiec, O tolerancji, głupocie i dobrym samopoczuciu
Zacznijmy od dość gorzkich słów z zastrzeżeniem, że goryczy w ogóle będzie tu bardzo dużo.
Przed laty młody, dobrze zapowiadający się historyk opublikował interesującą monografię Z dziejów honoru w Polsce sądzę jednak, że ani on, ani zachwyceni książką czytelnicy nie zdali sobie sprawy, że oto na naszych oczach ów honor w Polsce staje się zjawiskiem historycznym właśnie, że owszem będzie można na temat jego dziejów napisać niejedną jeszcze monografię, że monografiści będą mogli ze sobą nawet polemizować, ale sprawa jest w istocie zamknięta. Było, minęło, stało się przedmiotem zainteresowania historyków, jak tyle ważnych niegdyś treści.
Opowiadano mi o dziadku, który starał się wytłumaczyć wnuczkowi, że honor to największe, najważniejsze słowo, jakie można wypowiedzieć Inteligentna dziecina podjęła z dziadziusiem polemikę, mówiąc, że zna inne, jeszcze ważniejsze słowo. - A cóż to za słowo? - zainteresował się dziadek. - Kulwa - odpowiedział spokojnie wnusio, który - jak to zwykle dzieci lepiej od dziadka wyczuwał rytm swoich czasów. [...]
Honor to owoc kultury, i trzeba pracy wielu pokoleń, aby stopniowo wytworzyły się normy życia społecznego mówiące wyraźnie, co jest, a co nie jest postępowaniem honorowym i spotka się z jednoznacznym społecznym potępieniem - trudno się dziwić, że po pół wieku życia w świecie norm nieostrych, rozchwianych, niejednokrotnie sprzecznych ze sobą nie umiemy dzisiaj posługiwać się pojęciem honoru.
- jest to fragment felietonu Jana Walca pt. Roland i Magdalenka z 9 września 1990 roku, opublikowanego niegdyś na łamach Wokandy, przypomnianego w tomie Ja tu tylko sprzątam. Felietony i szkice z lat 1988-1993.
Otóż ten tom jest bez wątpienia jedną z najważniejszych książek o Polsce współczesnej, z jakimi zetknąłem się ostatnio. Felietony, zamieszczane niegdyś na łamach Wokandy i Życia Warszawy, czytane dzisiaj przypominają fakty, które przecież wcale nie tak dawno znajdowały się w samym centrum zainteresowania społecznego, które budziły żywe spory i emocje, które obecnie nieomal zostały zapomniane, a przynajmniej zepchnięte w niepamięć przez inne fakty, wzbudzające niemniej żywe spory i emocje. Ostatecznie, kto jeszcze dzisiaj pamięta o kontrakcie "okrągłego stołu", o dyskusjach towarzyszących ustawie o aborcji, o kolejnych "wojnach na górze, o aferze spółki "Telegraf", o przedostatnich i ostatnich wyborach do Sejmu czy o kolejnych gafach i niezręcznościach ministra Wachowskiego? A to zaledwie niektóre z faktów, które wcale nie tak dawno kształtowały polskie życie publiczne.
Na pewno tom felietonów Jana Walca nie zastąpi kalendarium historii najnowszej. Tym bardziej, że autor z założenia jest nieobiektywny, stronniczy i nietolerancyjny. Nietolerancyjny wobec wszelkich przejawów głupoty, ze szczególnym uwzględnieniem głupoty politycznej i wobec elementarnego chamstwa. Nieprzypadkowo pozwoliłem sobie na obszerne przytoczenie rozważań na tak anachroniczny temat w Polsce współczesnej, jak kategoria honoru". Nie dość, że felietony Walca są anachroniczne, to jeszcze Walc jest konsekwentnie realistyczny. Rzecz nie w tym, że są to teksty napisane znakomicie po polsku, wolne chociażby od przerażającej minoderii, wynurzeń sygnowanych pseudonimem Smecz, to jeszcze Walc miewał istotne sprawy do przekazania czytelnikowi. Co więcej, robił to w sposób klarowny i jednoznaczny.
Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest tu coś innego. Najgorszy jest anachroniczny system wartości, któremu Walc jest wierny. Dlatego lekturze tomu jego felietonów towarzyszyła pamięć o następujących fragmentach Przesłania Pana Cogito.
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra
Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą
grudę
a komik napisze twój uładzony życiorys
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki
i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie
zdobędziesz powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je
z uporem jak ci co szli przez pustynię i ginęli
w piasku.
Walc bywa mniej patetyczny, natomiast niejednokrotnie przypomina chyba już zupełnie zapomnianą formułę Vaclava Havla - o życiu wprawdzie, jako o szansie, przed którą stanęły wcale nie tak dawno kraje Europy Wschodniej. Tom pt. Ja tu tylko sprzątam... czytany z tej perspektywy staje się relacją o systematycznej rezygnacji narodu polskiego, reprezentowanego ponoć przez swoich najlepszych synów, z tej akurat możliwości.
Cotygodniowy cykl felietonów staje się tutaj cyklem powolnego grzęźnięcia polskiego życia społecznego w fałszu.
Felietony Walca pokazują, jak Havlowskie życie w prawdzie zostało zamienione na życie codzienne w kłamstwie. Przypominają jednocześnie fakty szalenie wstydliwe: kto i kiedy mijał się z prawdą w wypowiedziach publicznych, kto robił rzeczy skandaliczne, albo przynajmniej głupie z perspektywy elementarnych norm przyzwoitości. Intencje tego postępowania felietonista przemilcza. Z tego tomu wyłania się przytłaczający obraz życia politycznego w Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. Najgorsze moim zdaniem jest to, że jest to obraz prawdziwy.
Ja tu tylko sprzątam... jest uzupełnieniem zbioru esejów Ryszarda Legutki pt. Nie lubię tolerancji, można tutaj znaleźć takie wątki, przewijające się w publicystyce Romana Zimanda - Leopolity, Andrzeja Dobosza czy Macieja Poleskiego - Czesława Bieleckiego. Nie piszę tego gwoli komplementowania Walca, lecz po to, by ukazać tradycję jego felietonistyki. Pewne jest jedno: postawa Jana Walca nie miała nie wspólnego z nieomal ewangelicznym nawoływaniem do tolerancji, rozlegającym się z łamów Gazety Wyborczej; nie muszę dodawać, że to pisarstwo nie ma nie wspólnego z niechlujstwem intelektualnym i językowym felietonów Adama Michnika. To, co jest dla mnie ważne, to właśnie szczególna postawa felietonisty. Zwykło się taką postawę określać pogardliwie mianem "fundamentalizmu". Walc miał te odwagę, że był wierny swoim poglądom.
Przyznam się, że kilkakrotnie wadziłem się z Walcem jako z historykiem literatury, niektóre jego propozycje były dla mnie po prostu nie do przyjęcia. Także obecnie nie jestem przekonany, że zaproponowany przezeń język w książce Architekt Arki jest najwłaściwszym językiem do rozmów o twórczości Mickiewicza. Natomiast sądzę, że właśnie felietonistyka Walca jest szalenie istotną propozycją intelektualną i światopoglądową. Chociażby z tego powodu, że tutaj istotnie chodzi o światopogląd - to znaczy - o całościową wizję rzeczywistości, w której kłamstwo, głupota i łajdactwo są określane swoimi własnymi nazwami.
Oto fragment felietonu, w którym mowa o problemie co najmniej zastanawiającym z perspektywy przemian zachodzących ówcześnie w naszym kraju:
W czytaniu, ale też i w nieczytaniu Prousta zawarty jest głęboki sens, także i polityczny. z jednej strony bynajmniej nie każdy gotów jest wdawać się w te subtelności, także i z magdalenkami, z drugiej zaś strony, powiedzmy to sobie otwarcie, taki Proust to nie tylko jajogłowy, ale w dodatku pedał, a poza tym Żyd przecież. Dzisiaj o magdalenkach nie jajogłowym, nie Żydom i pedałom decydować. Proponowana nam koncepcja demokracji, tej, do której przez tyle lat tęskniliśmy, jest bowiem następująca. zdecydowanie więcej w naszym społeczeństwie elektryków-katolików niż czytelników "wuja Prousta ", więc chyba oczywiste, kto, komu i co będzie dyktować. Większość to większość, i niech się ci inteligenci wreszcie nauczą pluralizmu i tolerancji, a nauczą się w ten sposób, że wolno im będzie stać sobie w ciszy i spokoju w swojej inteligenckiej klasie, kiedy to demokratyczno-elektryczna większość będzie wreszcie dyktować co i jak.
Otóż wskazując na krąg tradycji refleksji Jana Walca należy przypomnieć dwa, ze szczętem chyba zapomniane nazwiska, mianowicie Stanisława Brzozowskiego i Stefana Żeromskiego. Ja tu tylko sprzątam... jest praktycznie relacją z końca wieku inteligencji polskiej. Pięknie pisze Włodzimierz Bolecki we wstępie, rozwijając przewrotną formułę tytułową:
Sprzątam śmiecie naszych umysłów, którymi jesteśmy zasypywani przy każdej okazji. Nie stroję się w strój nauczyciela i autorytetu, Kombatanta i Lepiej Wiedzącego. Jestem sprzątaczem na wysypisku idei, postaw, wartości, kryteriów i słów.
I dalej:
Jasiek sprzątał, bo wierzył, że czystość intencji, zasad i działań jest fundamentem życia społecznego. Pisał inteligentnie dla ludzi inteligentnych i nie zamierzał nikogo reformować ani nawracać. O tzw. zakutych łbach miał zdanie wyrobione i nie tracił czasu na ich rozkuwanie. Zdumiewał go natomiast przeciąg wytwarzany przez tzw. otwarte głowy. Sprzątać w przeciągu? Herkules w stajni Augiasza miał łatwiejsze zadanie.
Otóż nie chciałbym tutaj uderzać w ton katastroficzny, szat rozdzierać, lubo też wykonywać inne, równie spektakularne gesty. Dla mnie ten tom jest wstrząsającym świadectwem definitywnej klęski tradycji inteligencji polskiej o proweniencji jeszcze XIX-wiecznej, nazwiska Brzozowskiego i Żeromskiego nie pojawiły się tutaj przypadkowo. Przez szalenie gorzkie felietony Walca przewija się jedna, straszliwa prawda: koniec komunizmu oznacza praktycznie w Polsce koniec tradycyjnej formacji inteligencji.
Walc miał odwagę mówić głośno o konieczności przeprowadzenia elementarnej weryfikacji obowiązującej skali wartości. Zastanawiam się cały czas, czy trud sprzątania śmieci zalegających w polskich umysłach nie był trudem daremnym. Świadomość, że Walc-felietonista miał rację, to jednak szalenie smutna świadomość. Najgorsze zaś w tym jest to, że jego felietony są nadal aktualne. Obawiam się, że dawne głupstwa będą w najbliższej przyszłości nieuchronnie powtarzane. I to z pełnym samozadowoleniem.
Mnie zaś przypomniało się zakończenie znakomitej powieści Gabriela Garcii Marqueza. Brzmi to mniej więcej tak: plemiona skazane na sto lat kłamstwa nie mają już drugiej szansy na ziemi.
Tom felietonów Jana Walca pokazuje, jak udało się szansę bezmyślnie zmarnować. I co więcej, jak temu procesowi towarzyszyło pełne poczucie samozadowolenia...
« Adamiec Marek, O tolerancji, głupocie i dobrym samopoczuciu. Przegląd Polityczny, nr 30, 1996