Drogi,
Nie wiem zupełnie, jak z tym jest u Ciebie, ale mnie męczą sprawy od lat niejasne, chronicznie niezałatwione i dwuznaczne. A z biegiem czasu takie zadawnione sprawy coraz trudniej załatwić i dlatego moje polityczne dyskusje z Tobą, kandydatem, Członkiem, a wreszcie i sekretarzem PZPR, z roku na rok rzadsze, jak rzadsze są nasze spotkania, toczyłyby się zapewne dalej pomaleńku, od imienin do imienin, bo przecież żaden z nas nie chciał właściwie ostrej konfrontacji dla starej przyjaźni, ale oto wydarzyła się rzecz, która naruszyła dotychczasową Względną i na siłę utrzymywaną równowagę.
Znalazłeś się na jednym z wykładów Jacka Kuronia, który rozbijany był przez bojówkę - powiedzmy to otwarcie - Twojej partii, Twojej władzy, współtworzonego przez Ciebie porządku społecznego, choć przyszedłeś z własnej woli, a nie służbowego obowiązku. Widziałeś na własne oczy rękoczyny i słyszałeś na Własne uszy padające wyzwiska, widziałeś fizyczny terror zastosowany przeciw wykładowi z pedagogiki, bezduszną i bezmyślną Siłę użytą dla zdławienia intelektualnych, społecznych, politycznych poszukiwań.
Na kolejnych wykładach prowadzonych przez prelegentów towarzystwa Kursów Naukowych, zrzeszającego - jak wiesz – ludzi o ogromnym znaczeniu dla intelektualnego życia kraju, ekscesy bojówkarzy powtarzają się i wzmagają; nie wiem, na ilu takich wykładach byłeś obecny - ostatnio dochodzi do kradzieży, bicia kobiet, nie mówiąc już o wykładowcach i studentach, z taką bojówkarską wprawą, że na wykładzie Jacka Kuronia 21 marca spowodowano dwa wstrząsy mózgu. Oczywiście nie wiem, co jeszcze się wydarzy do czasu, kiedy otrzymasz ten list.
Takie są dotykalne fakty, w których po części uczestniczyłeś osobiście, w których po części uczestniczyłem osobiście ja - tyle że nie spotkaliśmy się na jednym wykładzie. A przecież mogliśmy się spotkać, my dwaj, znający się lat kilkanaście, od immatrykulacji, czyli inaczej mówiąc prawie całe świadome życie. -
Coś nas u progu tego życia musiało łączyć, skorośmy się do dziś jeszcze nie rozdzielili, skoro obaj po maturze postanowiliśmy wybrać tak nietypowy w naszym pokoleniu dla chłopców dobrze zapowiadających się, kierunek studiów jak pedagogika.
Była w tym wyborze jakaś chęć społecznego działania, był optymizm pozwalający wierzyć, że działaniem można zmieniać i naprawiać świat. Co do mnie - Choć zmieniłem kierunek studiów, nie zmieniłem tych przekonań.
I oto dziś spotykamy się tak dosłownie po dwóch stronach barykady. Tyle, że jeszcze do siebie nie strzelamy. Na razie.
Czy jesteś całkiem pewien, że Twoja partia nie zacznie któregoś dnia do mnie strzelać za moje artykuły czy wykłady? Kiedy ta barykada między nami wyrosła? I dlaczego?
Zapisując się do PZPR zdawałeś sobie sprawę z zawartego w niej zła i nawet je eksponowałeś dialektycznie jako motyw swojego wstąpienia: chciałeś przyjąć rolę "przyzwoitego partyjnego" , a gdyby wszyscy przyzwoici ludzie... etc. Wywodziłeś, że przynależność do PZPR stwarza możliwości działania, jakich nie ma poza tą organizacją i że te możliwości da się wykorzystać dla czynienia dobra.
Chciałem zawsze wierzyć i wierzyłem, że w sytuacjach, w których wybór należał do Ciebie, starałeś się raczej wybierać dobro a nie zło, ale z natury systemu, w który się wpisałeś, na bardzo wiele istotnych spraw nie miałeś wpływu, podobnie zresztą jak ja, i łączyło nas dostrzeganie i analizowanie dookolnego zła. Inaczej mówiąc czyniliśmy to samo, co miliony naszych rodaków, to znaczy, psioczyli na rzeczywistość. Obracając się w trochę innych środowiskach, wymienialiśmy informacje i właściwie nigdy nie kwestionowałeś tego, co mówiłem, tyle, że o bardzo wielu faktach dowiadywałeś się z zaskoczeniem właśnie ode mnie, łącznie z historią ruchu komunistycznego, której starałeś się nie zgłębiać? przypuszczałem, że czyniłeś tak dla spokoju sumienia. Nie zawsze udawało mi się wierzyć bez reszty w Twoją niewiedzę o rzeczywistości, w to, że ode mnie dopiero dowiedziałeś się o wymordowaniu przez Stalina całej góry KPP, ale jeśli nawet przyjąć, że o wielu sprawach nie wiedziałeś rzeczywiście, to i tak Cię to nie rozgrzesza: jeśli nie wiedziałeś, to znaczy, że nie chciałeś wiedzieć.
Ale to jest bardzo ludzkie: wiemy o tym obaj doskonale,razem studiowaliśmy np. Freuda, z jego teorią wypierania ze świadomości tego, co wstydliwe...
Ale nie wszystko można ze świadomości wyprzeć. Widziałeś bojówkarzy w akcji i tego doświadczenia życiowego nie zdołasz usunąć ze swojej biografii i swojej świadomości. Mogłeś nie studiować historii komunizmu, mogłeś nie czytać Sołżenicyna czy Orwella albo też im nie wierzyć, mogłeś nie być w Radomiu czy Ursusie latem 1976 roku, mogłeś nie czytać Komunikatów KOR-u i dziesiątków niezależnych publikacji - mogłeś wreszcie nie pójść na wykład Kuronia, ale stało się – poszedłeś.
I w związku z tym zachodzi pytanie: co możesz teraz? Przede wszystkim czy możesz być członkiem organizacji, która walczy z działalnością naukową przy pomocy bojówek? Ty, naukowiec, pedagog, wielbiciel muzyki klasycznej. Czy możesz wziąć na swoje sumienie odpowiedzialność za to wszystko, co jeszcze zechce uczynić organizacja, do której należysz? Czy jesteś w stanie przewidzieć, do jakich granic posunie się w poczuciu zagrożenia swojej wszechwładzy? Czy możesz wreszcie przypuszczać, iż będąc członkiem tej organizacji masz jakiś wpływ na jej działania? Czy istnieje jakiś powód, dla którego - Twoim zdaniem - należy być hic et nunc członkiem PZPR? Czy istnieją jakieś wartości, które wewnątrz tej organizacji byłoby zrealizować łatwiej niż poza nią?
Jak wiesz i jak widzisz także i z tego listu, nie uważam, że czerwona legitymacja jest w absolutnie każdym wypadku patentem na szuję, chociaż - nie ukrywajmy - sądzi tak w Polsce wielu ludzi; wierzę, że są w PZPR i tacy, których zwiedziono powołując się na wartości w istocie obce tej organizacji, na szlachetne tradycje lewicy. Nie odmawiam nikomu prawa do naiwności czy nawet łatwowierności, które to cechy są w gruncie rzeczy objawami szlachetności, ale granicą dla naiwności jest empiria, takie na przykład doświadczenie, jakie było Twoim udziałem.
Jeżeli do tej pory nie wypijałeś się albo aktualnie nie wypisujesz z PZPR, spróbuj mi odpowiedzieć, jakie nieprawości musi popełnić jeszcze ta organizacja, abyś uznał przynależność do niej za niemożliwą dla uczciwego człowieka.
Spróbuj mi wyjaśnić psychologię członka PZPR. Czy rzeczywiście, jak uważają w Polsce miliony ludzi, wyznaczają ją przede wszystkim strach i chęć zysku? Czy wspólnym mianownikiem dla partyjnych jest głęboki pesymizm, eschatologiczne przekonanie, iż znajdujemy się wszyscy naprzeciw gotowych do strzału czołgów, które przy każdym nieostrożnym naszym ruchu gotowe są nas zdruzgotać i zmiażdżyć, że od wszechogarniającego zła nie ma żadnej ucieczki ani żadnego ratunku?
Co czuje Twój przyjaciel, sekretarz KW, kiedy na specjalnie zorganizowanym zebraniu naukowców oświadcza, że Kuroń podstępnie wciąga do mieszkania studentów i tam ich maltretuje?
Jak wygląda psychologia człowieka, który zgadza się na coraz głębsze ograniczenia zakresu swoich wyborów, który nie może nawet posługiwać się kategoriami dobra i zła, bo kategorie te w działaniu jego partii ulegają stałym zmianom. Jak wygląda psychologia człowieka, który spoliczkowany nadstawia drugi policzek? Nigdy nie mogłem tego zrozumieć w teorii chrześcijaństwa, i nie mogę zrozumieć tego w praktyce PZPR. Może Ty, jako były ministrant a aktualny sekretarz umiesz mi to wytłumaczyć. W imię czego mamy pozwalać, żeby nas okradano, żeby bito nie tylko nas, ale nasze żony? I w imię czego Ty na to pozwalasz?
Nie chciałbym Cię obrazić posądzeniem, że czynisz tak w imię nienarażania kariery, że boisz się stracić możność zarobienia na eleganckie ubrania, które rzeczywiście bardzo lubisz. Ale musisz pamiętać, że wielu ludzi tak właśnie o Tobie myśli i będzie myśleć.
Czy godzisz się z góry na wszystko, co zostanie postanowione w imię partyjnej dyscypliny i me przyjmujesz personalnej odpowiedzialności za decyzje swojej władzy? Była już w niedalekiej przeszłości taka partia, której członkowie nie czuli się osobiście odpowiedzialni za wykonywane rozkazy. Tyle, że historia nie uznała ich prawa do nieodpowiedzialności. O tym też musisz pamiętać. Ja stale o tym pamiętam i myślę o tej strasznej, niebezpiecznej sytuacji, w której się znalazłeś.
I ten mój list podyktowany jest przede wszystkim przerażeniem, że właśnie Tobie mogło się coś takiego zdarzyć, że jest ostatni moment, kiedy możesz próbować ratowania dla siebie wartości, które dotąd były naszymi wspólnymi wartościami.
I dlatego nie możesz mieć pretensji o ostrość tego listu. Naprawdę mam nadzieję, że zechcesz mi nań odpowiedzieć.
Ściskam
Janek Walc
[Odpowiedź Krzysztofa K.]
Drogi Janku,
Ze wzrastającym zdziwieniem czytałem Twój list - a już prawdziwe osłupienie ogarnęło mnie przy postscriptum1, dobrze rozumiem, że ludzka tolerancja ma swoje granice węższe zwłaszcza. Wtedy, gdy Sprawę - jakąkolwiek by miała być - zwykło się stawiać przed konkretnymi jednostkami, rozumiem zatem, że postanowiłeś - położyć kres kontaktom z człowiekiem obciążonym przynależnością do partii. To wszakże czego nie pojmuję, to zaciekłość, z jaką zamiar ten przeprowadziłeś. Nie pisuję tekstów antyopozycyjnych, myślę jednak, że gdybym takie teksty pisał, raczej nie na przyjaciół - niechby nawet byłych - powoływałbym się dla ukazania potępianych przeze mnie postaw. A już z pewnością nie zniekształcałbym faktów z ich życia, by lepiej mogły pełnić swoje propagandowe role.
Od lat nie jestem już sekretarzem partii, o czym doskonalę wiesz. Jeśli wiesz z kolei, że wybrałem się na wykład Kuronia wiedzieć też powinieneś, że zastałem tam tłum mężczyzn zachowujących się zupełnie spokojnie i - o ile mogłem zorientować się stojąc w przedpokoju - próbujących dyskutować z wykładowcą. Ponieważ z dyskusji tej dobiegały do mnie jedynie oderwane słowa, po kwadransie dałem za wygraną i wróciłem do domu. Działo się to - jeśli tego nie wiesz - 24 stycznia tego roku. Twoje twierdzenie: widziałeś na własne oczy rękoczyny i słyszałeś na własne uszy padające wyzwiska, widziałeś fizyczny terror... jest, nazwijmy rzecz po imieniu, fałszem. Wolę wierzyć, że jest on wynikiem dezinformacji, nie zaś literackim zabiegiem mającym na celu ukazanie moralnego upadku ministranta, który wstąpił do partii, zrobił tam efektowną karierę, i mimo, że jest naukowcem, zamyka oczy na fakty, by móc bez przeszkód powiększać swoją garderobę.
Wybacz, że poprzestanę na tym. Pasja, jaką przepojony jest Twój list dobrze świadczy o Twoim zaangażowaniu, moim zdaniem stanowi jednak przeszkodę w owocnym dialogu. Nie lubię wielkich słów, porównań apelujących do niejasnych resentymentów i tłumów. Rzecz jasna. Twoje gusty mogą być inne, więc oczywiście nie mam pretensji o ostrość Twojego listu.
Łączę pozdrowienia
Krzysztof
1[JW]: Chodzi o post scriptum, w którym poinformowałem adresata, iż ogłaszam list do niego w " BI"
Jan Walc, Odpowiedź na polemikę z "Listem do mojego przyjaciela, naukowca i sekretarza", Biuletyn Informacyjny nr. 3, 1978
Drogi Krzysiu,
Postanowiłeś odpowiedzieć na mój list, ale jednocześnie uchylić się od dyskusji czy przynajmniej próby odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytania, motywując swoją decyzję na kilka sposobów.
Powiadasz, że nie lubisz - w przeciwieństwie do mnie - Wielkich słów i porównań apelujących do niejasnych resentymentów - a w dodatku jestem tak zaślepiony pasją, że nie można ze mną dyskutować. Znamy się za długo i za dobrze, abyś nie musiał wiedzieć, ze są to w stosunku do mnie argumenty fałszywe.
Wielkich Słów i ja nie lubię, o czym przekonać się łatwo, choćby czytając mój list do Ciebie. Na upartego można tam znaleźć jedno słowo, które bywa w ten sposób określane - "historia" , i jeszcze jest tam kilkakrotnie użyte może dla kogoś, wielkie słowo "partia", w którego używaniu nie gustuję, ale w takiej rozmowie nie sposób go ominąć. Co zaś do porównań apelujących do niejasnych resentymentów, to też ich w moim liście nie znajdziesz. Porównanie jest tam właściwie jedno: to, które wskazuje podobieństwo dzisiejszego uchylania się od personalnej odpowiedzialności przez członków PZPR do takiej samej postawy zajmowanej przed trzydziestu kilku laty przez członków Narodowo-Socjalistycznej Robotniczej Partii Niemiec /NSDAP/. Czy w kwestii stosunku do tej ostatniej organizacji można mówić o niejasnych urazach? W moim przekonaniu sprawa jest zupełnie klarowna.
Nawet więcej, moje porównanie nie jest literackim zabiegiem, wymyślnym retorycznym chwytem, ale odwołaniem do oczywistości szeroko omawianej na szkolnych lekcjach języka polskiego na przykładzie profesora Sonnenbrucha i rozumiesz to bardzo dobrze.
Byłoby Ci oczywiście wygodniej, gdyby sprawa ta była w istocie swojej naprawdę niejasna, gdyby istniały wątpliwości, pozwalające Ci na merytoryczną obronę zajmowanego stanowiska. Gdy argumentów takich nie ma, gdy sytuacja jest tak przerażająco jasna, jak w mieszkaniu Kuronia podczas najścia bojówki, Ty powiadasz, że stałeś w przedpokoju... I to jest Twój kolejny, ważki argument przeciw podjęciu dyskusji ze mną. Myślę, że nawet coś więcej - że jest to jakiś sposób na życie. Nie zauważać niczego, co prowokowałoby kłopotliwe wybory czy decyzje, a jakby co - ustawić się w przedpokoju.
Tam na pokojach coś się dzieje - może się biją, może się kłócą, może coś załatwiają - Ty wiesz o tym tylko piąte przez dziesiąte, bo stoisz w przedpokoju przecież. I tak Ci lepiej. Wolisz nie być świadkiem tego, co się dokoła Ciebie dzieje.
Moja chata z kraju, ja niczewo nie znaju. Owszem, można wybrać i taką postawę, tyle, że godziłoby się wtedy nie być pedagogiem, publicystą prasowym i telewizyjnym, członkiem i działaczem partii politycznej.
Ty w istocie wcale takiej postawy nie wybierasz - przeciwnie jesteś ciekaw otaczającego świata i przecież właśnie dlatego przyszedłeś na wykład Kuronia. I tylko przyciśnięty do muru, nerwowo poszukując argumentów dla usprawiedliwienia swojej postawy usiłujesz oto skryć się w przedpokoju, wytłumaczyć niewiedzą.
Najprawdopodobniej nie jesteś tego świadom , ale Twoje stałem w przedpokoju mogłoby posłużyć za tytuł historii Twojej partii złożonej z wyznań jej członków, którzy nie wiedzieli, nie widzieli i nie słyszeli tego, co działo się dokoła nich i o czym wiedzieli wszyscy inni. Otóż w moim przekonaniu są to wyznania po prostu nieprawdziwe. Jeżeli bowiem nawet nie widziałeś i nie słyszałeś dość, aby wydać osąd, to w każdym razie tyle, że miałeś - w moim oczywiście pojęciu - obowiązek moralny wyjaśnienia tej sprawy do końca, do takiego punktu, w którym ów sąd będziesz już mógł wydać. Co Cię przed takim postępowaniem powstrzymało? Mówisz wyraźnie - nie lubię tłumów i zaiste nie jest to odpowiedź, którą uważałbym za godną członka i działacza /niechby nawet byłego sekretarza/ dwu i półmilionowej partii robotniczej.
A w sumie chodzi po prostu o to, że Twoim sposobem na życie, sposobem narzucanym od lat w krajach naszego obozu, jest dążenie do pełnego oddzielenia sfery wartości i deklaracji od sfery realnej rzeczywistości. To, co nazywasz moją pasją, czy zaciekłością jest zaskakującą dla Ciebie próbą powiązania tych sfer, próbą dostosowania codziennych życiowych wyborów do wyznawanych deklaratywnie norm moralnych. Twoja reakcja na moje pytania świadczy, że chciałbyś znaleźć wyjście pośrednie - nie odrzucać tych norm, ale-też i nie wiązać ich z własnymi zachowaniami. Na to jest jedno określenie, wcale nie będące wielkim słowem - zakłamanie.
I jeszcze jedno - zaczynasz swój list supozycją, że postanowiłem położyć kres kontaktom z człowiekiem obciążonym przynależnością do partii przypuszczenie to służy ustawieniu mnie w pozycji zaciekłego doktrynera, zamkniętego na świat i starającego się za każdą cenę realizować swoją - jak piszesz - Sprawę.
Rzecz jednak w tym, że to ja próbuję dialogu z Tobą, a nie odwrotnie. I dlatego jeszcze raz namawiam Cię do zastanowienia nad Twoimi i moimi racjami.
Podkreślam słowa "zastanowienia" i "racjami" .
Pozdrowienia. Janek
« Walc Jan, List do mojego przyjaciela, naukowca i sekretarza, Biuletyn Informacyjny nr 2, 1978