Życie bez Boya
Adam Michnik chce nas zmusić do życia bez Boya. Najpierw w "Tygodniku Powszechnym" (nr 30), w wywiadzie z ks. Bonieckim, później w "Gazecie Wyborczej" (nr 189) w polemice ze Stanisławem Krasnowolskim, czołowy niegdyś protagonista lewicy laickiej publicznie wyrzeka się Boya, wywodząc, że w świecie, w którym przyszło nam żyć, po epoce lagrów i łagrów, nie ma miejsca dla Boya , uosobienia wolnomyślicielskiej postawy polskiej inteligencji.
Boy to przede wszystkim walka o prawdę, a więc walka z zakłamaniem, a co za tym idzie z tymi wszystkimi, którzy z jakichkolwiek względów przedkładają nad prawdę fałsz, a nad wiedzę ciemnotę. Jeżeli tak się Boya rozumie, to oczywiste, że życie bez Boya jawi się jako grzech najcięższy dla intelektualisty, grzech, którego odpuścić nie można, bo godzi on w fundament naszej kultury.
Adam Michnik, jeden z czołowych europejskich intelektualistów naszego czasu, jest zarazem wybitnym politykiem; jednym i drugim stawał się w dziwnej, sztucznie stworzonej rzeczywistości, która składała się prawie wyłącznie z wad, miała jednak tę niezwykłą zaletę, że można w niej było jednocześnie być wybitnym intelektualistą i wybitnym politykiem. Ale dzisiaj tamta rzeczywistość już nie istnieje, a Adam Michnik nie chce tego przyjąć do wiadomości.
Żyjemy dziś w częściowo normalnym kraju – normalności tej nie należy oczywiście przeceniać, ale udało się nam przynajmniej tyle, że nie żyjemy już w kraju totalnie i konsekwentnie nienormalnym. A oznacza to w praktyce społeczny podział pracy: intelektualiści mają zajmować się prawdą, a politycy znajdowaniem doraźnych rozwiązań, uwzględniających realia.
Polityk we współczesnej Polsce musi brać pod uwagę stanowisko Kościoła katolickiego, który zupełnie niezależnie od publicznych deklaracji w tej sprawie, bierze żywy udział w życiu politycznym i ma pokaźny wpływ na wyniki wyborów, a co za tym idzie, i na kształt rządu i prowadzonej przez niego polityki. Jeżeli więc ktoś jest w dzisiejszej Polsce politykiem, musi dbać, by sobie Kościoła nie zrażać, i to bez względu na to, czy sam do tego kościoła należy, albo czy podziela jego poglądy.
Intelektualista znajduje się w skrajnie odmiennej sytuacji; jemu nie wolno sobie pozwolić na relatywizm, będący podstawą uprawiania polityki. Polityk może np. uzależniać swoją zgodę na ustawę antyaborcyjną od tego, czy inny polityk wyrazi zgodę na ustawę budżetową – intelektualiście tego nie wolno.
Adam Michnik pragnie dziś narzucić obowiązujące polityków normy wszystkim współobywatelom i domaga się uznania kierowniczej roli Kościoła nie pozostawiając żadnej alternatywy, chyba że ktoś chciałby przyjąć do siebie proponowane przez Michnika kategorie "ateizm tramwajowy" bądź "antyklerykalizm zoologiczny". Takie propozycje można robić bezkarnie tylko w świecie bez Boya , aby nie dosięgnął polityka-Michnika piorun ironii, aby nie musiał jak diabeł od święconej wody parskać i krztusić się słysząc o "katolicyzmie pekaesowym" na przykład.
Oczywiście pekaesowy katolicyzm nie jest Michnikowi szczególnie bliski, prawda jest znacznie bardziej dramatyczna: uznając tryumf Kościoła Michnik dochodzi do politycznego wniosku, że jedyne, co mu pozostaje, to gra na frakcje, i że on tradycyjnie będzie popierać tę liberalną, a nawet otwarcie przyznawać się do błędów i wypaczeń minionej epoki św. Inkwizycji.
W świecie bez Boya Michnik pytany o zdanie w sprawie wypowiedzi ks. Prymasa na temat AIDS, choroby biorącej się z grzechu i rozprzestrzenianej zgodnie ze wskazaniami Kościoła, zabraniającego używania prezerwatyw – otóż w świecie bez Boya może Michnik odpowiadając na to pytanie mówić wiele i obrazowo na temat nieziemskiej dobroci św. Franciszka. Świat bez Boya daje mu gwarancję, że nikt nie odważy się przeszkodzić takiemu zabiegowi. W świecie bez Boya może Michnik udawać, że można traktować serio wskazanie św. Pawła, iż istnieje religijny obowiązek posłuszeństwa władzy świeckiej, o ile jest ona legalna. A któż ten legalizm zbada? Prymas Wyszyński w sierpniu 1980 roku wzywał do przerwania strajku. Czy dlatego, że legalnie rządził nami Babiuch? Jeśli Papież ściskał dłoń Gierka i Jaruzelskiego, to może nasze przeciwko nim bunty były grzechem?
Z kościelnego punktu widzenia grzechem były, a zarazem i nie były, grzeszyliśmy bowiem nie słuchając Prymasa Tysiąclecia, ale czyniliśmy tak w słusznej – jak się okazało – sprawie. Ty, Adasiu, też masz zapewne nadzieję, że wolno ci się zaprzeć Boya po trzykroć, zanim kur zapieje, działasz bowiem w sprawie słusznej, popierając puławian przeciw natolińczykom, ale proszę, bój się Boya .
« Walc Jan, Jeśli Boya nie ma...,21 sierpnia 1992, Życie Warszawy, cykl felietonów: Nie do życia, przedruk : Jan Walc, "Ja tu tylko sprzątam", W-wa, 1995