Być świnią w maju
„Być świnią w maju” 1
W mnożących się ostatnio publikacjach na temat hańby domowej powtarzają się ciągle te same nazwiska. Chciałbym ocalić od zapomnienia jednego z tych, którzy strumień rzeczywistości tamtych lat swoją kształtowali dłonią, człowieka, któremu jak pięknym ptakom rosły skrzydła, aby zawsze nieść go z wiatrem historii — Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
„O radości, iskro bogów!” 2 Z czym wam się kojarzy ta wielka radość? Czy to nie oczywiste? Kiedy mówimy o radości, myślimy o Niobe. Matka zadżumionych, ojciec zastrzelonych — czyż to nie wszystko jedno, jeśli my żyjemy?
Wszystko tutaj opisałem nie na czyjąś próżną chwałę, lecz by zarobić ździebełko na bułeczkę i masełko. 3
Oto nasza
myśl szopenowska — oto nasza
warta stalinowska. 4
Ktoś komuś dzieci powystrzelał? Przecież nie da ich się wskrzesić.
Niebo i ziemia przemijają chwieją się fundamenty światów, ostatni slogan snuje pająk; Vanitas vanitatum. 5
Niobe, córo Tantala, Niobe, żono Amfiona. Nie będziemy mówić o twoich zabitych dzieciach, ich imiona nie trafią do poematu, bo mogłyby zakłócić nastrój radości, iskry bogów. Czeladnik u Kochanowskiego 6nie powie słowa o grobach, o śmierci, o nieszczęściu. Zgwałciłaś niepobożna śmierci oczy moje -— żeby miał miejsce gwałt, musi zaistnieć opór. A przecież opierać się nie ma sensu. Ten więzień Kozielska 7 nie wspomni nigdy, nawet własnej córce, o tym grobie, w którym przez przypadek nie leży, o grobie czterech tysięcy ludzi, których znał.
Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie, albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie — serwus, madonna. 8 Serwus, Matko Boska Kozielska, która mnie do życia przywróciłaś cudem, ja wiem, co z tym życiem zrobić, jak z niego skorzystać, jak się nim cieszyć. Cieszyć się ze wszystkiego:
Pochwalone niech będą ptaki i słońce, co im nóżki złoci pochwalona chwila odwag; i zwątpienie w labiryntach samotności.
Pochwalone szpadel i pióro pochwalona sytość i głód,
[...]
pochwalone także pyszne zdrowie
i choroba, co uczy pokory.
[...]
Pochwalone: grzesznik i święty 9
pochwalony Stalin i Hitler. I Joachim Ribbentrop. I Mołotow. Pochwalony jasny głos skrzypiec, i to, w którym tarzam się, błoto. Niobe Kozielska! Jeśli będę musiał jakiś grób opisać, to już lepiej
grób Beethovena
nad nim gwiazda promienna. 10
O radości, iskro bogów... Jak już groby, to niech będą radosne.
liryka, liryka tkliwa dynamika, angelologia i dal 11.
A z wierszy, znaczy się, kawa, zelówki, chleb, czysty raj. 12
Podobno taki był od dziecka.
Nasze zainteresowania i rozrywki nudziły go. Nie biegał z nami na wycieczki. Nawet narty nie porywały go. Na piłkę, w którą grywaliśmy na kremlowskim placu, patrzył obojętnie. Rzadko chodził z nami nad rzekę. [...] Społecznych zainteresowań nie miał. Ani harcerstwo, ani sport, ani samopomoc, ani nawet kółka samokształceniowe nie interesowały go.
— Jacy wy jesteście śmieszni — mawiał. — Chcecie przerabiać stary świat? Samowychowanie? Praca zbiorowa— wzajem- na pomoc, ależ to bujda, panowie!
A pamiętajmy, że panowie mieli po dwanaście, trzynaście, a w ostatnim moskiewskim roku — po czternaście lat. I dalej:
Często już w latach międzywojnia słyszałem, że owe zadumy, ekstrawagancje i dziwactwa Ildefonsa — to wyłącznie skutki alkoholu. Gdybym nie znał Kostka mógłbym w sposób tak uproszczony oceniać Ildefonsa, ale to nie jest takie proste. Mały Kostek już był taki sam, a wówczas, w Moskwie, jeszcze na pewno nie pił. Ten okres zaczął się nieco później, bo mniej więcej w piątej czy szóstej klasie, i już w Warszawie. 13
I już wtedy, jako chłopiec, nie znosił opisywania tego, co się w tym świecie ludziom rzeczywiście zdarzyło.
Na [...] lekcji Kostek zauważył, że ja coś zawzięcie piszę.
— Pokaż — powiada. Posłałem mu „pocztą”. Był to opis harcerskiej wycieczki narciarskiej do Sokolnik pod Moskwą.
Bardzo mu się to nie podobało. Machał ręką, że nie tak, że trzeba inaczej. Skreślał, mazał, a wreszcie po dzwonku przysiadł się do mnie.
— Po co te krzyki zastępowych, gwizdki, zbiórki, hałasy? To nieciekawe [...] A później, odchodząc, żartem rzucił parodiujący mój opis taki wierszyk, który zapamiętałem, bośmy sobie go nieraz później przypominali:
Narty, narty pędzą jak czarty Mróz — Szus Na łeb, na szyję Ura — niech żyje.
— Kto? — zapytałem.
— A czy nie wszystko jedno? 14
Cóż ciekawego w normalnych ludzkich sprawach, nie dorastających do księżyca? A oto wspomnienie z czasów o trzydzieści lat późniejszych:
podczas pierwszej przypadkowej rozmowy musiałem opowiedzieć mu dość drobiazgowo o swoich czterech wojennych latach w Rosji. Przerywał mi co chwila: „Nie, nie o to chodzi...” — gdy zaczynałem opisywać wyrąb uralskiego lasu, życie w barakach, nastroje przesiedleńców. Już na tym choćby przykładzie można było uchwycić pewien szczególny rys jego osobowości: interesowała go wyłącznie rosyjska s c e n e r i a, barwa tamtejszego życia, typowe rekwizyty krajobrazu i ludzkiego bytowania. Widać było, jak się niepokoi, prawdziwie niepokoi, czy to wszystko jeszcze trwa... Fascynowało go właśnie „das ewig russische”, w tym smakował chyba przez całe życie, bez względu na dziejową pogodę. 15
Niepokoił się „zielony” Konstanty, czy ten Stalin aby czego złego nie zrobił bieriozkam , bo to by przecież było okropne. Z ludźmi zawsze czuł się raczej luźniej związany. Wedle wspomnień Natalii Gałczyńskiej, o ojcu swoim „opowiadał zawsze z niechęcią. Dom jego dzieciństwa był pozbawiony nie tylko kultury i smaku, ale zwykłej pogody, tkliwości, troski o dzieci, uśmiechu. Brat Kota, Mietek, młodszy od niego o jedenaście miesięcy, umarł na szkarlatynę mając czternaście lat. O nim jednym z całej rodziny Kot mówił czule i serdecznie.” 16
Po śmierci ojca poety jego matka wyszła powtórnie za mąż. Dalej cytuję wspomnienia „srebrnej” Natalii:
Zaraz po wyjeździe matki spaliliśmy w kuchennym piecu wąsate fotografie, makatki, Wernyhorę i Wyspę umarłych . Kot mówił, że nawet darować to komukolwiek to zbrodnia.
- Okropne meble kupił jakiś handlarz.
Dalszy ciąg tej historii opowiada córka Kira:
na Towarową zjechała babcia Gałczyńska ze swoim mężem. Na widok mieszkania — kolorowej pustki z gdańską latarnią - dostała nerwowego ataku z częściowym porażeniem kończyn. Kiedy atak minął, sprawcy całego zamieszania przenieśli się do hotelu, a po kilku dniach wyjechali. 18
Kiedy kilka lat później Wanda Gałczyńska umarła w Pradze czeskiej, zawiadomiony depeszą syn nie pojechał na pogrzeb. Kira pisze, że „jej śmierć była dla ojca ciężkim przeżyciem” 19. Wedle jej świadectwa pielęgnowanie więzów krwi nie było jednak obyczajem w tej rodzinie: o tym, że Konstanty Awałow, ojciec Natalii Gałczyńskiej, najpierw carski huzar, a później żołnierz Konarmii, „zmarł dopiero w połowie naszego stulecia”, jego córka dowie się przypadkiem w 1962 roku 20, o umierającej w nędzy ciotce poety dowie się Kira na jakimś spotkaniu z czytelnikami ojca od nieznanej sobie pani w lutym czy marcu 1980 21.
Tym, co Gałczyńskiego w latach jeszcze dwudziestych uformowało, był charakterystyczny dla epoki, wyznawany przez wszystkie ówczesne i z m y, bunt przeciw zastanym normom, ten, z którego brały się buty w butonierce, nurz w bżuchu czy palenie Paryża. Konstanty Ildefons odrzucał normy konsekwentniej od swoich rówieśników. Trafna wydaje się uwaga Sandauera, że „jedyną cechą stałą, która łączy jego przed- i powojenną twórczość — tak skądinąd odmienną — są ataki to na «rabiniczny intelektualizm», to znów na «nostalgiczny romantyzm» — ale wciąż tej samej inteligencji” 22. Gałczyński z taką samą konsekwencją, jak nikt przed nim ani nikt po nim, odrzucał etos polskiej inteligencji - wszystkie wartości, które zostały sformułowane poza nim samym i które domagałyby się z jęgo strony jakiejś formy podporządkowania.
Jakaś część z tych buntów poety mieściła się w guście epoki, ale trzeba przecież powiedzieć, że Gałczyński świadomie tworząc swoją cygańską legendę 23, przebił konkurentów nie tylko ekstrawagancjami, których opisy znajdujemy we wszystkich o nim wspomnieniach. Bunty jego współczesnych miały bowiem zawsze jako swoją przyczynę jakies wysokie wartości, w imię których były dokonywane i nie przypadkiem zdecydowana większość z nich miała silniejsze czy słabsze filiacje lewicowe, opierała się na przekonaniu, iż należy zmienić sposób, w jaki urządzony jest świat.
Gałczyński zaś bynajmniej świata zmieniać nie chciał, nie tylko jako opisany we wspomnieniu Hoppego chłopiec, ale także i jako człowiek dorosły. Uważał, że trzeba się dostosować do tego, jaki ów świat jest, aby osiągnąć maksimum korzyści. I nie jest prawdą tak często powtarzane twierdzenie, że miarą świata była dla niego sztuka, że to była wartość, którą postrzegał jako absolutną. Jakże to głęboka nieprawda — to mylenie Konstantego Ildefonsa ze Stanisławem Ignacym, mylenie Szewcówczy Pożegnania jesieni z pochwałą podkutych butów falangi — zawsze tej, która właśnie przechodziła pod oknami poety. 24
Sztuka jest dla Konstantego Ildefonsa towarem, jest zawsze na sprzedaż,
bo nasze życie — za długie, a sztuka — za krótka. 25
Gotów był ją zawsze sprzedać, i było to tylko kwestią ceny 26, ale że był całe życie rozrzutnikiem, gotów był płacić słono, nawet za drobiazgi, za chwilowe przyjemności:
Warkocze? Księżyc wstrzymają w biegu, z rąk leci lira. Za jeden warkocz setkę sonetów — i to Szekspira. 27
Ot, taki nastrój, spodobała mu się przez chwilę skośnooka tancerka i w tej chwili pożądania gotów był oddać za nią więcej sonetów tak niby szanowanego przez siebie Szekspira, niż ten był napisał.
I nigdy się tego nie wstydził — wszelki wstyd był mu obcy, bo wstyd to przecież uznanie jakiegoś wyższego od nas samych układu odniesienia, uznanie, że coś jest naprawdę ważniejsze od naszych przyjemności i pragnień. Wstyd to podporządkowanie, a Konstanty Ildefons gotów był podporządkowywać się tylko w kolejce do kasy:
„Nastawienia” społeczne? Dla karzełków.
Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.
Poeto, pluń, gdzie komuna, sanacja i endecja. 28
Był gotów przez chwilę nie pluć — na kasjera. Był gotów od każdego przyjąć zlecenie i pisać akurat to, za co mu chciano zapłacić.
W okresie międzywojnia najlepiej płacił ONR, więc wykonywał jego zlecenia:
Na tych, co biorą wody w usta, na czytelników wuja Prousta, na skamandrytów, na hipokrytów, kalamburzystów rozmaitych ześlij, zepchnij, Aniele Boży Noc Długich Noży. 29
Na anioła zamówienie też opiewało. Cóż — skoro Gott mit uns, to i anioła trzeba zabrać na pogrom, zawsze się przyda, może ognistym mieczem podpali stos z książkami „wuja Prousta” dajmy na to?
Zlecenia mogą być i całkiem szczegółowe — na przykład popularyzacja getta ławkowego — proszę bardzo:
A jako student, dziewczyno, a jako student,
bzdur bym nie multyplikował, lecz s w o j e j ławki pilnował ze swoim brudem. 30
A może trzeba dowieść wyższości kultury naszej nad nie-naszą? Służę panu redaktorowi:
Bo kiedy jesteśmy Icki nie róbmy h a ł a s: jeden ma kościół gotycki, a drugi tałes. 31
Kilkanaście lat później napisze poemat o Wicie Stwoszu i będzie to opowieść o człowieku, który latami rzeźbi ołtarz, nie wierząc w Boga, nie zainteresowany nawet tym, co ma ów ołtarz przedstawiać, czemu i komu służyć:
Co panowie rada uchwalili, tom wykonał, jak trzeba.
Niebo? Nie mówcie mi o tym, moi mili. 32
Tak się bowiem złożyło, że w ciągu tych kilkunastu lat upłynęła epoka i zmieniły się zamówienia:
Manifest Komunistyczny wiedzę, walkę, odwagę z treści trudu wydobył, wypalił jak złotą rudę.
I tak się czasy zaczęły. I naszym kieruje trudem odkrywca rzeki trudu, ten, który spoczął w Highgate. 33
Ten Icek, co swojej ławki ze swoim brudem nie pilnował, ale narobił taki wielki hałas.
Otóż chcę, żeby to gniewne i pańskie mot Wergiliusza: INFLATA RHOEZO NON ACHAIO VERBA — „odęte wrzaskiem nieachajskim słowa” — raz na zawsze przylgnęło do rabinackiej twórczości pyszałków. „Inflata rhoezo non Achaio verba” oby się stało przysłowiem! Die Quacksalberdichter muessen gebrandmarkt werden [...] Cujusque opus quale sit, ignis probabit. 34
Jak wiadomo, próba ognia rychło się odbyła z powszechnie znanym skutkiem, więc
[...] złoty kolego,
możesz czytać Heinego,
jakąś prozę albo „BUCH DER LIEDER”. 35
Jerzy Zagórski trafnie zauważa, że u Gałczyńskiego kukiełki nie da się odróżnić od żywego człowieka 36. W tym teatrze kukieł- kami są wszyscy i można kazać tym kukiełkom robić i mówić, co nam się podoba.
Kukiełka Wergilego ma sławić palenie książek — a dlaczegoż by nie? Horacy ma uzasadniać stalinizm? Nic łatwiejszego. Przecież to tylko kukiełki, rekwizyty 37, ale jakże eleganckie. Na stole tom Horacego w zielonej skórze, żeby było pod kolor do zielonego atramentu i do zielonego Konstantego, który troskliwie rozstawiwszy poetyckie rekwizyty, czyta to, co jest w tej chwili naprawdę ważne i potrzebne — dzieła akademika Pawłowa 38.
Czytał je na pewno ze zrozumieniem. Kasa płaci — poeta pisze. Kasa nie płaci — poeta milczy. Przez sześć lat, od swojego powrotu do Polski aż do śmierci, napisał kilka tomów, przez pięć lat wojny — dziewięć wierszy. 39Akademik Pawłow to postać tutaj bardzo ważna, ktoś, kto się mistrzowi Ildefonsowi wyjątkowo dobrze nadarzył, ktoś, kto jak on, widzi w człowieku tylko sumę odruchów stymulowanych z zewnątrz.
Cały świat to tylko chwilowe, doraźne postrzegania, których treść nie jest obiektywna, ale zależna od nastroju postrzegającego, od chwilowej, przypadkowej konfiguracji. I dlatego w jego opisywaniu nie może być mowy o żadnej dyscyplinie, o żadnym niezależnym porządku, można więc powoływać się na autora Listu do Pizonów 40 40, i będzie to Gałczyński robił w okresie powojennym, pewny, że ci, którzy mają klucz do kasy, nie mają o Horacym pojęcia, a tylko mgliste wiadomości z trzeciej ręki, że to wybitny poeta starożytny, do którego wypada się przyznawać, więc można się na Horacego powoływać, postępując dokładnie wbrew formułowanym przez niego zasadom klasycznej poetyki, zasadom umiaru, klarowności i harmonii.
Odi profanum vulgus -— te wyrwane z kontekstu słowa łacińskiego mistrza pamięta mistrz Ildefons stale, nie chcąc pamiętać dalszych słów tego samego wersu: et arceo — przeciwnie, on się powstrzymywać przed niczym nie zamierza, bo w imię czego? Kapłana wstępującego na Kapitol z milczącą dziewicą? On z Horacego dobierze wygodne cytaty, wybierze carpe diem, które ma być pochwałą użycia, wybierze scire nefas wybierze quem finem didederint i tylko nie wiedzieć dlaczego chodził ten Horacy walczyć za republikę pod Filippi, i tylko niejasne, czemu odrzucił posadę sekretarza Imperatora, czemu wyjechał na prowincję, nie starając się o zaszczyty u dworu. „Czeladnik u Kochanowskiego” nie zrozumie nigdy, jak można dwór porzucić, „świec i dzwonów zaniechać i mar drogo słanych” — on, który z taką lubością otaczał się rekwizytami, przedmiotami, które go w jakiś sposób budowały.
Gotów powoływać się na Homera — odrzuca samą zasadę opisywania świata, nie chce bowiem uznać, że istnieje jakaś realność, której trzeba się podporządkować. W jego opisach realne przeplata się ze zmyślonym tak, że ostatecznie z opisu tego nic nie wynika. Oto jeden z bardziej znanych i cenionych wierszy Gałczyńskiego Ulica Towarowa :
Tutaj wieczorem faceci grają na mandolinach i ręka wiatru porusza ufarbowane wstążeczki.
W ogóle tu jest inaczej i gwiazdy są jak porzeczki i jest naprawdę wesoło, gdy księżyc wschodzi nad kinem.
Anioły proletariackie, dziewczyny, wychodzą z fabryk, blondynki smukłe i smaczne, w oczach z ukrytym szafirem, jedzą pestki i piją wodę
sodową niezgrabnie, pierś pokazując słońcu, piękną jak lirę.
A kiedy wieczór znowu wyłoni się z mandolin, a księżyc, co był nad kinem, za elektrownią się schowa, mgłami i alkoholem
Ulica Towarowa rośnie i boli. 41
Ten wiersz w całej swojej nastrojowości ma to do siebie, że składa się ze słów i obrazów przypadkowych, w znacznej mierze narzucanych przez rytm i rymy, obrazów, które można by poza- mieniać i nawet nikt by tego nie zauważył:
Tutaj wieczorem faceci grają na mandolinach i ręka wiatru porusza ufarbowane kokardki.
W ogóle tu jest inaczej i gwiazdy są jak truskawki, i jest naprawdę wesoło, gdy księżyc wschodzi nad kinem.
Zmienić tu można wszystko, „faceci” mogą potrząsać dowolnymi instrumentami, na przykład:
Tutaj wieczorem faceci grają na wiolonczelach i ręka wiatru porusza wstążeczki ufarbowane.
W ogóle tu jest inaczej i niebo jest jak atrament i jest naprawdę smutno i gwarem huczy Kiercelak.
Można tak w nieskończoność, melodia się jakaś zawsze będzie niosła, a o nic więcej przecież nie chodzi. Tym, którym się wydaje, że mój zabieg z Ulicą Towarową jest nieuczciwy, warto doradzić, aby przyjrzeli się zmianie, jaką sam poeta wprowadził do wiersza — również bardzo znanego — Inge Bartsch , kiedy w 1946 roku przygotowywał go do wydania w PRL. Jak pamiętamy, jest to historia kabaretowej aktorki niemieckiej, która zastrzeliła się po przewrocie hitlerowskim w Niemczech. w wydaniach peerelowskich czytamy:
Powiedzmy, że to było na jesieni, dajmy na to trzy lata temu. 42
Jest to wprawdzie bez sensu, bo z kontekstu wiersza wynika, że Inge zastrzeliła się zaraz po przewrocie, który skądinąd miał miejsce 30 stycznia 1933, a jest to data dosyć dobrze znana, i nie wiadomo dlaczego trzy lata temu, skoro pod wierszem widnieje data 1934, ale przecież to wszystko licentia poetica zaznaczona wyraźnie przez Gałczyńskiego: „powiedzmy”, że Hitler doszedł do władzy na jesieni, „dajmy na to” w roku 1930 albo 1931 i tysiące czytelników najpewniej uważają, że to taka „tkliwa dynamika”, gdy tymczasem w pierwodruku czytamy w tym miejscu:
Tak samo przecież Jesienin, to samo Majakowskiemu... 43
I nie moją jest ironią, że następne wersy, do których trzeba było dostosować rymy, brzmią:
No, i jeśli redaktor nie zmieni, pójdzie tak:
„Nie wytrzymała w dusznych klamrach systemu”. 44
A jeśli redaktor zmieni, to duszne klamry systemu pozostaną, znowu eliminując Majakowskiego, byle się rymowało, byle się sprzedawało.
Dla autora tych wierszy niejednokrotnie ważniejsze są ich brzmienia niż treść, stałe więc łowi pięknie brzmiące wyrazy i dekoruje nimi swoje teksty:
To trud zrodził urodę: wodę, trzcinę i gwiazdę, sonet i dumę kopuł, mosty i łuk tympanonów, to trudem dłuta obudził w marmurze z
Pentelikonu Fidiasz konie na fryzie, w procesji panatenajskiej. 45
Ten „poeta codzienności” 46gotów był zrymować tympanon z Pentelikonem dla ilustracji prościutkiej skądinąd tezy, że bez pracy nie ma kołaczy, i tak się przy tym w nadęte rymy swoje i rytm heksametru zasłuchał, że nawet nie zauważył, że pisze głupstwa ewidentne: trud zrodził urodę, wodę, trzcinę i gwiazdę? Czyj trud? Pana Boga?
I tak, chwaląc heksametrem dobrą robotę, zielony Konstanty wiersz fuszeruje. A zleceniodawcy też zasłuchali się w heksametry, zawstydzili, że w jednej zwrotce nie rozumieją aż tylu wyrazów i nie pozostało im nic innego, jak wiersz uznać za arcydzieło.
Obok starożytności drugim niezmierzonym wprost rezerwuarem słów nie tylko zdobiących utwory Gałczyńskiego, ale na- dających im blasku sztuki najwyższej, najbardziej finezyjnej — okazała się muzykologia. Dziesiątki tekstów, szczególnie powojennych, nazywane są nieprzystającymi do nich terminami muzycznymi; mamy wielkie i małe koncerty skrzypcowe fugi, allegra rozmaite, ostinata, adagia, imbroglia 47— słowem ten typ poezji codzienności, która nie jest się w stanie obyć bez słownika wyrazów obcych albo jakiejś porządnej encyklopedii.
Stosowane przez Gałczyńskiego nazwy form muzycznych jako tytułowe najczęściej określenia wierszy są wyrazem zuchwałego hochsztaplerstwa; muzyka klasyczna, a do takiej Gałczyński w swoich wierszach nawiązuje, to dziedzina sztuki, która — będąc nieprzedstawiającą — musi być, i jest najbardziej zdyscyplinowaną wewnętrznie, poddaną najsurowszym formalnym regułom. Hochsztaplerstwo Gałczyńskiego polega przede wszystkim na tym, że zasłaniając się muzyką, posługując się jak tarczą nazwiskami Bacha, Beethovena czy Chopina, szuka on usprawiedliwienia dla swojego rozkiełznania, dla rozdygotanych delirycznie tekstów, w których wszystko jest możliwe, a nic nie jest konieczne.
Począwszy od cytowanego we wspomnieniu Hoppego, skrzywienia przyszłego poety nad opisem harcerskiej wycieczki, we wszystkich tekstach z Gałczyńskim związanych, zarówno jego własnych, jak i przez innych ludzi mu poświęconych, natykamy się na zasadniczy opór poety przeciw dawaniu świadectwa właśnie... W późnym, dojrzałym okresie twórczości, a więc zarazem w jądrze ciemności epoki stalinowskiej, sposobem już nie tylko na usprawiedliwienie, ale na uświęcenie wręcz zasady nieprzedstawiania świata, okazuje się magiczna sztuczka, w której wyciągnięta z cylindra gęś na oczach zdumionej publiczności zmienia się już nawet nie w Czajkowskiego, który miał w końcu jakieś związki z ornitologią, ale w niepostrzeżenie wyjęte z rękawa monidło Jana Sebastiana Bacha.
Nie mówimy tego przeciw szarlatanerii, w której nie dostrzegamy zła, kiedy jest zabawą — źle jest jednak, czy to na arenie czy na widowni, kiedy się zapomina, że to tylko cyrk. Nie zawsze zabawa jest zajęciem godziwym, i gdyby oprawnego w zieloną skórę Horacego otworzyć, ryzykując, że okładka odwróci się w kierunku stołu, a my zostaniemy twarzą w twarz z tyin, co jest w tej książce napisane czarno na białym, gdyby więc zaryzykować jeszcze bardziej i przeczytać chociażby tę pieśń, która zaczyna się od słów znanych tym wszystkim, którzy Horacego znają od strony okładek i złoceń — pieśń Nunc est bibendum , obiecującą jakże fałszywie pochwałę pijaństwa — moglibyśmy się dowiedzieć, że jest to pieśń radości po zwycięstwie nad najeźdźcami ze wschodu, którzy chcieli podbić ojczyznę poety.
Oto mówi Horacy:
przedtem się nie godziło dobywać Cekuba z ojcowskich piwnic, kiedy ojczyźnie groziła Oraz Kapitolowi ruina i zguba. 48
„Czeladnik u Kochanowskiego” mógłby jeszcze pamiętać, że „miło szaleć, kiedy czas po temu”, co jest zresztą również prze- kładem z Horacego 49. Czas dany Gałczyńskiemu był do szaleństw wyjątkowo nieodpowiedni: urodził się następnego dnia po tym, kiedy do petersburskich robotników padły pierwsze strzały rozpoczynające rewolucję piątego roku, umarł kilka miesięcy po Ojcu Narodów. Był człowiekiem bardzo nieszczęśliwym, od dzieciństwa do śmierci, nie mogąc pogodzić się za światem i robiąc wszystko, aby go jakoś zaakceptować, jakoś się do niego dostosować, nigdy nie miał odwagi temu światu się przeciwstawić.
Mówię te słowa w pełni świadomy kontestacyjnego mitu Konstantego Ildefonsa, który jest mitem właśnie, a nie opisem rzeczywistości. Poeta, a później jego bliscy, świadomie kreowali jego obraz, a nawet i biografię w ten sposób, aby przedstawiać Gałczyńskiego jako kontestatora, jednostkę walczącą o swoją wolność i niezależność wszystkimi dostępnymi metodami. Sporo materiału w tej sprawie znaleźć można w ciekawej, przywoływanej już pracy Andrzeja Z. Makowieckiego, której autor jednak cofa się przed wieloma wnioskami, jakie z materiału tego należałoby wyciągnąć. 50
Jeśliby fakty z życia poety uszeregować w porządku chronologicznym, okaże się, że mamy do czynienia z biografią zgoła nie cygańską: w 1926 roku, a więc mając 21 lat, wylatuje Gałczyński ze studiów za chroniczne niezdawanie obowiązujących egzaminów 51, co było rzeczywiście niewątpliwym osiągnięciem kontestacyjnym, po czym normalną rzeczy koleją ląduje w wojsku. Makowiecki przekonywająco udawadnia, że relacje na temat służby wojskowej poety, eksponujące „cygański” charakter jego biografii, są ze sobą sprzeczne i nie zasługują na wiarę52 .
W 1928 roku, po odbyciu służby wojskowej, podejmuje pracę jako urzędnik w Polskim Towarzystwie Emigracyjnym, aby w 1930, po ślubie, przenieść się do pracy w cenzurze. Fakt ten skrupulatnie rugowany jest z opracowań dotyczących życia i twórczości Gałczyńskiego, o czym będzie jeszcze mowa. Jak trafnie zauważa Makowiecki, „poeta musiał być wcale sumiennym pracownikiem (inaczej nikt zapewne nie wpadłby na pomysł wysłania go na placówkę konsularną), tj. zapewne po prostu sumiennie cenzurował” 53.
W 1931 roku podejmuje pracę w konsulacie RP w Berlinie, którą przerywa nagle w lutym 1933 54. Jak na Berlin, to jest to zaiste chwila osobliwa, ale do tej pory nikt z biografów nie podjął żadnych prób interpretacji daty wycofania się poety ze służby dyplomatycznej. Przez kilka miesięcy jest bez pracy, po czym zostaje zaangażowany przez rozgłośnię Polskiego Radia w Wilnie.
Od 1935 roku nawiązuje współpracę z Ordonówną, pisze dla niej teksty, miesiącami bawi w majątku jej męża, hrabiego Tyszkiewicza. Tam też otrzymuje list Piaseckiego z propozycją współpracy z tygodnikiem „Prosto z mostu”, związanym z ONR, którą to propozycję natychmiast przyjmuje i od połowy 1935 roku do wybuchu wojny publikuje prawie wyłącznie w tym piśmie. Już pierwszy opublikowany w „Prosto z mostu” wiersz — Wilno ulica Niemiecka — zawiera jednoznaczne, a zarazem szalenie trywialne akcenty antysemickie.
Wysokie dochody czerpane z honorariów otrzymywanych z „Prosto z mostu” pozwalają poecie na zrezygnowanie z dziennikarki w rozgłośni wileńskiej, przeniesienie się do stolicy i nabycie domu w Aninie. Wybuch wojny zastaje więc Gałczyńskiego jako statecznego obywatela, ojca rodziny (jego fotografię z córką Kirą można znaleźć w „Prosto z mostu” jako ilustrację wiersza mówiącego o tym, że trzeba rozwijać polski faszyzm w trosce o nasze dzieci) 55, człowieka posiadającego nie tylko stałe dochody, ale nawet nabytą z własnych funduszów realność.
Jeśli więc na rzecz spojrzeć od strony faktów, całe cygaństwo Gałczyńskiego okazuje się starannie wystudiowane: poeta dokładnie wiedział, gdzie, kiedy i na co może sobie pozwolić i budował legendę o swojej nieskrępowanej wolności i niezależności tak, aby w niczym nie naruszać swoich interesów. Niezwykle charakterystyczne jest pod tym względem wspomnienie Tadeusza Łopalewskiego:
Wiosną 1934 roku w siedzibie wileńskiego Związku Literatów przy ulicy Ostrobramskiej 9 zjawił się krępy młodzieniec [...]. Miał on wziąć udział w kolejnym wieczorze mickiewiczowskim, które odbywały się tam z racji setnej rocznicy wydania Pana Tadeusza . [...] Dla miejscowej publiczności był postacią nową. [...] Większość mogła się spodziewać, że ten niedawno osiadły w Wilnie przybysz z Warszawy [...] zajmie w dyskusji stanowisko jesli nie zupełnie contra kultowi Mickiewicza, to zapewne sceptyczne. W Warszawie od paru już lat Boy-Żeleński toczył walkę z brązownikami, natomiast w Wilnie przy każdej okazji z namaszczeniem celebrowano nabożeństwa do Wieszcza. [...]
Prezydium wieczoru z pewnym niepokojem oczekiwało, jak się rozwinie dyskusja „nie uzgodniona” z góry, choć transmitowano ją żywcem przez radio. Niepokój mógł budzić przekornie uśmiechający się Gałczyński. [...] Tymczasem warszawski przybysz sprawił wszystkim miłą niespodziankę. Okazało się, że nie jest obrazoburcą. Rozpoczął swój występ od wyrecytowania z pamięci Stepów Akermańskich. Głosem na pozór jednostajnym, lecz o ciepłym, aksamitnym brzmieniu, podał ten sonet słuchaczom. A ukończywszy go, zamyślił się na moment i powiedział jakby do siebie:
— Jakie to piękne!
— To zaś, co następnie powiedział o Mickiewiczu, do reszty zjednało mu nieufną początkowo publiczność. Zaczął tymi słowy:
— Dla mnie Mickiewicz jest świątynią... 56
Dopowiedzmy: w całej twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego nie sposób doszukać się głębszych filiacji z twórczością Adama Mickiewicza, co rzuca się w oczy na tle historii polskiej poezji, zawsze starającej się w jakiś sposób do Mickiewicza odnosić 57. Gałczyński bowiem swoje szaleństwa, o których tyle się mówiło w kawiarniach i do dziś tyle mówi we wspomnieniach, starannie obmyślał i reżyserował. Oto fragmenty wspomnień Wojciecha Żukrowskiego:
— Jaką pan szanowny życzy rybkę?
— O, taką — rozłożył ręce szeroko — zresztą może być mniejsza, byle złota... A co dla was?
Zamówiliśmy po rolmopsie i małą wódkę, aby prędzej.
Przyniesiono mu wędzonego piklinga. Najpierw oglądał go z różnych stron, podnosząc talerz wysoko, zachwycał się kształtem kosmicznym.
Jakże pragnął, żeby go kochali, poniżał się do komedii... [...]. W związkowej biersztubie [...] upadał na schodach, cze- kając aż któryś z kolegów go podźwignie, ten samarytanin, który rozpozna powaloną wielkość, perłę i różę leżącą na stopniu...
Ale oni przechodzili chyłkiem, przekraczali go niedbałą stopą. Wtedy dźwigał się niespodziewanie, upokorzony i wściekły, bił pięścią lub przyparłszy do ściany wykrzykiwał obolałe, utykające słowa żalu... 58
Alkoholizm Gałczyńskiego jest sprawą wielce niejasną, a posiadane przez nas informacje są wręcz sprzeczne. W nie- których wspomnieniach bywa wręcz negowany, w innych sza- lenie eksponowany 59, mamy nawet relacje o piciu wody kolońskiej 60. Wyjaśnieniem najbardziej spójnym wydaje się przyjęcie tezy, iż Gałczyński c h c i a ł uchodzić za alkoholika, będąc w istocie człowiekiem bardzo pracowitym, punktualnym, rzetelnie wywiązującym się ze swoich zobowiązań. Realnych powodów picia wody kolońskiej w jego życiu nie było. Jeszcze przed ukończeniem lat trzydziestu stał się człowiekiem dobrze sytuowanym, którego status ekonomiczny podnosił się z roku na rok, aby w ostatnich latach życia osiągnąć najwyższy poziom komfortu, jaki był w ówczesnej Polsce możliwy. Trudności z zaopatrzeniem w wódkę nie było w Polsce od czasów Mieszka I aż do objęcia steru rządów przez Wojciecha Jaruzelskiego, sądzić przeto należy, że Gałczyński konstruując swoją legendę, mógł był inscenizować komedie z wylewaniem wody kolońskiej w łazienkach swoich znajomych.
Powyższe biograficzne i faktograficzne rozważania mają pierwszorzędne znaczenie dla oceny obu politycznych zaangażowań poety —jego związków i z faszyzmem i ze stalinizmem. Apologeci Gałczyńskiego, jeśli zaangażowań owych nie przemilczają, starają się je bagatelizować61 . W stosunku do jego działalności oenerowskiej używa się kategorii „uwiedzenia” 62 , mówi o trudnej sytuacji finansowej poety (fałszywie) i dużych pieniądzach Piaseckiego (prawdziwie), lub też — co znacznie ciekawsze w swojej dwuznaczności — powiada, że nie można faszystowskiego zaangażowania Gałczyńskiego traktować serio, bo jemu właściwie wszystko było jedno, co pisał63 .
Jesli mówię tu o działalności oenerows k i e j Gałczyńskiego, to nie dlatego, że mylę go z działaczami tej partii — uważam jednak, że dokonywane przez poetę swoiste przekłady partyjnych wstępniaków na pyszne, chwytliwe wierszyki drukowane na ostatniej stronie „Prosto z mostu” miały dla popularyzacji oenerowskiego programu większe od owych wstępniaków znaczenie.
Po wojnie zresztą wszystko wyglądało z warsztatowego punktu widzenia dokładnie tak samo, tyle że tygodnik zaczął nazywać się „Przekrój”. Z praktycznego punktu widzenia komunistyczna propaganda zawarta w zwariowanych spektaklach teatrzyku Zielona Gęś okazywała się — szczególnie w stosunku do polskiej inteligencji, do której była adresowana — niepomiernie skuteczniejsza od wszystkich wywodów zawartych w przemówieniach i oświadczeniach ówczesnych polityków.
W powojennej historiografii literackiej wszelkie rozważania na temat politycznych zaangażowań Gałczyńskiego prowadzone są na wysokim szczeblu abstrakcji, bowiem jego wiersze z „Prosto z mostu” obłożone są najściślejszą i absolutnie niezmienną anatemą cenzuralną, która sięga aż do poziomu opracowań bibliograficznych, co nawet w orwellowsko-peerelowskiej rzeczywistości potraktować należy jako wielką rzadkość. W opracowanym przez Janusza Stradeckiego, cieszącego się opinią bibliografa sumiennego, Poradniku bibliograficznym dotyczącym twórczości Gałczyńskiego, wydanym w Warszawie przez Bibliotekę Narodową w 1970 roku, nie wspomina się nie tylko o wierszach publikowanych w „Prosto z mostu”, ale pomija milczeniem nawet tom Utwory poetyckie, wydany nakładem tego pisma w roku 1937. 64 Jest po prostu tak, że wiadomości o związkach pomiędzy ONR a PZPR są wedle zapisów cenzury oceniane jako szkodliwsze nawet od wiadomości o mordzie katyńskim.
Na temat zaangażowania Gałczyńskiego w stalinizm pisano w PRL nadspodziewanie dużo, ale troskliwie omijając pytania zasadnicze. Szczególnie jaskrawo widać zastosowanie taryfy ulgowej w głośnym i najkompetentniejszym chyba studium Sandauera, który zgromadził wiele materiału pozwalającego wyciągnąć ciekawe wnioski — ale nie zdecydował się tego uczynić, pozostając przy tym wierny swojej zasadzie kardynalnej, jaką jest moral insanity. Charakterystyczne, że stalinizm upiekł się do tej pory Gałczyńskiemu również w krytyce emigracyjnej i niezależnej, poza chwalebnie wyjątkowym studium Miłosza w Zniewolonym umyśle i uwagami wPrywatnych obowiązkach , gdzie nazywa Gałczyńskiego „barem Polski Ludowej” 65.
Ma to swoją przyczynę w finezyjnym skonstruowaniu przez Gałczyńskiego własnej biograficzno-ideowej legendy, szczególnie w od- niesieniu do okresu stalinizmu właśnie. Legenda ta sprowadzała się do rozpuszczania pogłosek, że Gałczyński jest przez reżim przesladowany, ledwie tolerowany, że ma trudności z drukowaniem. Jeśli jednak wzorem Porfiriona Osiełka dokonać kilku prostych czynności zduńskich, to kiedy się dym rozwieje, ujrzymy coś szalenie antypoetycznego — a mianowicie bibliografię, z której wynika, że do roku 1953, kiedy to Gałczyński umiera, żaden z ówczesnych pieszczochów reżimu nie opublikował więcej od niego, tyle, że gros tych publikacji ukazało się w prasie, a nie w książkach, których wydał zaledwie kilka. 66
W epoce stalinowskiej Gałczyński był rzeczywiście atakowany. Tak się złożyło, że poza wspomnianym już autorem Zniewolonego umysłu najostrzej atakowali go — przyszły autor Poematu dla dorosłych 67, przyszły autor Szekspira współczesnego 68 i przyszły autor szeregu powieści podpisywanych pseudonimem Tomasz Staliński 69. Najbardziej zagorzałych obrońców znalazł poeta w osobach Jerzego Borejszy 70 i Jerzego Putramenta 71 . Jeśli spojrzeć na te dwa zestawy nazwisk z historycznego dystansu, jakim dysponuje piszący te słowa, trudno nie dostrzec w nich pewnego porządku.
Objaśniłbym go w ten sposób: wbrew temu, co pisał przed 35 laty w Zniewolonym umyśle Czesław Miłosz, stalinizm w Polsce był — szczególnie jeżeli mówimy o intelektualistach — szalenie skomplikowaną kombinacją tego, co nasz noblista nazwal heglowskim ukąszeniem, z najewidentniejszym cynizmem i elemen- tami agenturalnej działalności NKWD na dodatek. Jeśli chodzi o Gałczyńskiego, to cyniczne pobudki jego wolty ideowej były oczywiste dla tych, którzy sami nie byli cynikami, aie na takiej czy innej zasadzie chcieli budować nową, lepszą Polskę (mówiąc tak mam na myśli i Stefana Kisielewskiego), podczas gdy dla cyników i sowieckich agentów były jednocześnie oczywiste pożytki, jakie stalinizm w Polsce mógł mieć z „wesołego Karakuliambra”.
Nie wydaje się prawdopodobne, aby pewne zasadnicze ustale- nia w tej sprawie nie były poczynione jeszcze przed podjęciem przez Gałczyńskiego decyzji o powrocie, który ostatecznie nastąpił w marcu 1946. Był to czas, kiedy bali się do Polski — i słusznie — wracać ludzie o znacznie mniej zabazgranych życiorysach. Galczyński przyjeżdża do kraju w okresie szczytowego nasilenia walki z Polskim Stronnictwem Ludowym, związanej ze słynnym referendum „3 razy tak” 72 i mającymi się już wkrótce odbyć wyborarai do sejmu 73 , gwarantowanymi przez Układ Jałtański, i właśnie wtedy zadaniem poety staje się odwracanie uwagi pu- bliczności od spraw z obywatelskiego punktu widzenia istotnych i stwarzanie pozorów normalności życia artystycznego, literackiego i codziennego w kraju, który aktualnie podlega pacyfikacji 74 .
Temu prześladowanemu jakoby poecie 75 przydzielono już w roku 1948 mieszkanie w jednym z najelegantszych i najlepiej strzeżonych rządowych domów w Alei Róż 76 , gdzie był jedynym bezpartyjnym lokatorem, a jego najbliższymi sąsiadami byli Prezes Kruczkowski i Prezes Cyrankiewicz — i wszystko to w czasie, kiedy np. dla osiemdziesięcioletniego Leopolda Staffa, mieszkającego na którymś tam piętrze bez windy, dało się zrobić tyle, że ustawiono ławkę na półpiętrze, aby staruszek mógł sobie odzipnąć po drodze „na swych własnych schodach”.
Gra była wyrafinowana: teatrzyk Zielona Gęś otaczający się pozorami pure nonsense był w swojej istocie największym sukcesem komunistycznej propagandy, był politycznym kabaretem wymierzonym przeciwko wartościom o zasadniczym znaczeniu dla narodowej tożsamości Polaków. Orwellizacja polskiej rzeczywistości drugiej połowy lat czterdziestych spowodowała, że jednym z istot- niejszych celów propagandowej nagonki stała się historia narodowa, którą trzeba było poddać demontażowi, a następnie stosownej przeróbce; jednym z tych, którzy się tego zadania podjęli, był autor Zielonej Gęsi .
W zabawnych i absurdalnych scenkach tego gazetowego kabaretu, w jego precyzyjnie budowanych anegdotach i bonmotach, nieustannie, podczas całego okresu jego istnienia, powtarzane było przekonanie, że wszystko, co historyczne, jest tym samym bzdurne i nie ma żadnego sensu ani znaczenia, a godne jest tylko kpiny i szyderstwa. Poza kpinami z historii jako takiej koncentruje się Gałczyński w Zielonej Gęsi na pewnych jej postaciach, których wspólnym mianownikiem jest ideowość i zaangażowanie w walce o polskie sprawy: Sobieski i Broniewski, Anders i Paderewski, Kasprowicz i Grottger, a już szczególnie chętnie Wyspiański i, Mickiewicz, z prześmiewaniem Ody do młodości i III części Dziadów. A jednocześnie w swoich pozornie nieskrępowanych żartach ze wszystkiego, co historyczne, Gałczyński starannie omija epoki, na które stalinizm stawiał: oświecenie i pozytywizm.
Nie będziemy tutaj Zielonej Gęsi cytowali, jest ona bowiem dostatecznie dobrze znana i wielokrotnie wydawana, nie będziemy wyliczać jej premier poświęconych kpinom z religii i Kościoła, honoru i tradycji, przyjrzymy się jednej tylko premierze, która stawiała sobie za zadanie krytykę brzydkiej wady spóźnialstwa. Otóż w Strasznym końcu Spóźnialskich (1949) 77 charakteryzujący się tą brzydką cechą bohaterowie nazywają się Quovadisińscy, Trylogowicz, Sandomingowski i Samosjerski, mają ośle uszy i zajmują się chóralną recytacją mistycznych utworów Towiańskiego oraz oddają się ,,z piskiem” martyrologii. Uczciwość nie jest kategorią, która nadawałaby się do analizy dokonanej tu przez Gałczyńskiego kombinacji.
Wszystko, co nazwiska ze Spóźnialskich znaczą, bywało w Polsce atakowane, i to przez największych, przez Brzozowskiego i przez Żeromskiego, którego Gałczyński tak nie znosił78 , ale próba wiązania tych treści ze spóźnialstwem na zasadzie mnemotechnicznej sztuczki jest po prostu cynizmem.
I niestety nie ma żadnych danych, które pozwalałyby się łudzić, że Gałczyński nie wiedział co czyni, że nie odróżniał dobra od zła. Oto fragment wiersza Pochodnia, napisanego w roku 1945 — przestrogi, której sam sobie udzielił — i nie posłuchał:
[...] Pakuj się. Lecz pomnij:
Ten płomień będzie ścigał cię po całym świecie, dopadnie cię w końcu i na gnój spali, tysiącem oczu prześwidruje serce, kielich wytrąci z ręki lekkomyślny i będzie syczał: — Zdrajca, zdrajca, zdrajca!
Ja cię ostrzegam, póki czas. Bo honor to jest to coś, z czym się nie igra, bracie. 79
Trzy lata później mówił w jednym z wywiadów:
Ten najmniejszy teatrzyk świata jest dziś tak popularny, że można go wykorzystać propagandowo. „Propaganda” to tylko pozornie brzydkie słowo, gdybyśmy bowiem uprawiali propagandę dobrą, na pewno byśmy je zrehabilitowali i utraciłoby swą rzekomą brzydotę. Miło mi —jak to się mówi — zakomunikować, że jedno z przedstawień Zielonej Gęsi (Dymiący piecyk) zostanie użyte przez Borejszę jako motto do jego najbliższego artykułu w „Odrodzeniu”. [...] Najchętniej zaś poddaję się wpływom czterem. Mianowicie:
Horacjusza, u którego każdy propagandysta powinien się uczyć zwięzłości formy. Wergiliusza, który w ostrości poezjotwórstwa („zdjęcia poezjograficznego”) prześcignął film amerykański. Krasickiego — wielkiego nauczyciela humoru i byłego biskupa Ziem Odzyskanych.
Wreszcie: chłopskiego rozumu. [...]
Obecnie biorę udział w akcji propagandowej Ministerstwa Zdrowia. Min. Sztachelski zamówił u mnie półgodzinne słuchowisko radiowe o tendencji prohibicjonistycznej. [...] Sprawa walki z alkoholizmem jest sprawą odbudowy, bo pijaństwo zmniejsza wydajność pracy. [...]
Z całą satysfakcją wystąpię 14 marca w Śledziejowicach pod Wieliczką. Będzie to pierwszy mój występ na wsi w ramach akcji inspirowanej przez Prezydenta. 80
Stalinowska przygoda Gałczyńskiego zakończyła się efektem, którego nie spodziewał się ani sam poeta, ani jego mocodawcy, a którego po dziś dzień nie odnotowała krytyka literacka: oto dorobek Gałczyńskiego jest jedynym, co w poezji polskiej ocalało z tamtej epoki 81 . „Zielona Gęś” stała się największym sukcesem komunistycznej propagandy, kształtując stosunek do narodowej historii całego pokolenia polskiej inteligencji — i musiało minąć z górą ćwierć wieku, zanim zaczęto się w Polsce przyznawać do wyszydzanych przez Gałczyńskiego wartości bez obawy narażenia się na drwiny tylko.
A drwina i profanacja były jego żywiołem 82 . Zaczęliśmy studium niniejsze od nieborowskiej Niobe i IX Symfonii, tej Niobe, którą po śmierci Gałczyńskiego tak zachwycał się w paryskiej „Kulturze” Konstanty Jeleński 83 , i teraz, bez nadawania tej czynności żadnej muzycznej nazwy, pozwolimy sobie do pierwszego obrazu naszego tekstu powrócić, do tego mianowicie miejsca, kiedy zdziwienie nasze wzbudziło wplecenie hymnu do radości w poemat o Niobe.
Przypominam sobie pewną historię, arcyzabawną historię [wspomina była pracownica organów ścigania, prawdopodobnie ze względu na specyficzne poczucie humoru oddelegowana następnie do „Przekroju”, Izabela Czajka-Stachowicz]. Było to na jesieni 1938 roku — Hitler wydalił wtedy kilka tysięcy swoich (niemieckich) Żydów za granicę Polski rzeczywiście zaczyna się arcyzabawnie, ale nie uprzedzajmy wypadków, będzie jeszcze śmieszniej — J. W.]. Zjawił się wysoki i gruby pan o ciemnych, smutnych oczach [gość okazał się psychoanalitykiem z Berlina, przypadkiem pojawił się Gałczyński i zabrał doktora, aby mu pokazać Warszawę — J. W.]. Następnego dnia dowiedziałam się od Weronci, że gość mój wcale do domu nie wrócił. [...] obudził mnie telefon. Nieprzytomna podniosłam słuchawkę.
Dzwoniono z zarządu Cmentarza Żydowskiego, prosząc o pomoc. Poprzedniego dnia dwu nietrzeźwych panów zakwaterowało się w jednym z grobowców, piją, śpiewają, grają na grzebieniu i na zmianę wyprawiają się do miasta po zapasy alkoholu. Na perswazje i prośby personelu nie reagują, w końcu podali numer telefonu p. Stachowicz.
Po trzech kwadransach byłam w Zarządzie Cmentarza Żydowskiego. [...] Dwóch szamesów zaprowadziło mnie do tego miejsca. Z daleka słyszałam śpiew. Psychoanalityk głębokim barytonem zawodził „Freude schöner Gotterfunken”.
Ogromną czułość poczułam w piersiach, kiedy głos Konstantego podjął „Tochter aus Elisium”. Surowo spojrzałam na obu Żydów idących tuż przy mnie. 84
Zaiste godni pogardy.
1 Wszystkie cytaty utworów Gałczyńskiego —jeżeli nie zaznaczono inaczej - według wydania: Konstanty Ildefons Gałczyński Dzieła, tom I —V, Warszawa, 1979.
Wszystko, panie, to wiatr i piasek i jak wiatr, co nad piaskiem przewionie.
Lepiej być świnią w maju, niż w wieczności, proszę pana, słoniem pisał Gałczyński w Balu u Salomona (t. I, s. 198). Czesław Miłosz komentując ten cytat powiada, że „Mistrz Konstanty doprowadził pogardę dla «wiatru i piasku» do perfekcji” (Prywatne obowiązki , Paryż 1980, s. 94).
2 Niobe , t. II, s. 424. Tytuł IV i ostatniej części poematu, napisanego w roku 1950, wielokrotnie wznawianego. Ten cytat z Schillera/Beethovena padnie również w zakończeniu utworu, w jego ostatnich wersach, tuż obok takich cytatów (? — J.W.), jak: „Mensch — ja, dass klingt stolz. W iskusstwie cziełowiek”.
3 Żywot Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego , I, 301
4 Poemat dla zdrajcy, t. II, s. 540
5 Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich, t. I, s. 497.
6 Niobe, loc. cit., Dedykacja.
7 Informację, że Gałczyński dostał się do niewoli sowieckiej i dopiero później — w ramach przyjacielskiej wymiany jeńców między sojusznikami — znalazł się w niewoli niemieckiej, podaje już Miłosz w Zniewolonym umyśle (Paryż 1953, s. 176), to zaś, że więziony był w Kozielsku, pierwszy raz podała córka poety, Kira Gałczyńska, w: Konstanty syn Konstantego (Warszawa 1983, s. 66), informując, że wiadomość tę zdobyła dzięki telewizyjnemu programowi „Świadkowie” w latach siedemdziesiątych.
8 Serwus madonna, t. I, s. 127.
9 Po opublikowaniu przez „Przekrój” wiersza Pochwalone niech będą ptaki (t. II, s. 192) list z zasadniczym protestem przeciwko zawartej w nim moral insanity nadesłał do gazety Tuwim. Pisał m. in.: „Odpowiedzialność — to świadomość, że nasze Wiersze będą czytać tysiące ludzi, (...) to (...) historia, za którą my, poeci, jesteśmy nie mniej odpowiedzialni, niż wodzowie, mężowie stanu i inni aktualnie władzę sprawujący obywatele Rzeczypospolitej. (...) Z początku niby nic: rymek, dymek, strofeczka, piosneczka — a po latach ogień, łomot, huk, wrzask, krew, walące się domy... (...) Protestuję przeciw lekkomyślnemu pochwalaniu jednym tchem grzesznika i świętego. (.,..) Skąd wiesz, Konstanty, kogo sobie ów przechodzień podstawi pod ogólnikowy, nieokreślony termin „grzesznik”. Może mordercę Milionów Świętych, Milionów Męczenników zalegających pokotem znane i nieznane mogiły w naszej ojczyźnie? Może bratobójcę?” („Przekrój” 1947 nr 135).
10 Grób Beethovena, t. II, s. 596.
11 Liryka, liryka, tkliwa dynamika, t.II, s. 33
12 Kolczyki Izoldy (kwestia poety), t. II, s. 67.
13 J. Hoppe Mały Ildefons, w: Wspomnienia o K. I. Gałczyńskim , Przedm. i red. A. Kamieńska i J. Śpiewak, Warszawa 1961, s. 47 — 52.
14 Ibidem, s. 49.
15 A. Ziemny Okruchy lat krakowskich, w: Wspomnienia o..., s. 319.
16 K. Gałczyńska op. cit ., s. 17.
17 Ibidem, s. 38.
18 Ibidem, s. 43 i nast.
19 Ibidem, s. 62.
20 Ibidem, s. 9-12.
21 Ibidem, s. 37.
22 A. Sandauer O Gałczyńskim — tym razem ... bez taryfy ulgowej, w: Liryka i logika, Warszawa 1969, s. 326.
23 Por. interesujące studium A. Z. Makowieckiego Trzy legendy literackie. Przybyszewski, Witkacy, Gałczyński., Warszawa 1980, zwłaszcza s. 129-161. Po opublikowaniu niniejszego tekstu Makowiecki podjął z nim polemikę (Być inkwizytorem jesienią, „Krytyka” 1990 nr 32-33, s. 235-238) w obronie legendy Gałczyńskiego. W konkluzji powiada Makowiecki, iż gdyby Gałczyński dożył dzisiejszych czasów, byłby katolickim moralistą. Też tak uważam.
24 Gałczyński doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Por. jego interesujący list do Jerzego Borejszy, w: B. Fijałkowska Sumienie narodu? , Warszawa 1986, s. 41-42.
25 To odwrócenie klasycznej łacińskiej sentencji pochodzi z Notatek z nieudanych rekolekcji paryskich , wiersza najjaśniej formułującego powody, dla których Gałczyński decyduje sie w roku 1946 na powrót do kraju.
W wersji łacińskiej — Ars longa, vita brevis — przekazał nam tę maksymę Seneka, powołując się na Hipokratesa. .Cytowana bywała wielokrotnie, bo i jest moralnie nie bez znaczenia. Dość istotną rolę odgrywa ona w Fauscie (por. I. Noc. Pracownia) , jedynej książce, jaką wedle relacji córki - Gałczyński zabrał ze sobą na wojnę. I takie oto wnioski wyciągnął z tej lektury.
26 W wielu wspomnieniach o poecie pojawiają się informacje o wyznaczaniu przez niego ceny za poszczególne utwory i targowaniu się o nią. Pisał o tym“ zresztą Miłosz (Zniewolony umysł , s. 172), nie neguje K. Gałczyńska (op. cit ., s. 103), podając nawet konkretne przykłady.
27 Tamara Chanum, II, 267. można podać i przyklady bardziej drastyczne:
— Kto w cywilizacji jest pasożytem,
— ten zaraz krzyczy i woła,
— my nie płaczemy, gdy dziecko młotkiem
— Tłucze Michała Anioła
- pisał w „Prosto z mostu” (1937, nr 15), zas 10 lat później polemizował ze znanym dystychem Jesienina Otdam wsju duszu Oktiabru i Maju / No tol’ko liry miłoj nie otdam, pisząc w wierszu Kwiaty na tor (z tomu Ślubne obrączki) wprost:
Socjalizm to słońce, mówię wam — niech tam strzela w słońce zbir za zbirem.
Nasz Październik był w Lipcu.
Jemu dam nawet lirę. [II, 264]
28 Muzie nóżki caluję, I, 344. Piasecki to wezwanie do plucia na prawo i lewo zdecydował się wydrukować, późniejsi wydawcy — przeważnie nie.
29 Polska wybuchła w roku 1937, „Prosto z mostu” 1937 nr 9. Godzi się tutaj przypomnieć, że w dwudziestoleciu międzywojennym używało się często sformułowania o „wybuchu niepodległości” mając na myśli wydarzenia z listopada 1918 roku, i tytuł utworu Gałczyńskiego jest wobec takiej wizji historii znacząco polemiczny.
30 Gdybym był Żydem, dziewczyno, „Prosto z mostu”, 1938 nr 5.
31 Ibidem.
32 Wit Stwosz, II, 489, cz. VI Modlitwa mistrza.
33 Ibidem, cz. IX Finał.
34 Drukowany w „Prosto z mostu” 1936 nr 21, przedruk w Utworach poetyckich, Warszawa 1937, s. 205 — 209. Z filologicznego obowiązku musimy dodać, że nasz Achaj pisze po łacinie z błędami ortograficznymi.
35 Wycieczka do Świdra, II, 319, utwór z roku 1949.
36 J. Zagórski, Prawdy i legendy, w:. Wspomnienia o..., s. 237. Tamże inna anegdota: „Często hurmem chodziło się na wielkie zamiejskie spacery. Na jednym z takich spacerów, gdy stwierdziliśmy, że nie mamy grosza przy duszy, ani na autobus powrotny, ani nawet na wodę sodową, Konstanty wpadł na pomysł, żeby czteroletnia dziewczynka, imieniem Bożenka, która była z nami na spacerze, stanęła przy drodze i użebrała na starszych. Dziecko wywiązało się z zadania bez zarzutu i środki pieniężne na powrót zostały zdobyte.” (s. 230 i nast.). Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych maluczkich...
37 Słowo „rekwizyt” wydaje się jednym z ważniejszych słów —kluczy do twórczosci Gałczyńskiego. We wspomnieniach o nim używają go praktycznie wszyscy, włącznie z córką Kirą.
38 Tę fascynującą wiadomość podaje K. Gałczyńska w: Konstanty Ildefons Gałczyński. Wstęp i oprac. K. Gałczyńskiej, Warszawa 1981 (album), s. VIII.
39 16 IX 1939 powstają Sen żołnierza i Pieśń o żołnierzach z Westerplatte, pomiędzy marcem a październikiem 1942 List jeńca, Dzika róża, Srebrna akacja i wiersz o incipicie To nic, że droga daleka. Te cztery Wiersze przesyła poeta żonie oficjalnie przez Kriegsgefangenenpost (reprodukcja autografu Srebrnej akcji na blankiecie poczty jenieckiej w cytowanym albumie, s.46, przyp. 37) Jesienią 1944 powstają Pieśń o fladze, Matka Boska stalagów i Dopiero wzejdzie księżyc.
40 Utwory poetyckie (1937) otwiera wiersz:
Horacjusza wydania weneckie...
Horacjusza wydania weneckie i trochę czarnej kawy po obiedzie lepszego tytoniu szczypta, bzy tureckie i dobry, duży księżyc, który wzejdzie:
Oto wszystko, co mi może zniszczyć polska „rewolucja”, ciemna gawiedź w rękach smutnych psychopatów.
Kiedy się okazało, że ze „smutnymi psychopatami” można się jednak dogadać, że są oni gotowi zaangażować „wesołego Karakuliambra” i zagwarantować mu dobra, o jakie się upomina, wiersza tego można było już więcej nie publikować.
Horacy — na którego tak się lubi Gałczyński w swojej powojennej twórczości powoływać — jest dla niego jednym z symboli wyższej kultury — obok „lepszego” tytoniu i „tureckiego” bzu. Zawsze też przy imieniu łacińskiego poety pojawia się wzmianka o oprawie (skóra cielęca) lub wydaniu; Gałczyński miał na własność wydanie londyńskie, ale to przecież nie tak poetyckie — gdzież bo Londynowi do Wenecji. Istotne, że Horacy należy u Gałczyńskiego do porządku przedmiotów, mieści się raczej na stole niż w świadomości.
Odnotujmy tu interesujące wspomnienie Anny Kowalskiej. Gałczyński w jej obecności odczytał zdanie z eseju Jerzego Kowalskiego o Horacym: „Bez kontekstu wydarzeń z poezji Horacego zostaje niewiele więcej prócz smaku Falerna i muzykalności wiersza”. Gałczyński zmarszczył brwi. „N i e c h c i a ł kontekstu wydarzeń. Dla niego wszystko istniało w jednym czasie, czasie arcydzieł. Horacy i. Safona, Wit Stwosz, Breuglowie, Kopernik i Bach zjawiali się w rozmowach jak aktorzy przywoływani na scenę. Za chwilę, z woli poety, wrócą za kulisy.” (A. Kowalska Czas tańczący, w: Wspomnienia o..., s. 384).
Dodajmy do wyliczenia Kowalskiej, że w wierszach Gałczyńskiego pojawiają się na tej samej zasadzie —jako epitet ornans — i inne nazwiska jak np. Walter, Stalin, Nowotko (słynny rym słodko/Nowotko), Hanka Sawicka, Janek Krasicki etc., przy czym można znaleźć i takie przypadki, gdzie Walter z Chopinem koegzystują sobie w tym samym wersie.
41 Ulica Towarowa, 1.1, s. 131; wiersz z roku 1929 publikowany praktycznie we wszystkich zbiorach Gałczyńskiego. Na Towarowej mieścił się dom rodzinny poety.
42 Inge Bartsch wg wydania Wiersze (1946); także wszystkie edycje następne. W cytowanych stale przez nas Dziełach: t. I, s. 227.
43 Inge Bartsch wg wydania Utwory poetyckie (1937).
44 Inge Bartsch, wszystkie wydania.
45 Wit Stwosz, cz. IX, Finał. Kiedy Andrzej Stawar, analizując ten fragment, mówił o niezawodnym wpływie koncepcji tak Norwida, jak i Brzozowskiego (O Gałczyńskim , Warszawa 1959, s. 355), nie przypuszczał zapewne, że współtworzony przez filozofa z „Przekroju” porządek zmusi go do wydania Pism ostatnich u Jerzego Giedroycia.
46 Określenie obiegowe, używane m. in. w programie polonistyki licealnej. Zawdzięczamy je zapewne studium A. Sandauera z czasów jego słynnego prześladowania: Poeta „świętej powszedniości”, „Nowa Kultura” 1953 nr 22.
47 Por. np. Wileńskie imbroglio (t. I, s. 342) czy Niobe , która poprzedzona jest następującym spisem treści: „I. EUTYFRON: Uwertura; Bizancjum; Mała fuga. II. CHACONA: Kustosz; Ostinato; Mały koncert skrzypcowy; Nenia Niobe . III. NIEBORÓW: Duży koncert skrzypcowy; Spotkanie z Chopinem; Koncertu skrzypcowego ciąg dalszy. IV. «O RADOSCI, ISKRO BOGOW!»”. Por. również np. w wierszu Inwokacje do poezji Wileńskie imbroglio (t. II, s. 335):
Praco fizyczna,
Architekturo forteczna preludiów Jana Sebastiana Bacha,
Odsłaniająca nieskończone perspektywy w koncercie fortepianowym C-dur Mozarta, Ballado f-moll
Uporze stalingradzki.
48 Quintus Horatius Flaccus Carmina , I, 37, w 5-7. Tu według wydania Wybór poezyj, Kraków 1923, Biblioteka Narodowa, seria II nr 25, w przekładzie Józefa Zawirowskiego.
49 Ibidem, IV, 12, v 28.
50 A. Z. Makowiecki, op. cit . Szkoda, że badacz ograniczył się w swojej pracy do koncepcji teoretycznoliterackiej, którą rozumie w ten sposób, że zajmuje się badaniem struktur legendy literackiej i praw, które nią rządzą, traktując jej tresć jako akcydens.
51 A. Maliszewski Konstanty, w: Wspomnienia o..., s. 75. Polemizując ze Stawarem (op. cit .) Maliszewski podkresla, że normą w sferach cyganerii artystycznej Warszawy tamtych lat było jednak kończenie studiów.
52 A. Z. Makowiecki, op. cit ., s. 144-147. Relacje te ulegendowione są do tego stopnia, że nie wiadomo nawet, czy poeta służył w piechocie, czy w kawalerii, oraz ile czasu trwała jego służba wojskowa i w jakim stopniu przeniesiony został do rezerwy.
53 Ibidem, s. 141.
54 Calendarium życia i prac Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, w: Wspomnienia o..., s. 19.
55 Jubileuszowa rozmowa z Kirą, I, 416, pierwodruk „Prosto z mostu” 1938 nr 24. W następnej epoce Kira również nie przestała być obecna w poezji ojca. W Wyjątku z listu do córki (t. II, s. 388), z tomu Zaczarowana dorożka, pisał:
Gdy niebo od gwiazd błyska, wiedz, że te srebrne błyski to jest Hanka Sawicka, to jest Janek Krasicki.
56 T. Łopalewski Wileńskimi śladami, w: Wspomnienia o..., s. 238 i nast.
57 Mickiewicz stanie się natomiast jedną z postaci, do których Gałczyński będzie się musiał odnosić w swoich tekstach propagandowych epoki stalinowskiej. Nastąpi tu interesująca schizofrenia: reprezentowane przez Mickiewicza wartości będą ośmieszane w Zielonej Gęsi,, natomiast nazwisko, jako symbol dobra i piękna, używane i nadużywane będzie w tekstach „pozytywnych”, jak np. w agitce Służba Polsce:
Przy szoferze chłop czyta Wiersze. Widać mu z miny, że te Wiersze muszą być piękne jak lato.
Oczywiście do chłopa się zaraz przysiadam.
Lubię, wiecie, gadać z ludźmi, taką rozmowną pracę.
On pokazuje mi tom. Naturalnie: Pan Adam:
Ballady i romanse.
[...]
Służba Polsce? Wasz syn, mówicie, zapisał się?
Dumni jesteście. Brawo.
Naród to jest rodzina. Usprawnimy komunikację, więcej szos tryśnie ku Tobie, Warszawo!
A w Warszawie Prezydent. [t. II, s. 241]
Wiersz z tomu Ślubne obrączki (1949). W późniejszych zbiorach raczej trudno go znaleźć. Swoją drogą o losach Mickiewicza w epoce stalinowskiej można by napisać oddzielny dreszczowiec.
58 W. Żukrowski Dary Gałczyńskiego, w: Wspomnienia o..., s. 308-311.
59 Por. np. Miłosz Zniewolony umysł, ed. cit. , s. 170: „był nałogowym alkoholikiem”. Żukrowski: „Konstanty lubił wypić. Kto przeżył bodaj jedną jesień i rozkisłą zimę w Krakowie, nie będzie mu się dziwił (?? — J. W.) [...] Zdolność wypicia jest darem męskiego wieku. (?!? — J. W.) [...] W tym czasie (Kraków 1946 — 47 — J. W.) Gałczyńskiemu ów dar łatwej, monopolowej radości został odjęty. [...] Pamiętam go w ciasnym i mrocznym przejściu, stojącego bezradnie. Gdy podszedłem, "chwycił mnie za ramiona, ścisnął. Był mocnym chłopem. Oczy miał pełne udręki.
— Rozumiesz, ja się nawet zalać nie mogę [...]
Serce miał zapiekłe od goryczy, a ciało gięło się i łamało, jednak ciągle był daleko od upragnionego stanu lekkości i odurzenia alkoholowego.” (op. cit ., s. 307, 310 i nast.)
Zagórski: „[...] czas także skończyć z inną legendą, jaka narosła wokół jego osoby, mianowicie z legendą alkoholu. Gdyby zmierzyć za pomocą jakichś rejestracyjnych przyrządów ilość alkoholu wchłoniętą przez jego organizm i przez organizm przeciętnego mieszkańca Europy — okazałaby się to ilość zaskakująco skromna”. (op. cit ., s. 234).
Stanisław Maria Saliński: „Absolutnie nieprawda, że był alkoholikiem, jak niepotrzebnie, fałszywie i nic nie rozumiejąc Konstantego napisał Czesław Milosz. [ Znalem te stany Konstantego – bez kieliszka wypitej wódki albo po minimalnej jej ilości, dla człowieka zdrowego i normalnego absolutnie znikomej. S.M. Saliński Gwiazda, w Wspomnienia o ... , s.103
60 Por. J. Zaruba Wspomnienia anińskie, w: Wspomnienia o..., s. 262 i nast.
61 Por. A. Z. Makowiecki, op. cit ., s. 147-157. Autor przytacza liczne przykłady konkretnych wypowiedzi, zarówno wspomnieniowych jak krytycznoliterackich. Dopowiedzmy tutaj, że w tę stronę spychały sprawę Gałczyńskiego wszystkie istotne dla życia literackiego PRL czynniki. Podstawowym jest oczywiście orwellizacja, skłonność do usuwania z historii wszystkiego, co zdarzyło się „niepotrzebnie”, drugim — naturalna skłonność autorów tych wypowiedzi do wybielania się, a przecież znakomita większość z nich przynajmniej w stalinizmie uczestniczyła (wyjątkiem jest tu Zaruba, który zanim został stalinowcem, ilustrował antysemickie wypady Gałczyńskiego w „Prosto z mostu”). Działa tu więc swoisty esprit de corps. Jeśli chodzi o młodszych, to „okuty w powiciu” Andrzej Drawicz, człowiek z pokolenia STS, pisząc monografię swego mistrza (.Konstanty Ildefons Gałczyński, Warszawa 1968), zapewne nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że pisząc o owym mistrzu tak ciepło tuszuje wybryki „barda Polski Ludowej”, człowieka, który przyczynił się do zniewolenia wielu umysłów. Ci natomiast, którzy właśnie w takim kształcie wydali w roku 1968 monografię Drawicza przemilczającą oenerowskie zaangażowania Gałczyńskiego — zapewne znacznie lepiej zdawali sobie sprawę z tego, co robią.
62 Kategoria wprowadzona przez monografię Stawara (op. cit .), powtarzana później do znudzenia.
63 Nąjjaskrawiej formułuje myśl taką Sandauer: „jeśli z taką łatwością składa deklaracje światopoglądowe, to dlatego, że nie wydaja mu się one a ż t a k ważne” (Liryka... , s. 343).
64 Por. J. Stradecki Konstanty Ildefons Galczyński, Poradnik bibliograficzny. Biblioteka Narodowa, Warszawa 1970. Jest to publikacja „popularna” i ten jej charakter ma usprawiedliwiać jej zadziwiające —jak na pracę bibliograficzną — przemilczenia.
65 Por. Cz. Miłosz Prywatne obowiązki . Odpowiedź na pytanie, dlaczego reszta jest milczeniem, wymagałaby oddzielnego studium.
66 Książek poetyckich sześć: Wiersze, Oficyna Księgarska 1946, Zaczarowana dorożka, Warszawa 1948, Ślubne obrączki, Warszawa 1949, Niobe , Warszawa 1951, Wit Stwosz, Warszawa 1952, Wiersze liryczne, Warszawa 1952. W roku 1954, a więc tuż po śmierci poety, ukazały się trzy książki następne. Nie liczymy tu rzeczy dla dzieci, przekładów i drukowanych w wydawnictwach muzycznych tekstów licznych piosenek, pieśni i kantat. O ile wiemy, Juliusz Słowacki przez całe życie nie wydał tylu książek poetyckich.
67 Por. Adam Ważyk Perspektywy rozwojowe literatury polskiej, „Nowa Kultura” 1950 nr. 14. Referat wygłoszony na V Zjeździe ZLP. Ważyk mówił o „zdemolowanym kramiku mieszczańskiego inteligenta”, o lamusie szlacheckiego baroku z antycznymi bogami i pstrokacizną cudzoziemskich słówek”, a wreszcie zacytował Majakowskiego:
Czerwona ramka
Marks na ścianie
Kot się ociera o „Izwiestia” stare
A pod sufitem
piszczy nieustannie
rozwydrzony kanarek.
„Słuszniej by było” — konkludował Ważyk — „gdyby Gałczyński ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach.” Wedle wielu relacji obecny na sali obrad Gałczyński ripostował natychmiast rzuconym w kuluarach bonmotem: „Ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę”.
Poeta świetnie zdawał sobie sprawę — nieporównanie lepiej od zaślepionego Ważyka — że powierzone mu zadanie maskowania klatki miało ówcześnie na froncie ideologicznym kapitalne wprost znaczenie.
68 Por. J. Kott Gorzkie obrachunki, „Kuźnica” 1947 nr 31-32. „Wątpię” — pisał — „czy z punktu widzenia racjonalnej polityki kulturalnej należało własnie od Zielonej Gęsi rozpoczynać artystyczną edukację miliona czytelników najpopulamiejszego czasopisma w Polsce.” Oczywiscie nie chodziło o racjonalną politykę kulturalną, ani o czyjąs artystyczną edukację. Odbywała się rewolucja kulturalna, tylko nie wszyscy to od razu zauważyli. Gałczyński należał do bardziej spostrzegawczych.
69 Por. S. Kisielewski O kosmicznym bełkocie, „Tygodnik Warszawski” 1946 nr 44. Skrupulatnosć każe odnotować, że stopniowo Kisielewski zmienia zdanie, i to diametralnie: we wczesnych latach pięćdziesiątych zajmuje się komponowaniem muzyki do piesni i kantat Gałczyńskiego, aby na koniec w powiesci Widziane inaczej (Londyn 1986, s. 67 i 163) pasować Gałczyńskiego na mędrca, z którego filozofią się identyfikuje, wykładając ją następująco: „Mądry u nas jest tylko ten, co potrafi nie nastawić komunistom dupy do bicia”.
70 Żukrowski (op. cit ., s. 313) wspomina, jak Borejsza chciał zrobić z Gałczyńskiego barda ZWM. O wielkiej przyjaźni i mecenacie Borejszy (sąsiad z tej samej klatki schodowej) pisze K. Gałczyńska (Czas wzory układa. Dziennik z Prania, Warszawa 1984, s. 175-177).
71 W 1950 roku Putrament powraca do Warszawy, po wykonaniu dyplomatycznych zadań, jakimi tradycyjnie trudnią się akredytowani w Szwajcarii dyplomaci, zostaje sekretarzem generalnym ZLP i natychmiast przystępuje do kontrofensywy mającej na celu przywrócić Gałczyńskiemu należna pozycje na ideologicznym froncie, osłabiona chwilowo po cytowanym referacie Ważyka. Już jesienią 1950 roku zamawia u Gałczyńskiego wiersz na warszawski Kongres Pokoju, gdzie odnoszą wspólny sukces, mianuje go tłumaczem wierszy przybyłego na tenże kongres Nerudy (nieznajomość hiszpańskiego nie ma tu żadnego znaczenia), wreszcie w grudniu 1950 organizuje specjalna sesje w Związku Literatów, na której oskarżenia wobec Gałczyńskiego zostają oficjalnie wycofane. Jest to czas, kiedy stalinizm osiąga w Polsce pełnię rozwoju. Por. J. Putrament Sosna przy drodze, w Wspomnienia o... s. 435-438; Ibidem, Pol wieku. Literaci, Warszawa 1970, s. 209-212. Por. również protokół z zebrania Sekcji Poezji ZLP z dnia 19 grudnia 1951, znajdujący się w bibliotece Oddziału warszawskiego ZLP. Obszerne fragmenty tego protokołu drukowała „Nowa Kultura” 1951nr. 52
72 Gałczyński przybywa do Polski 22 III 1946. Référendum odbyło się 30 czerwca tego roku.
73 Wybory do Sejmu odbyły się 19 1 1947.
74 Proponuję czytać Zieloną Gęś i Listy z fiołkiem w takim kontekście, w jakim były pisane i publikowane, tzn. na przemian np. z następującymi pracami: S. Korboński W imieniu Kremla (dziennik 1945-1947) , Paryż 1956; Ł. Socha Skazani na śmierć i ich sędziowie 1944-1946, Kwartalnik Polityczny „Krytyka” nr 13-14, Warszawa 1983; K. Kersten Narodziny systemu władzy, Wydawnictwo „Krąg”, Bibilioteka Kwartalnika Politycznego „Krytyka”, Warszawa 1985, etc. Efekt porównywalny tylko z lekturą opowiadań Borowskiego.
75 Jeśliby w ten sposób określać sytuacjç Gałczyńskiego, zupełnie nie wiadomo, jak określać sytuację tych, którzy podówczas przebywali w łagrach i więzieniach, których usuwano z pracy i uczelni, których skazywano na wieloletnie nieistnienie — lista ich nazwisk byłaby dłuższa od tego szkicu.
76 Por. Calendarium, op. cit ., s. 21. W tej epoce nie zarabiało się już na „bułeczkę i masełko”, pojawily się nowe, bardziej wykwintne potrzeby. Wiadomości o prześladowaniach Galczyńskiego miewają kształt imponujący: oto np. Stawar pisze z oburzeniem o następującym spisku:
„W tym okresie szereg osobistości otrzymalo szare koperty z przepisanymi na maszynie przedwojennymi wierszami Gałczyńskiego z czasu współpracy z «Prosto z mostu», zwłaszcza z wierszami o treści antysemickiej” (op. cit ., s. 340).
Stawara cytują następni. Rzeczywiście skandal — ktoś podjąl próbę roz- powszechnienia wierszy, które miały być wyparowane. Tego się nie robi. Nie zacytował ich nawet Sandauer, tak czuły zazwyczaj na punkcie uczciwego i porządnego cytowania, i to nie tylko wtedy, gdy pisał o Galczyńskim, lecz i wtedy, gdy poświęcil się rozważaniom O sytuacji pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego. Wyparowane.
77 T. III, s. 585.
78 Wspomina Stanisław Ryszard Dobrowolski:
„Przyjęcie w redakcji «Kwadrygi» uświetnił nie byle kto: [...] Julian Tuwim. Zapamiętałem z tego wieczoru jedno: spór Kostka z Tuwimem o Żeromskiego. Autor Nieznanego drzewa, poświęconego „najświętszej pamięci Stefana Żeromskiego”, mówił o twórcy Popiołów i Przedwiośnia z młodzieńcza żarliwością i nabożnym entuzjazmem. — My wszyscy z niego! — powtórzył wypowiedziane kiedyś dawno przez kogoś innego o kimś innym, największym, gorące słowa. Kostek kategorycznie zaprzeczył. On — nie. [...] Najspokojniej w świecie oświadczył, że o niebo wyżej od Żeromskiego stawia jako powieściopisarza ...Krasickiego. [...] Gałczyński rzeczywiście i aż do śmierci nie lubił Żeromskiego, nie znosił stylu jego pisarstwa. Zdaje się, że go w ogóle nie rozumiał.” Por. St. R. Dobrowolski Pierwszy rozdział przyjaźni, w: Wspomnienia o... s. 146-147.
79 Pochodnia, 1.1, s. 480. Wiersz powstały w Paryżu, niedrukowany za życia poety. Pierwodruk „Nowa Kultura” 1957 nr 19. Charakter tego tekstu jest pod każdym względem wyjątkowy — pO Gałczyńskim w zasadzie nie zostało ineditów ze względów przez nas omówionych, jest przeto tym ciekawsze, że w wierszu tym mówi poeta zupełnie innym językiem, niż ten do jakiego przywykli jego wielbiciele — czyżby własnym?
80 Poezja, „Zielona Gęś” i angelologia. Wywiad dla „Ekranu tygodnia” IV, s. 262.
81 Sandauer dostrzega to już w roku 1953: „W okresie jednak, gdy obóz
lewicy polskiej likwiduje przeżytki feudalizmu, Gałczyński [...] oddaje usługi nieocenione.” Por. A. Sandauer, Poeta „świętej powszedniości” , „Nowa Kultura” 1953 nr 22, liczne przedruki. Otóż to — usługi. Jerzy Putrament pisze w pamiętnym roku 1968: „Ale gdy się przyjrzy dziś [podkr. J. W.] twórczości poety w tym okresie [mowa o stalinizmie — J. W.], ogarnia zdumienie: jaka zaangażowana politycznie jest ta twórczość! I pomyśleć, że właśnie jego międlono w artykułach, referatach, wystąpieniach, za letniość wobec polskiej rewolucji! Międlili i uczyli tacy, którzy przy pierwszym wstrząsie rzucili się wprost w przeciwną stronę albo przykucnęli i kucają w kącie po dzień dzisiejszy.” Por. J. Putrament Pół wieku. Literaci, Warszawa 1970, s. 210.
82 Wspomina Julia Hartwig: „Nie wiem, ile jest prawdy w opowiastce, że kiedyś jadąc dorożką przez Krakowskie Przedmieście usiłował niespodzianie rozpędzić tłum podążający w procesji Bożego Ciała; wiem jednak, że mało kto na świecie potrafił z takim ciepłem opisać w swej poezji radość z płonącej choinki i uroki śnieżnych wieczorów Bożego Narodzenia.” Por. J. Hartwig Zaprzyjaźniony dom, w: Wspomnienia o..., s. 571.
83 Trzeba było zaiste szlachetności Konstantego Jeleńskiego, aby nekrolog poety w paryskiej „Kulturze” (1954 nr 1) zatytułowany był Straty kultury polskiej, co jest w końcu nawiązaniem do publikowanych tak w kraju, jak i na emigracji list poległych, a na dodatek zawierał zdania: „twórczość Gałczyńskiego pogłębiła się w okresie powojennym” czy „Niobe Gałczyńskiego, napisana w roku 1951, jest może najpiękniejszym, a na pewno jednym z najgłębszych poematów w języku polskim.” Tamże porównanie z Fortepianem Chopina. Należy żywić obawy, że nie bez wpływu na sformułowania Jeleńskiego były plotki o rzekomym prześladowaniu pupila stalinowskiej propagandy.
84 Por. Izabela Czajka-Stachowicz Wspomnienie o Konstantym Gałczyńskim, w: Wspomnienia o..., s. 401-402.
[1986]
Jan Walc, „Być świnią w maju”, Krytyka nr 26 , 1987
« Walc Jan, „Być świnią w maju”, Krytyka nr 26 , 1987, przedruk: Jan Walc, „Wielka choroba”, Warszawa 1992