Dramat Solidarności
„Są w kraju tym rachunki krzywd - śpiewał w swojej dramatycznej piosence Jacek Kleyff -
Lecz gdy tłum będzie gonił kogoś
w siwym mundurze ślepą drogą
to póki co, uchylę drzwi
Są w kraju tym rachunki krzywd”.
Tak się złożyło, że pierwszy raz usłyszałem tę piosenkę śpiewaną przez Jacka w maju 1976 roku, na słynnym weselu Sewka Blumsztajna w Wyszogrodzie, gigantycznym zlocie przyszłych środowisk opozycyjnych, może pierwszym tak licznym, a zarazem ostatnim przed wydarzeniami w Radomiu i Ursusie, które nastąpiły kilka tygodni później.
A po radomskich i ursuskich ścieżkach zdrowia piosenka ta nabrała nowego znaczenia: z jednej strony stała się zupełnie abstrakcyjna, bo jako żywo to nie tłum gonił nieszczęsnych milicjantów, a przeciwnie, w sposób precyzyjnie zorganizowany był goniony przez szpaler bijących milicjantów - jak w najstraszniejszych czytankach z carskich czasów. Była więc i druga strona medalu: w Radomiu i Ursusie siano nienawiść, a co za tym idzie słodkie marzenia o zemście. Ktoś tak wrażliwy jak Jacek Kleyff wiedział to wszystko z góry.
Wydawało się, że przeganianie ludzi przez pałki musi dać taki sam efekt jak poprzednio, jak ten, którego dopracowali się carscy mistrzowie knuta, że któregoś dnia zacznie się w Polsce krwawa antykomunistyczna rewolucja. I to straszne - ale jednocześnie zabawne, że najwyraźniej spodziewało się tej rewolucji ówczesne kierownictwo PZPR: jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego, a także i później, propaganda do znudzenia powtarzała o przygotowanych przez „Solidarność” listach proskrypcyjnych i zamiarze stosowania terroru wobec członków Kierowniczej Siły.
Trudne to do zrozumienia, ale dzisiaj wiadomo już ponad wszelką wątpliwość, że planów takich nie było, a jedyną ofiarą po stronie komunistycznej władzy okazał się sierżant Karos, milicjant zastrzelony podczas próby rozbrojenia go przez grupę smarkaczy. Nie było planów zemsty, nie było faktów odpowiadania terrorem na terror, ale - i tu przyczyna późniejszego dramatu - były, po ludzku biorąc, wszelkie powody, aby plany zemsty snuć i terrorem na terror odpowiedzieć.
Dramat, który później nastąpił, brał się z tego, że liderzy zwycięskiego obozu „Solidarności”, ludzie do niedawna prześladowani i dręczeni, bardzo dobrze wiedzieli, jak silne jest pragnienie zemsty, i bali się go jak ognia. Na nieszczęście byli to ludzie obdarzeni wrażliwością, wyobraźnią, poczuciem odpowiedzialności i pokaźnym bagażem wiedzy historycznej - i wszystko to kazało im obawiać się, że jeden nieostrożny krok może uruchomić mechanizmy, które mieliśmy okazję - i mamy niestety nadal - obserwować w Rumunii.
Ale to był tylko początek dramatu.
13 października 1991
« Walc Jan, Chłop i żmija, 13 października 1991, Wokanda
Tagi: 1976, Solidarność, Kleyff Jacek, Milicja, Przemoc milicji