["Architekt Arki" : recenzja] Celina Koenigowa, Budowanie Arki
Budowanie Arki
Najnowszej pracy Jana Walca patronują dwa duchy: Ambitny Demon Historycznoliterackiego Rewizjonizmu i Niedbały Duch Uproszczeń. Powstała książka, która z pewnością sprawi przyjemność żakom udręczonym lekturą Pigonia i wywoła pobłażliwy grymas na twarzach zaprzysięgłych wielbicieli Kallenbacha. Tacy odbiorcy są z natury rzeczy nieprzejednani i autor może się spodziewać szerokiego spectrum ocen („od uwielbienia do wzgardy”!), starannie pomijających to, co w środku. Szanuję Kallenbacha, cenię Pigonia i staram się zobaczyć
- choć Autor może mi tego przywileju odmówi - w Janie Walcu nader kłopotliwego sprzymierzeńca.
Przymierze dotyczy kwestii bardzo istotnej, na której autor buduje całą konstrukcję myślową książki. To teza, iż romantyzm nie tyle był gwałtowną reakcją na Oświecenie, co pewną formą kontynuacji jego najważniejszych wątków (s. 38). Podobne opinie o naturze prądu artystycznego, mało jeszcze popularne, tu i ówdzie się już pojawiły: w konstatacjach historyków sztuki, w obserwacjach czynionych przez znawców dziewiętnastowiecznej estetyki, w uwagach nad historią dziewiętnastowiecznego dramatu. Wyrażane mniej kategorycznie, niż czyni to Walc, uwikłane w smętną tonację uniwersyteckiego „tak ale", splecione z analizą prądów towarzyszących, opatrzone autorytetami i przypisami. Czytelnik - jak zdaje się sugerować Jan Walc - więdnie, czasami pisze też kolejne prace, powiększając grono adeptów Filologii Dokładnej, zapisuje martwe karty nikomu niepotrzebnej mickiewiczologii. Jan Walc odrzuca dręczącą słodycz „tak ale” i stawia tezę o klasycznym kształcie (a nie tylko - jak przyjęto to czyni - rodowodzie) poezji Mickiewicza w sposób pryncypialnie jednoznaczny. Wszelako w tym miejscu kończy się recenzenckie przymierze z autorem i pojawiają się wspomniane wcześniej kłopoty.
Autor objawia we Wstępie głęboką frustrację tzw. „stanem badań” nad twórczością Mickiewicza i obiecuje podjęcie istotnych dla jego twórczości pytań (s. 11), dotąd przemilczanych lub ignorowanych. Stawia przy tym projekt nowej periodyzacji twórczości poety, ograniczając zainteresowanie do dwunastu lat między wydaniem „Ballad i romansów" a „Panem Tadeuszem". I stanowczo zbyt łatwo przypisuje pierwszej połowie XIX wieku takie pojmowanie literatury, które każe usunąć poza jej obręb np. prywatne listy i natchnione wykłady. Powiada autor we Wstępie: Postanowiłem (...) przywrócić
porządek interpretacji, który wydaje mi się naturalny i odczytac
twórczość poety tak, jak została napisana, a skończyc
ją odczytywać
w tym punkcie, w którym Mickiewicz skończył pisanie (s. 9).
Zatem - lećmy..., zatrzymując się dla nabrania sił na kilku postojach.
Postój pierwszy - Gospoda pod Polemicznym Impetem.
Większością zawartych w książce Walca wypowiedzi, oceniających stan wiedzy o Mickiewiczu, rządzi podwójna reguła ahistoryczności i aktualizacji. Ahistoryczne, zawieszone w jakimś temporalnym niebycie są uwagi o wstydliwym przemilczaniu „dziś" „Ksiąg Narodu i Pielgrzymstwa” (s. 203), o krytykach „nieraz” wydziwiających nad papierowością „Grażyny” (s. 34), o biografach wpadających „zwykle" w popłoch, gdy przyjdzie się im zajmować
„Sonetami odeskimi” itp. Dziś, nieraz, zwykle, najczęściej - przysłówki te, wbudowane w strategię dowodzenia własnej opcji zapędzają inkryminowanych mickiewiczologów w osobliwe empireum, w którym „nie masz”, kto genetyk, kto marksista, kto freudysta, a kto historyk literatury zgoła bezprzymiotnikowy. Jednocześnie autor buduje własne „dziś”, raz po raz dźwięczące znajomą (i skądinąd mi bliską) tonacją publicystyki lat osiemdziesiątych. Owo „dziś” sytuowane jest wobec „wczorajszej” obyczajowej pruderii (kobiety leciały jak szafy bez nóg), socrealistycznych uproszczeń i lewicowych sympatii mickiewiczologów.
Głosem Jana Walca mówi zaś pełen autoironii polski patriota (s. 66), zdecydowany przeciwnik wschodniego totalitaryzmu (s. 86, 87, 183), badacz wyzwolony z obscenicznych fobii. Czytelnik powinien zrozumieć jedno - Jan Walc jest po słusznej stronie. W przeciwnym wypadku czeka go żmudna droga, po której wytchnieniem jest Postój pod Wyważonymi Drzwiami.
Polemiczny Impet skreśla jednym pociągnięciem pióra tezy - na wymagania autora zbyt omszałe - I tym samym gestem stawia nowe. Niekiedy Interesujące, jak wspomniana na wstępie teza o klasycyzmie Mickiewicza. Częściej jednak - niestety - przypominają one znanego wszystkim jesiotra. Tak więc zupełnie oczywiste, nawet dla zwolenników najbardziej omszałej mickiewiczologii, jest z przekonaniem przez autora podkreślane przeświadczenie, że Mickiewicz nie wierzył w duchy (s. 21, 23, nn.), między zaś ludowym wzorem a umysłowym wyrafinowaniem twórcy musiało powstawać osobliwe napięcie. Nikogo, kto czytał «Uwagi o „Grażynie" K. Górskiego, nie zbulwersuje przekonanie Jana Walca o greckich źródłach w kontekście litewsko-białoruskiego, pogańskiego skądinąd obrzędu(s. 193). Nie bardzo też wiadomo, w kogo uderza autor, gdy stwierdza, że całą twórczość Mickiewicza przenika idea wspólnoty i potępienie partykularyzmu (s. 39). W Zygmunta Krasińskiego i jego orzeczenie, że my z niego wszyscy? W A. Górskiego czy J. Kleinera, gdy opisują pracę potężnego ducha dla narodu I ludzkości? W A. Witkowską, która pisze o promieniowaniu ideału filomackiej wspólnoty na późniejsze i ostatnie lata poety?
Doprawdy, nie małostkowa pedanteria kieruje piórem recenzenta, spróbujmy więc smaku innych teoryj i przekonań autora, trafiając od razu do Karczmy Protestów.
Czytelnika dziwi brak poczucia humoru, gdy w przytaczanym na s. 140 fragmencie wypowiedzi Tomasza o Nowosilcowie autor nie zauważa ironii („Dziady” cz. III, akt I, sc. I, w. 51- 64). Dziwi też swoista pretensja autora, że ksiądz Piotr nie sekularyzuje historii świętej a pozostawia ją domeną sił tamtego świata. Na Boga, toż sam Mickiewicz, tak skwapliwie ubrany przez Walca w uniform bezwzględnego inżyniera dusz, pyta w zakończeniu „Popasu w Upicie” podstępnie i bezradnie czym są wszystkie dzieje? Trudno też zrozumieć rozczarowanie autora „mętnością” proroctwa księdza Piotra (s. 168). Wszak admirator klasycyzmu winien znać miarę i nie żądać klarowności od zjawisk z natury niejasnych; jakąż to precyzją odznacza się IV Ekloga Wergiliusza albo i - bliżej – „Proroctwo" Słowackiego?
W sferę interpretacyjnej nadłatwości wchodzimy wówczas, gdy autor lekkim gestem kojarzy l Etat c’est moi i Ja i ojczyzna to jedno (s. 152). I nie bogoojczyźniane „uczucie" każe się w tym miejscu sprzeciwić, lecz przekonanie, że Jan Walc naruszył tu wyjątkowo czytelnie reguły historycznego myślenia.
Nie zawsze jednak czyni to tak ostentacyjnie. Jeden tylko przykład. Dowodząc, że tematyka „Żeglarza" prowadzi prostą drogą do „Konrada Wallenroda", Walc postanawia usunąć przeszkodę w postaci poglądu, iż wiersz dotyczy rozterek romansowych poety (nb. i tu „przeciwnik” został przez autora przeceniony: spróbujmy wskazać mickiewiczologa naprawdę zafascynowanego postacią i rolą pani Kowalskiej! Mógłby to by co najwyżej J.M, Rymkiewicz). Zakłada więc, że Archiwum Filomatów, eksponujące postać pani Kowalskiej, zostało celowo pozbawione fragmentów traktujących de publicis. Proste! I choć autor tego nie czyni, łatwo byłoby dowieść, iż tylko niekompletność „Prelekcji paryskich" sprawia, że nie znamy obficie tam przez Mickiewicza czynionych wzmianek o Słowackim, że cenzura rodzinna z pewnością usunęła obszerny blok listów miłosnych Towiańskiego do Celiny Mickiewiczowej itp., itd.... Ta zasada pozornej logiki wywodu, gdy na podstawie wątpliwej (choć sugestywnie przedstawionej jako prawdziwa) przesłanki buduje się z gruntu wątpliwą tezę, budzi niepokój. Nie dość bowiem, że negacja wszystkiego okazuje się nader łatwa, to i budowa na tym gruzowisku może by dziecinnie prosta. Tylko - czy uda się w ten sposób zbudować
Arkę?
« Koenigowa Celina, Budowanie Arki, Czas Kultury 1991 nr 34/35 s. 96-98
Tagi: Architekt Arki, Koenigowa Celina