Nie odzyskamy normalności...
Ostatnie lata, które przyniosły Polsce ogromny rozwój instytucji niezależnych od państwowego monopolu, stworzyły pierwszą w historii naszego obozu możliwość artykulacji społecznych dążeń i zaspokajania pragnień, których komuniści nie tylko nigdy nie chcieli zaspokajać, ale raczej życzyli sobie, aby nawet o nich nie myślano.
Udało nam się dożyć sytuacji, kiedy praktycznie nie ma w Polsce człowieka, który nie mógłby drukiem upowszechniać swoich rzeczywistych poglądów. Wyjątek stanowi tylko grupa zawodowych dziennikarzy, zatrudniona w koncesjonowanych gazetach koncernu RSW Prasa i innych tego typu instytucjach. Reszta społeczeństwa może artykułować swoje przekonania mniej więcej normalnie, tyle, że w tzw. drugim obiegu.
(…)
Ale jest jednocześnie tak, że obiegowe już zdanie, mówiące, że „społeczeństwo polskie po prawie 40 latach komunistycznych rządów odzyskało możliwości swobodnego wypowiadania się” – otóż zdanie to zawiera niezwykle poważny błąd, biorący się z przega¬pienia tej okoliczności, że słowa "społeczeństwo polskie odzyskało” milcząco a fałszywie zakładają tożsamość tego, co tracił, z tym, kto odzyskiwał. Nie warto w tym miejscu bawić się w statys¬tykę, ale trzeba przypomnieć, że już najmłodsi z tych, którzy osiągnęli dojrzałość w czasach II Rzeczypospolitej, wchodzą w wiek emerytalny, a ponad połowa żyjących dziś Polaków urodziła się już po Śmierci Józefa Wissarionowicza i eo ipso w całości ukształtowana została przez ten system, z którym wprawdzie wielu chce walczyć, a reszta przynajmniej jest z niego niezadowolona, ale przecież coraz mniej jest tych, którzy naprawdę jakiś inny system znają.
W starej bajce Krasickiego o ptaszkach w klatce było tak, że młody czyżyk godził się z niewolą ze względów, by tak powie¬dzieć, pragmatycznych – sądził, że klatka zapewnia mu wygody na wolności nieosiągalne, że stanowi gwarancję codziennego i wystarczającego pożywienia, osobistego bezpieczeństwa i tak dalej.
(…)
Jest jednocześnie tak, że gdyby na podstawie publikacji niezależnych sporządzić rejestr pretensji, które są pod adresem generała zgłaszane, okazałoby się na pewno, iż czy¬żyki nie domagają się właściwie więcej ziarna, którego zresztą dostają obiektywnie za mało, że bardziej od ekonomicznych rewin¬dykacji interesująca jest dla nich np. zbrodnia katyńska.
Kiedy dobrotliwy Ed sypał ziarno pełną garścią, o Katyniu myślało się jakoś mniej.
Nie są to oczywiście zależności aż tak proste, ani tym bardziej odwracalne, i sądzę, że nie ma już takiej ilości ziarna, za którą czyżyki polubiłyby generała, utraciły bowiem to, co dla ich sytuacji było konstytutywne – przekonanie, że klatka daje jakiś rodzaj bezpieczeństwa i jakiś rodzaj gwarancji. (…)
Wydaje mi się, że komuniści przekazali nam coś, co jest fundamentem ich poglądu na świat, w którym generalnie wszystko daje się podzielić na nasze i nie nasze, na dobre i złe, poży¬teczne i szkodliwe. Można tę fundamentalną konfliktowość zasad¬nie interpretować, jako istotę marksizmu, można zasadnie dowo¬dzić, że w tym właśnie Marksowskim założeniu o walce sprzecznoś¬ci – konflikcie upatrywać należy przyczynę wszystkich nieszczęść, jakie z marksizmu wynikły, można być najgłębiej przekonanym, że coś dobrego da się zbudować tylko na odmiennych niż marksowskie założeniach, które będą koncentrować się nie na wyszukiwaniu – tego, co dzieli, ale tego, co łączy, które zamiast do kon¬fliktu będą miały prowadzić do zgody – ale przecież rzeczywis¬tością, która nam została zadana, nam, urodzonym w czasie, kiedy widmo komunizmu straszyło w Europie już od stulecia – jest właśnie konflikt z komunizmem, sprzeczność między naszymi interesami a interesem rządzących komunistycznych partii i walka z komunizmem, walka, której stawką jest nasze przetrwanie.
Tę walkę postrzegamy jako naszą konieczność, ba, jako w naszym życiu coś najważniejszego, coś, czemu to życie nasze jest podporządkowane właściwie niezależnie od naszej woli. I tu poja¬wia się pytanie: czy tak jest naprawdę, czy też jest to tylko skaza naszej świadomości ukształtowanej przez ten właśnie system, nawet jeśli obraca się ona przeciwko niemu? A jeśli by tak było, to czy jesteśmy zdolni wyjść poza kategorie walki i wrogości, po¬za ocenianie wszystkiego, co nas otacza, inaczej niż pod kątem celowości?
Piszę te słowa w roku orwellowskim, w czasie, kiedy bardzo upowszechniła się w Polsce świadomość, że istotą komunistycznego systemu, w którym przyszło nam żyć, jest kłamstwo.
Jeśli wiemy, że kłamstwo jest kłamstwem właśnie, że prawdę tylko nieudolnie udaje – mogłoby się wydawać, że najważniejsze już zostało zrobio¬ne, że demaskacja kłamstwa jest zarazem ujawnieniem prawdy, że niezgoda na życie w kłamstwie, odrzucenie go, jest tożsame z rozpoczęciem życia w prawdzie.(…)
Ale jest jednocześnie tak, że ci ludzie, o których tu piszę, to przecież owe młode czyżyki; żyjemy w niewoli, znając wolność z opowiadań, nienawidzimy klatki, w której jesteśmy zamknięci i wszystko, co nie jest tą klatką właśnie, postrzegamy jako dobro.
Kiedy myślę o tym wszystkim, plącze mi się po głowie zapamiętany z jakichś szkolnych akademii wiersz Włodzimierza Majakowskiego:
Znałem robotnika
był niepiśmienny
Nie umiał nawet
ABC
Ale słyszał
jak mówił Lenin
I wszystko – wie!
Czy nam się coś podobnego nie zrobiło, albo przynajmniej nie robi? Czy jakby słowo "Lenin” zastąpić słowem “Lechu", ta zwroteczka nie byłaby troszkę o nas? Zarówno z lektury publi¬kacji niezależnych jak z rozmów z ludźmi działającymi w drugim obiegu, odnoszę często wrażenie, że pragnienie posiąścia prawdy od zaraz, objaśnienie całego zła panującego na świecie machinacjami NKWD, wpędza nas na drogę, na której wcale nie chcielibyśmy się znaleźć, sprawia, że starając się robić czerwonemu na opak, bezwiednie przyjmujemy narzucone nam przez niego obyczaje, spo¬soby myślenia i zachowania.
Stąd moje tytułowe pytanie o charakter i granice naszej niezależności, szczególnie w dziedzinie kultury. Jest zjawiskiem unikalnym i wspaniałym, że w Polsce działają dziesiątki niezależnych wydawnictw i grup samokształceniowych, ale czasami bierze strach, kiedy wmyślić się w ich zajęcia. Oto zgłasza się do mnie jakaś taka sympatyczna grupa, która zaplanowała sobie, Że się w przeciągu roku wysamokształci, zrobiła plan zajęć i żąda, aby w godzinnym wykładzie przedstawić jej dzieje literatury PRL.
Gdybym to zamówienie, zrealizował, byłbym jak ów Lenin z wiersza Majakowskiego. Zdążyłbym powiedzieć, że Miłosz i Szcze¬pański cacy, Konwicki też cacy, ale dopiero od 1956 roku, a Putrament i Bratny – be. Czy tak można?(…)
Przyjmując istnienie barykady, która ma tylko dwie strony, i trzeba się znaleźć po jednej z nich, nakładamy sobie sami liczne ograniczenia, rezygnujemy z góry ze wszystkich działań, co do których obawiamy się, że mogłyby być wykorzystane przez przeciwnika. Rezygnujemy z krytyki wszystkich tych, którzy po naszej stronie barykady się znajdują, o ile krytyka ta miałaby być wyrażana publicznie i w ten sposób likwidujemy poniekąd sensowność własnego działania w strukturach, które określamy jako niezależne.(…)
Wypadło nam działać w trudnej sytuacji – proszę darować mi ten komunał – i to, co jest największą naszą możliwą wygraną, a więc budowa niezależnego społeczeństwa, zależy w tej chwili chyba od tego właśnie, czy zdołamy przebić się poza narzuconą nam strukturę świata dwudzielnego, przez który przebiega barykada.
Jeśli mówimy o niezależnym społeczeństwie, to musimy mieć w pamięci konieczność istnienia w nim mechanizmów samoregulacji, które ciągle – dla dobra sprawy – staramy się hamować, wiedząc przecież jednocześnie, do czego prowadzi takie rugowanie samoregulujących mechanizmów.
Jeśli kultura polska miałaby się wybić na niezależność, musiałaby stać się forum rzeczywistej dyskusji, współpracy i starć w imię wartości, wartości różnych, ale stale przywoływanych, wartości, o których będzie się pamiętać w każdej sprawie, a nie będzie się ich poświęcać czy, odrzucać w imię najszlachetniejszego nawet celu ostatecznego.
I w całej tej pracy, którą podejmujemy, warto, myśląc o komunizmie, mieć w pamięci tych wszystkich, którzy są już for¬macją minioną, nieistniejącą – tych, którzy przyszli do tego ruchu, kiedy nie miało się z tego pożytku a tylko kłopoty, i którzy ze szlachetnych pobudek, z dążenia do naprawienia świata, sami nie wiedząc, kiedy, uznawszy przekonanie o dzielącej cały świat barykadzie, rozmijali się z przyświecającymi im kiedyś ideałami, dla których przestawały być ważne inne kryteria oceny, niż to, czy coś jest pożyteczne dla ich partii, a na końcu tej drogi z więźniów politycznych zamieniali się w milicjantów, z rewolucyjnych poetów – w cenzorów i grabarzy kultury.
Myślę, że pamięć o nich ustrzeże nas przed popełnianiem błędów podobnych, ale musimy pamiętać, że nie jesteśmy na to niebezpieczeństwo immunizowani, że nie wystarczy, iż ich doświadczenie jest nam znane. Potrzeba jeszcze odwagi, choć może to brzmi śmiesznie, jeśli zważyć, że formułuję ten wymóg pod adresem ludzi, którzy codziennie narażają się na więzienie i którym braku odwagi zaiste zarzucać nie można, ale przecież ta nasza odwaga codzienna bierze się z poczucia, siły, jaką daje nam pamięć o 10 milionach zwolenników, i że mając to na uwadze przyznać trzeba, że pisanie krytycznie o gen. Jaruzelskim nie jest dziś aktem odwagi, w tym samym stopniu, co, powiedzmy, krytyczne pisanie o Wałęsie. Ten, kto o Lechu zechce napisać źle, nie będzie miał za sobą 10 milionów, a przecież nie odzyskamy normalności, póki lu¬dzie nie zaczną mówić swoimi indywidualnymi głosami.
Cytowany już Włodzimierz Majakowski pisał:
Jednostka!
Cóż komu po niej?
Jednostki głosik
cieńszy od pisku.
Do kogo dojdzie?
Ledwie do żony!
I to,
jeżeli pochyli się blisko.
Partia
to głosów
jeden poryw –
zbity w bezliku
cichych i cienkich,
pękają
od nich
wrogów zapory,
jak w huku armat
w uszach
bębenki.
Ciekawe, czy sam poeta, a później jego cenzorzy, wydawcy i tłumacze zdawali sobie sprawę z sensu zacytowanego fragmentu, który wprost nazywa zunifikowany, wielomilionowy chór – siłą destrukcyjną. I chyba ma rację.
Jeśli chcemy tworzyć niezależną kulturę, a kultura to przecież budowanie, to obliczona na pokolenia mozolna uprawa – bo taki jest sens łacińskiego źródłosłowu – musimy stwarzać możliwości, aby każdy mógł mówić własnym, – cieńszym od pisku głosem.
/podpisane: Jan Biuletyn/
« Walc jan, Czy kultura może wybić się na niezależność, Kultura Niezależna, nr 3/29; 1984