Ireneusz Krzemiński, Kto następny czyli czystka niezależna. O szkicu Jana Walca „Mefisto z kwiatem glicynii” [polemika i odpowiedź Jana Walca]
O szkicu Jana Walca „Mefisto z kwiatem glicynii”
W czterdziestym ósmym numerze „Kultury Niezależnej”, a więc już dosyć dawno temu, przeczytałem szkic Jana Walca poświęcony definitywnemu zdemaskowaniu Jarosława Iwaszkiewicza. Tak mnie wówczas ten tekst poruszył, że napisałem parę stron uwag polemicznych. Później natknąłem się na następne szkice Walca, rozprawiające się w analogiczny sposób z innymi autorami, ale jakoś najpierw zabrakło mi odwagi, żeby zaatakować mojego ulubionego swego czasu bohatera opozycji, a potem życie polityczne nabrało takiego rozpędu, że w ogóle zapomniałem o tej sprawie. Teraz jednak postanowiłem opublikować krytyczne uwagi o stylu krytyki Jana Walca, gdyż wydaje mi się, iż ów styl jest symptomem ogólniejszego zjawiska umysłowego a zarazem politycznego. Najogólniej nazwałbym je „myśleniem ideologicznym”, które oto jak się okazuje pod postacią swoistego moralizmu wdarło się w „nasze szeregi”: niedawnych obrońców wolności, swobody mówienia i działania, piewców demokracji i moralności, opartej na rozumieniu człowieka i wzajemnym poszanowaniu. Ten ideologiczny moralizm, krzepiący się ideałami chrześcijańsko-narodowymi (sic!) nie ogranicza się do anachronicznej tradycji Polaka-katolika. Narodowo ugruntowana niechęć do „czerwonego” niespodziewanie okazuje się być także niechęcią do każdego rodzaju odmieńców.
Nie jestem zwolennikiem oportunizmu i dziś jest mi trudno przyjąć, bez niepokojącej domieszki „złych uczuć”, rzetelną postawę wobec różnych „nawróconych’ na demokrację i wolność byłych reżimów. Jednakże stworzenie tak drastycznie ograniczonej perspektywy interpretacyjnej, jaką zaprezentował Walc, wydaje mi się doprawdy szatańskim zwycięstwem ustroju pokonanego z takim oddaniem, poświęceniem i pokorą.
Sądzę również, że ten typ moralizmu, czy to katolickiego, czy protestanckiego, ma niewiele wspólnego z prawdziwie ewangelicznym duchem chrześcijaństwa. Dlatego też te uwagi o jednym ze szkiców Walca, analizujące sposób myślenia krytyka, wydały mi się dziś szczególnie aktualne.
2.
Zawsze uważałem Jana Walca za tego „człowieka opozycji”, który szczególnie jest odporny na panujące „klimaty” i obowiązujące w środowiskach dysydenckich „kalki myślowe”. Zatem zwycięstwo myślenia ideologicznego w jego sposobie rozumowania jest czymś, co nabiera dla mnie szczególnego znaczenia. Potwierdza bowiem tezę, którą sformułowałem już jakiś czas temu, że w Polsce nastąpiło zwycięstwo „myślenia ideologicznego”. To znaczy, że świat jest oceniany z punktu widzenia „moralnych dogmatów”, które przynależą, rzecz jasna, „nam” i mamy nieskrępowane prawo w ich imię ferować wyroki.
Kryterium rozstrzygającym jest kwestia przynależności: czy oceniany należy do „swoich”, czy też „wysługuje się” bądź jak w przypadku Iwaszkiewicza „wysługiwał się” ideologiczno-politycznemu przeciwnikowi. Oto moje argumenty.
3.
Po pierwsze, Jaką strukturę ma wywód Jana Walca?
Zacząłem lekturę z zaciekawieniem. Autor wspomina o homoseksualizmie Iwaszkiewicza i czyni słuszną uwagę, że zapewne stanowi to istotny element pisarstwa i życiowych doświadczeń Iwaszkiewicza. W Polsce o „takich sprawach” się nie mówi, a i sam omawiany pisarz również nigdy o tym wprost nie pisał. Szybko jednak okazało się, że ów „istotny szczegół osobowości” stanowi właściwie pierwszy punkt oskarżenia Iwaszkiewicza-pisarza i zarazem Iwaszkiewicza-człowieka. Fakt ten (homoseksualizm) już w pierwszym ustępie eseju jest subtelnie powiązany ze... „sprawą polską”: „nienawidzący kobiet” młody Iwaszkiewicz właśnie dzięki siostrom poznaje polską kulturę. Tekst sugeruje coś, co zostaje później wprost wypowiedziane: z „nienawiścią do kobiet” wiąże się nienawiść do kultury w ogóle, a do „kultury śródziemnomorskiej” w szczególności. Bowiem i tutaj pada następny argument obnażający prawdziwe oblicze Iwaszkiewicza jest on właściwie Azjatą to znaczy dzikim barbarzyńcą ze stepów, który potrafi co najwyżej rabować dorobek kultury, niszcząc ją tym samym. Barbarzyńcę przenika na wskroś pragnienie użycia, pragnienie natychmiastowego posiadania. Ideał kultury (śródziemnomorskiej) obcy jest komuś, kto nie widzi sensu w budowaniu, w pracy, w codziennych (i jak się można domyślać: rodzinnych) wysiłkach, a nawet w twórczości, bo i pogardę dla wszelkiej sztuki znajduje Walc w dziełach Iwaszkiewicza.
Wreszcie twórczość Iwaszkiewicza jest wyraźnym dowodem z całą premedytacją stosowanej w praktyce postawy nienawiści do Ojczyzny. Ten wątek w tekście Walca rozwijany jest subtelnie, gradacja napięcia demaskatorsko-oskarżycielskiego narasta stopniowo, aby dojść do apogeum, w momencie gdy pada teza, że w gruncie rzeczy stosunek Iwaszkiewicza do Polski był taki sam, jak stosunek do niej komunistów. Dowodem na to ma być wiersz Iwaszkiewicza „List do Prezydenta Bieruta”. Wbrew wszelkim. zastrzeżeniom, Walc ma odwagę potraktować ten „List” poważnie: jako wyznanie prawdziwej postawy autora. „Pozwolę sobie cytowane fragmenty »Listu« potraktować serio i poddać analizie, choć można wobec decyzji takiej wysnuwać pewne zastrzeżenia, związane z przekonaniem, iż okres, kiedy wiersz ów powstał, wymaga bardzo specjalnego traktowania”. Jaki jest efekt tej „analizy”? Proszę uprzejmie: «Kiedy więc powiada Iwaszkiewicz, że taka sama jest jego miłość do Polski i tych prostych ludzi, jak miłość Bolesława Bieruta - mróz przechodzi po krzyżu. Bo może to i prawda rzeczywiście. Polska ojczyzna (dlaczego z malej litery? - IK ) pojmowana jako wielki zbiorowy obowiązek, nie obchodziła go przecież w sposób porównywalny z najradykalniejszymi komunistami.” Oskarżenie zostaje podparte wspomnieniami samego Iwaszkiewicza, który to w ogóle nie wiedział, że wybuchła wojna z bolszewikami. Sam książę pan Woroniecki musiał go przywołać do porządku: nakazał by książę-syn, którego preceptorem był Iwaszkiewicz, powrócił do domu i wstąpił do armii, po to by spełnić patriotyczny obowiązek. A Iwaszkiewicz udał się do Zakopanego, na spotkanie... z panem Mieciem. „Więc kiedy kończy się wywód Jana Walca -człowiek (Iwaszkiewicz - IK ) publicznie przyznający się do takiego stosunku do Ojczyzny (no, nareszcie właściwa litera - IK ), porównuje swoje dla niej uczucia do tych, jakie żywi agent obcego mocarstwa wyznaczony na jej pacyfikatora (czyli Bierut - IK ) masowo podpisujący wyroki śmierci na bojowników o jej niepodległość, kiedy agentowi owemu składa się z dobrej woli deklarację pomocy to trudno takie słowa zbyć lekceważeniem czy mówić o archetypach”.
Esej swój Walc zaczyna od cytatu z wiersza Iwaszkiewicza „Lilith”. Pojawiającą się w nim tytułową postać identyfikuje jako żeńskiego demona zła, występującego w żydowskiej mitologii. tekst swój autor kończy (tym razem bez cytatów) stwierdzeniem, ze Iwaszkiewicz „przez lata” toczył dramatyczną walkę z Faustem Goethego, przy czym: „szczególnie interesujące, że ten człowiek (Iwaszkiewicz -IK), mający od wczesnej młodości poczucie zaprzedania duszy diabłu (podkr. moje - IK ), widzi jedyny swój ratunek nie w owym dążeniu i trudzie, ale, przeciwnie, w unieważnieniu, odwróceniu na opak tego co Goethe napisał”. Teraz dopiero staje się dla nas jasne, dlaczego cytat z „Lilith” opatrzony jest komentarzem, akcentującym zarówno młody wiek autora jak i to, że przedrukował go on kilkakrotnie w następnych zbiorach wierszy. W ten sposób zyskujemy dowód na to, iż Iwaszkiewicz już w młodości zaprzedał duszę diabłu.
4.
Analiza twórczości Iwaszkiewicza, której dokonuje Walc w środkowej części swego eseju niezbicie dowodzi, że głównym celem twórczości Iwaszkiewicza była „kompromitacja czy zohydzenie miłości”, dowiedzenie, że nie ma jej na świecie”: „nie ma zgody mopanku mówi Jan Walc literatura, a szczególnie wielka literatura, pełna jest historii o miłościach tragicznie przerwanych czy niespełnionych (...) A przecież... Spojrzałem w tej chwili przed siebie: na ścianie, w pobliżu biurka, pocztówka z reprodukcją obrazu krajana i rówieśnika Iwaszkiewicza, a zarazem jednego z tych nielicznych, którzy zdołali ujść z życiem, choć przeznaczona im była komora gazowa Marca Chagalla, człowieka, który na czas pogardy i zbrodni odpowiedzieć postanowił malowaniem miłości”. Dalej następuje wywód o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, który stworzył „najgłębszy napisany po polsku w naszych czasach hymn na cześć miłości”, a tworzył go walcząc za Ojczyznę, gdy tymczasem perfidny pedał-Azjata w Heidelbergu przemyśliwał nową wersję Kochanków z Werony, w której oni się „wzajemnie ze złości pomordowali”. Czyż trzeba więcej? Istotnie, pisze Jan Walc: „Trzebaż więcej?” Nie.
Struktura rozważań na temat Iwaszkiewicza i wzory na jakich jest oparta, jest strukturą aktu oskarżenia, w którym fakty i zmyślenia pomieszane są w bardzo staranny sposób. Życie i literatura tworzą ciąg nierozróżnialny. To, co Walc krytyk literacki przypisuje tekstom pisarza, Walc-oskarżyciel bierze tym samym za dowód winy, która, w gruncie rzeczy, jest już i tak dawno stwierdzona.
W jaki sposób uzasadnia Jan Walc zarówno „literackie” jak i „moralne” sądy?
Walc-krytyk literacki, jak już wcześniej powiedziałem, analizuje twórczość Iwaszkiewicza z moralnego punktu widzenia. Wyczytane u Iwaszkiewicza treści i swoje interpretacje jego utworów traktuje jako opowiedzenie się pisarza za określonymi wartościami, a tym samym i dowody na to, że wyznawał on w życiu i praktykował określoną moralność, do której co gorsza, chce nakłonić czytelników. Zatem fakty biograficzne z życia pisarza nigdy nie analizowane osobno, lecz traktowane na zasadzie ogólnikowych informacji znajdują swoje wyjaśnienie i wyświetlenie w rzeczywistości literackiej, którą Walc-krytyk preparuje pod kątem życiowych postaw autora Brzeziny. W ten sposób otrzymuje spójną całość. Jeżeli bowiem ktoś nienawidzi kobiet i jest „zdeklarowanym homoseksualistą” a żeni się (w dodatku z córką Lilpopa), to oczywiste jest, że wynika to z jego cynicznego dążenia do wygodnego życia. Rozterki bohatera powieściowego, Hipolita, są po prostu zwykłym autobiograficznym „odzwierciedleniem” życia samego autora. Jeśli ktoś nienawidzi kobiet, musi nienawidzić miłości. Jeśli ktoś nienawidzi miłości nie może również kochać Ojczyzny, jak i w ogóle nie może kochać życia, musi być niemoralnym, czyli zaprzedać duszę diabłu. Nie dziwi więc, że popiera Bieruta. Co było do udowodnienia...
5.
Sądy Walca są jednak bezpodstawne i pełne sprzeczności. Zacznijmy od koronnych zarzutów, dotyczących „niewiary w miłość” i tego, ze wszyscy bohaterowie Iwaszkiewicza ponoszą klęskę, przegrywają, a ich życie jest nieudane. Analiza, dowodząca powyższych twierdzeń, prowadzi Jana Walca do wniosku następującego: „Niewątpliwie przyszło mu żyć w czasach trudnych i domagających się niejednokrotnie zachowań heroicznych; istotne jest jednak nie to, że Jarosław Iwaszkiewicz sam się na takie zachowanie nie zdobył, i nie z tego mu chcemy czynić zarzut i ważniejsze, i straszniejsze jest to, że aby swoją postawę zwaloryzować, potwierdzić i usprawiedliwić starał się pisarz przekonywać czytelników dziesiątków swoich utworów, że człowiek nigdy nie miewa wpływu na otaczającą rzeczywistość, że historia dzieje się ponad jego głową i to do tego stopnia, że zdołał w swoich tekstach starannie zatrzeć ślady (podkr. Moje- IK ) zwycięskiej walki, jaką za jego życia stoczyła Europa z hitleryzmem” (sic!). Pomijam styl tego fragmentu, który, jako żywo, przypomina najlepsze „kawałki” publicystyki „Trybuny Ludu”, a nawet idzie za jej wzorem przeciwstawiając „zepsutemu nihiliście” „prawdziwe wartości” i „pozytywny” obraz świata. Walc zarzuca Iwaszkiewiczowi coś, co może zasadnie zarzucić lwiej części europejskiej literatury XX wieku. Przywołanie Dżumy Camusa jest pokrętne i nieprawdziwe, bo w gruncie rzeczy Dżuma ma więcej wspólnego z treściami, które Walc przypisuje Iwaszkiewiczowi, niż na to nasz krytyk wskazuje. Potraktowanie powieści Camusa jako wyrazu niezmąconego optymizmu i śródziemnomorskiego świadectwa o zwycięstwie „kultury i miłości” wydaje się zgoła komiczne.
Poglądy Iwaszkiewicza na miłość i obraz „nieudaczności” ludzkiego życia to zgoła coś wysoce nieoryginalnego. Można mu więc zarzucić nieoryginalne naśladowanie „moralnego zgnilizmu” Europy. Iwaszkiewicz idzie tropem pytań Prousta (też pedał, więc nie dziwnego), zgoła imituje Tomasza Manna (Mann też miał ciągotki homoseksualne), wreszcie problemy jego twórczości związane są z literaturą francuską, zwłaszcza z Gide’em (jak wyżej) i późniejszymi egzystencjalistami (jeśli nie byli pedałami, to są pewno moralnymi bestiami). Ale Walc pomija ten pokrętny kontekst literacko-kulturowy, gdyż przede wszystkim chce dowieść swojej tezy, że nihilistyczne poglądy Iwaszkiewicza są w gruncie rzeczy wynikiem jego... azjatyckości. Nie mu nie przeszkadza, że ta Azja to Ukraina, a nie Mongolia, albo choćby Turcja, i że wcześniej sam wspominał Chagalla, jako krajana Iwaszkiewicza! Chodzi tu, rzecz jasna, o emblemat obcości, jaki chce się przypisać Iwaszkiewiczowi, arywiście, przybyszowi „znikąd”, czyli z obrzydliwej komórki buchaltera.
Romans z diabłem oczywiście musiał się stać „romansem z komunizmem”. To jest podstawowa teza Walca. Autorowi jakoś nie przeszkadza fakt, że gdyby jego teza była prawdziwa, to kiepsko o „diabolizmie” Iwaszkiewicza świadczy wiersz „Lilith”. Skoro był tak „głębokim i zdecydowanym homoseksualistą”, który „kobiet nie znosił, brzydził się nimi” to raczej nie należałoby go posądzać o chęć rzucenia się w ramiona... kobiety-diabła. Raczej powinien był poszuka „krzepkiego i rosłego” szatanika... Mało przekonywające są też inne słowa Walca: „Jeżeli cena małżeństwa dla pieniędzy wydawała się niekiedy Hilaremu wysoka i bolesna, daremnie szukać śladów jakiegoś dyskomfortu Iwaszkiewicza, który by wynikał z jego decyzji oddania się na służbę komunistom. (...) Nigdy przedtem przypowieści Iwaszkiewicza o bezsensowności ludzkiego działania o tym, że wszystko ostatecznie zmienia się w zło, nie miały takiego związku z rzeczywistością, jak w pierwszym, stalinowskim dziesięcioleciu PRL”. I dalej: „Nie było podówczas w Polsce pisarza, którego ówczesne władze mogłyby obdarzać większym zaufaniem, częściej wysyłać za granicę, wiedząc, że nie zawiedzie, że będzie reprezentował ich interesy. Ich poglądy na świat i ludzi pozostawały w doskonałej harmonii (podkreślenia moje - IK ) z poglądami Jarosława Iwaszkiewicza”. Zdania te są doprawdy zaskakujące, bowiem nieliczenie się Jana Walca z rzeczywistością osiąga tu apogeum. Być może większość komunistów, rządzących wówczas w PRL miała świadomie nihilistyczne poglądy na świat i życie. Chyba jednak żaden z nich nie odważyłby się takich właśnie poglądów zamanifestować, i to nie tylko oficjalnie, ale pewnie i kameralnie. Tymczasem jeżeli Iwaszkiewicz wyznawał taki światopogląd, to jak wynika z tekstu Walca, czynił to otwarcie, wyrażając go wprost -jak chce krytyk w swych utworach. Lecz Walc zapomniał, że „pierwsze dziesięciolecie” w dziejach PRL to panowanie służbowego, zdrowego optymizmu życiowego (tak zwanego humanizmu), kult zwycięskiej pracy, obowiązkowy aktywizm, zwycięstwo dobrych i sprawiedliwych, świat moralny... (choć pod przewodnictwem przewodniczki narodu PZPR i wodza internacjonalistycznego ruchu Józefa Stalina...). Treść utworów Iwaszkiewicza reprezentowała zatem właśnie nie co innego, jak zgniliznę moralną starej burżuazyjnej Europy.
Coś w tych wywodach się nie zgadza, albo coś trzeba byłoby rozwinąć i rozbudować, aby sądy te nabrały znaczenia.
Jan Walc Ireneuszowi Krzemińskiemu w odpowiedzi Tygodnik Literacki, 1990 nr 9 s. 12
Ireneusz Krzemiński powiada, że krzepię się ideałami chrześcijańsko-narodowymi, a styl mój przypomina najlepsze kawałki publicystyki „Trybuny Ludu”. Rozumiem, że polemista mój nie zna brzydszych wyrazów, jakich można by w polemice na łamach „Tygodnika Literackiego” użyć.
A wszystko to z powodu użycia przeze mnie kategorii moralnych w analizach literackich, w szczególności zaś wobec Jarosława Iwaszkiewicza. Popatrz Ewuniu, bocian leci! Nieprawda, nie ma bocianów! zapisał Julian Tuwim, tytułując ten dialog „Przyczynek do dzieła o pomieszaniu pojęć”. Otóż chciałbym podkreślić z całą mocą, że bociany rzeczywiście istnieją, i to nawet wtedy, kiedy nie tylko w „Trybunie”, ale wręcz w „Prawdzie” pisano, że to prawda.
„Trybuna Ludu” lubiła stawiać swoim ideowym przeciwnikom zarzut, że sprzedali się za imperialistyczne dolary. Najczęściej był to zarzut fałszywy, służący do uchylenia się od polemiki merytorycznej. To prawda, proszę mi jednak nie wmawiać, że wynika z tego, iż nikt nie sprzedawał się za sowieckie ruble, bądź że historyk nie powinien dziś o tym mówić, nawet jeżeli tak było.
Przez lata powtarzano u nas z lubością zdanie, że „Polska nie miała swojego Quislinga”, jakby nie zdając sobie sprawy, że jest ono równie prawdziwe jak teza, że „Norwegia nie miała swojego Berlinga”. Nie byłoby natomiast prawdziwe zdanie, że peerelowska literatura nie miała swojego Prezesa Iwaszkiewicza i tak zwanej linii iwaszkiewiczowskiej na dodatek. I nie byłoby prawdziwe zdanie, że linia owa odznaczała się moralną czystością. To są fakty historyczne, których Krzemiński nie próbuje negować zamiast tego starając się zdyskredytować moje o tym wszystkim pisanie za pomocą prostej sztuczki stylistycznej: oto w tytule swojej polemiki umieszcza przerażające słowo „czystka” tyle że znów dochodzi do pomieszania pojęć: w języku, z którego słowo to zapożyczyliśmy, oznacza ono pranie i niech mi Krzemiński nie wmawia, że kto się do prania bierze, niechybnie zostaje Stalinem.
To, co się w Polsce przez owe 50 lat działo, nie działo się bez wiedzy i zgody narodu, a w szczególności jego wybitnych przedstawicieli. Chciałbym, aby zostało opisane, co się działo, jak się działo, kto w tym uczestniczył, a następnie żeby podjęte zostały próby poszukiwania odpowiedzi na pytanie: dlaczego. Z tego, co wiem, motywy owego uczestnictwa bywały różne od skrajnego obałamucenia do skrajnego cynizmu poprzez to wszystko, co się między tymi skrajnościami zawiera.
Czy to ja idę drogą „Trybuny Ludu” chcąc nieprzyjemne czasem pytania stawiać i domagać się, aby nie przemilczać tego, co się w istocie wydarzyło? Powiadam w swoim tekście: Iwaszkiewicz nie był komunistą. Powiadam w swoim tekście: Iwaszkiewicz na całego współpracował z komunistami, ku ich wielkiemu zadowoleniu. Czy Ireneusz Krzemiński kwestionuje prawdziwość któregokolwiek z tych zdań? Nie. Ale jednocześnie wyraża głęboką dezaprobatę dla zastanawiania się nad tym fenomenem.
Jego dezaprobatę budzą przede wszystkim zawarte w moim tekście cytaty z Iwaszkiewicza: gdyby nie ja, można by nie pamiętać ani „Listu do Prezydenta Bieruta”, ani wiersza „Azjaci”, ani wielu fragmentów „Książki moich wspomnień” czy „Alei Przyjaciół”. Chciałbym jednak podkreślić, że ani tego wszystkiego nie napisałem, ani w żaden sposób nie zmuszałem Iwaszkiewicza, aby to pisał, a drastyczne dla Krzemińskiego moje analizy biografii pisarza ograniczają się do tych szczegółów, które on sam podawał drukiem do publicznej wiadomości, bowiem o wielu rzeczach, o których wiem skądinąd nie pisałem.
Polemika Krzemińskiego stwarza wrażenie, jakobym w swoim tekście demonstrował pogardę wobec homoseksualizmu i określał go jako coś niemoralnego, powiem więc dla porządku, że to nieprawda. Wykazywałem natomiast, że Jarosław Iwaszkiewicz demonstrował w swoich tekstach pogardę wobec kobiet i starał się wykazać, że wszystkie kobiety to kurwy. Uważam, że taka teza, nawet w mniej prostackiej formie wyrażona, stoi w osobliwej sprzeczności z aksjologią kultury śródziemnomorskiej, a także z jej elementarną empirią; zgadzam się w pełni z oczywistą skądinąd tezą Ireneusza Krzemińskiego, że godna napiętnowania jest pogarda dla drugiego człowieka biorąca się stąd, że ten drugi człowiek jest nieco inny jest na przykład homoseksualistą, Żydem czy kobietą.
Broniąc Iwaszkiewicza przed formułowanymi przeze mnie zarzutami pointuje swój wywód Ireneusz Krzemiński tezą wysoce dialektyczną: Iwaszkiewicz propagował zgniliznę moralną, gdy tymczasem Józef Stalin propagował moralną czystość. Skoro wiemy, że Stalin był antytezą moralności, jest dla mojego polemisty jasne, że im bardziej Iwaszkiewicz moralnie zgniły, tym bardziej w istocie moralny.
Pewnie można i tak, tylko rodzi się pytanie, czy to ja dokonuję jakichś dziwnych, pokrętnych i niezbyt uczciwych sztuczek dla udowodnienia podejrzanych tez?
Jan Walc
« Krzemiński Ireneusz, Kto następny czyli czystka niezależna. O szkicu Jana Walca „Mefisto z kwiatem glicynii”, Tygodnik Literacki 1990 nr 8 s. 1, 6