Dlaczego wciąż powracamy do dyskusji o stalinizmie...
(...) Nie da się ukryć, że jak kania dżdżu czekaliśmy i pragnęli przyjazdu na uniwersytet Zenona Kliszki1. Kiedy dzisiaj o tym myślę, wydaje mi się to po prostu niemożliwe. Siedziałem w więzieniu za domaganie się przyjazdu Kliszki (o Gomułce nie śmieliśmy marzyć) na nasz uniwersytet. Wspominam o tym również dlatego, że to właśnie doświadczenie nakazuje mi wstrzemięźliwość, kiedy bierze mnie naturalna ochota, by wzruszyć ramionami, puknąć się w czoło, albo jeszcze lepiej odziać w togę Katona, gdy słyszę rozmaite odpowiedzi udzielane przez rozmaitych starszych ode mnie ludzi pytanych o ich udział w tych czy innych zdarzeniach epoki stalinowskiej, tej sprzed października 956 roku.
Śpiewaliśmy na wiecach „Międzynarodówkę”, a w rezolucjach domagaliśmy się usunięcia wypaczeń, które zalęgły się przez jakieś nieporozumienie w naszym przodującym ustroju. To, że nas pałowano, też wydawało się nam nieporozumieniem – i przecież dlatego właśnie domagaliśmy się przyjazdu na uniwersytet Zenona Kliszki, aby owe nieporozumienia wyjaśnić, co było nieporozumieniem w tej sekwencji największym. Kiedy się dzisiaj o tym opowiada, trudno się oprzeć wrażeniu, że takie nagromadzenie nieporozumień najżywiej przypomina fabułę jakiegoś wesołego wodewilu, podczas gdy nie tylko nie były one wesołe wtedy, ale i dziś raczej niewesołe uczucia powinny budzić.
Ta nasza „Międzynarodówka” i naprawianie socjalizmu nie dają się opisać w kategoriach innych niż relatywistyczne, bowiem śpiewanie jej przez nas było działaniem typowym dla tzw. elementów antysocjalistycznych, a zatem będąc sobą było zarazem swoim własnym zaprzeczeniem. W najlepszym razie dałoby się powiedzieć, że i do tej pieśni, i do wielu sformułowań zawartych w naszych rezolucjach mieliśmy wtedy leciutki dystans, ale był on leciutki naprawdę; zdawaliśmy sobie sprawę, że używamy tego języka dlatego, że jest to język najwłaściwszy do porozumiewania się z tow. Kliszką, ale jednocześnie zupełnie nie mieliśmy poczucia, że ten język to rodzaj przebrania, mającego zrobić z nas kogoś innego. Sytuacja wydawała się nam oczywista – w dyplomacji używa się języka francuskiego, my zaś mieliśmy do załatwienia sprawę wymagającą użycia języka socjalistycznego, i musiało upłynąć parę lat, abyśmy mogli zacząć sobie zdawać sprawę ze wszystkich konsekwencji wyboru tego właśnie języka.
Określenie „wybór języka” jest tutaj mylące; problem w tym, iż wiosną 1968 roku nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ten właśnie język wybieramy, a jego wybór wydawał się tak oczywisty, że dokonaliśmy go bezwiednie. Bo to jednak był wybór; przecież nikt z nas nie mówił na co dzień takim językiem, a nawet można powiedzieć, przeciwnie: ci, którzy takim językiem zwykli się byli stale posługiwać, nie należeli do organizatorów i inspiratorów wydarzeń marcowych, ale raczej do ich pacyfikatorów.
Wydarzenia marcowe były pokoleniowym doświadczeniem generacji powojennej; umarł w naszym wczesnym dzieciństwie i również jeszcze w dzieciństwie nastąpił Październik – a przecież mimo to, i nawet w momencie buntu, nie byliśmy w stanie wyjść poza narzucone przez stalinizm kategorie. A na dodatek byliśmy przekonani, że stalinizmu dawno nie ma, że się w naszym dzieciństwie skończył. I to jest chyba wyjaśnienie przypomnianego tu ciągu marcowych nieporozumień.
1 [od redakcji strony]: Zenon Kliszko (1908– 1989) – komunista, bliski współpracownik Władysława Gomułki, członek Biura Politycznego KC PZPR (1959-1970). W 1968 roku od jego wpływem i namową, Władysław Gomułka podjął decyzję o zdjęciu "Dziadów" ze sceny Teatru Narodowego, co zapoczątkowało fale protestów studenckich.
Walc Jan, Dlaczego wciąż powracamy do dyskusji o stalinizmie, referat wygłoszony na sesji poświęconej stalinizmowi, zorganizowanej prze Oddział Warszawski Polskiego Towarzystwa Socjologicznego w styczniu 1990, częściowo opublikowany w „Wokandzie” nr 4 , str. 1-4 z 27 stycznia 1991, przedruk: Jan Walc, "Ja tu tylko sprzątam", W-wa, 1995
« Walc Jan, Dlaczego wciąż powracamy do dyskusji o stalinizmie, Wokanda nr 4, 27 stycznia 1991