„Gdy ziemia nie jest już snem i śnić do końca nie można”
”Gdy ziemia nie jest już snem i śnić do końca nie można”
Złotowłosy chłopiec ma na zachowanym zdjęciu1 białą czapkę z napisem „morjak”, jest pyzaty i prawie uśmiechnięty, a falujące loki czyniłyby go obrazkiem amorka, gdyby nie stojąca za nim postać matki, w której oczach widać takie udręczenie, mimo całej dobrej woli, jaką wkłada w pozowanie do fotografii, że nie sposób uchronić się przed narzucanymi przez historię naszej kultury i literatury skojarzeniami.
Jest rok 1926, Tadeusz ma niespełna 4 lata, ojca za niegdysiejszą przynależność do POW wywieziono na budowę pierwszej chyba strojki socjalizmu — Biełomorkanał. Napis na otoku czapeczki, jakiej do zdjęcia użycza fotograf, sporządzony jest w obcym języku, choć rzecz dzieje się w polskim mieście Żytomierzu, a jest to język tych, którzy od pokoleń zajmowali się wywożeniem na północ ojców małych polskich złotowłosów chłopców. I dlatego oczy Teofili Borowskiej mają taki wyraz, jaki od pokoleń miały oczy — powiedzmy to najprościej — matek-Polek.
Potem już długo nie ma żadnych ujęć, bo nie będzie już tak dobrze, jak dawniej bywało, a więc i zdjęć nie będzie. Tej matce- -Polce nie będzie danym wychowywać synów w sposób, który tak dobrze znamy, bo i oni dobrze go znają. Zanim Tadeusz skończy 8 lat, pani Teofila jako czlien siemii Stanislawa Borowskawo pojedzie nad Jenisjej.
To miasto nazywało się Żytomierz i leżało na ziemi, gdzie żyto i pszenicę mierzono obszernymi miarami, bo tamtejsze czarnoziemy od zamierzchłych czasów Waregów rodziły ziarna tyle, że wystarczało go i dla mieszkańców tego kraju i dla kolejnych najeźdźców — ale i z tym przestało być tak, jak bywało dawniej — w czasach, októrych mówimy wprawdzie na ukraińskich czarnoziemach nie rosły jeszcze brzozy, ale już nie rosło zboże i w Żytomierzu zaczęto mierzyć je po nowemu — kilogram mąki miesięcznie dla człowieka. Wtrąćmy uwagę antycypującą: normy żywieniowe w Konzentra- tionslager Auschwitz-Birkenau były znacznie wyższe.
Brata, który miał już 12 lat, też zabrali, poszedł do dietdomu.
I dom zabrali, i zabrali szkołę, w której Tadeusz już zaczął się po polsku uczyć. Wzięła go do siebie ciotka z pobliskiego miasteczka, noszącego już wówczas dumną nazwę Marchlewsk, a tam już mówiono w szkole tym językiem, którym słowo marynarz napisał na otoku dziecinnej czapeczki żytomierski fotograf.
Kim był ten chłopiec w czasach, kiedy nie miał kto zaprowadzić go do fotografa. Co taki chłopiec mógł zapamiętać z domu: „nie wiem, co stało się dalej, / Tylko krzyk mojej matki, długo, długo słyszałem / [...] Krzyk ten ścigał mnie długo, krzyk ten pozostał w mym uchu.” Co matka zdążyła mu opowiedzieć o Polsce? Czy — dawnym obyczajem — zdążyła przeczytać temu małemu chłopcu, „który nosił kościuszkowskie miano” — Pana Tadeusza ?
Cos tam z wierszami musiało być, bo kiedy Stanisław Borowski w roku 1932 wymieniony przez rząd RP na więzionych w Polsce komunistów ściąga do kraju chłopców, dziesięcioletni Tadeusz na stacji w Baranowiczach wita go ułożoną przez siebie wierszowaną epopeją o ich podróży repatriacyjnej, która zgodnie z-obyczajami kraju, w którym rzecz się działa, nie była po prostu drogą do Polski, ale dwaj mali chłopcy z Żytomierza przez Koziatyn i Kijów musieli jechać do Moskwy, aby tam otrzymać stosowną bumażkę Czerwonego Krzyża. 2
Co dziesięcioletni Tadeusz zobaczył w Baranowiczach, a później w Warszawie? Informacji nie mamy. Były w krytyce naszej próby porównywania jego losów z dziejami Cezarego Baryki, próby psychologicznie całkiem fałszywe i to z różnych względów: Cezary miał dzieciństwo i wczesną młodość taką mniej więcej, jaką miewają synowie nafciarzy, którym się powiodło; rozpad jego świata nastąpił, gdy miał lat mniej więcej tyle, ile mieli rówieśnicy Baczyńskiego, uczniowie Liceum Batorego w dniach wrześniowej klęski.
Cezary — przy wszystkich swoich zastrzeżeniach i wątpliwościach, mimo wszystkich zawodów, jakie mu Polska sprawiła, mimo wszystkich rachunków krzywd, jakie były w ojczyźnie — poszedł bić się o Polskę, jak nienawidzący wojskowego drylu pacyfista Krzysztof Baczyński. Borowski na wojnę nie poszedł. Kiedy toczyła się obok niego, dookoła niego, w atmosferze gęstej od konspiracji, miał dla swoich uwikłanych w podziemną robotę kolegów jedną radę, którą im zwykł powtarzać: „poczytajcie Staffa”. 3
Mógł tę radę rówieśnikom swoim powtarzać zaiste do woli bez obawy, że ktoś zechce z niej skorzystać, bo ci chłopcy i dziewczęta, których mamy na ogół na myśli, kiedy używamy sformułowania „rówieśnicy Baczyńskiego” bliżsi byli Cezaremu Baryce niż on, a Staff wydaje się ostatnim poetą, jakiego Cezary miałby ochotę czytywać.
Inaczej też niż Baryka, Tadeusz Borowski nie został sam. W roku 1934 powróciła z syberyjskiego łagru także i matka, zaistniały rzeczowe przesłanki, by rodzinę uznać za odbudowaną, by Tadeusz odzyskał utracony dom. To jednak nie nastąpiło. Aż do roku 1937 Tadeusz mieszka w internacie ojców franciszkanów na Starym Mieście i w sumie układa się tak, że dom rodzinny, ze wszystkimi znaczeniami, jakie tym słowom przynależą, to dla Tadeusza Borowskiego pojęcie właściwie nieznane, czy przynajmniej mocno abstrakcyjne. „Szkic autobiograficzny? Cóż bym w nim napisał [..:] Czy to, że moi bliscy na piętnaście lat przed wojną zwiedzili gruntownie wszystkie więzienia i obozy północy i Azji? Że początek mojego wychowania — to była szkoła sowiecka? Czy że na dobry ład, nigdy nie miałem życia rodzinnego, bo albo ojciec siedział pod Murmańskiem, albo matka była na Syberii, albo ja byłem w internacie, na prywatce czy w obozie?” 4
Przedwojenni katastrofiści różne straszności przeczuwali, żywili jak najczarniejsze obawy: dziś możemy próbować się spierać czy np. zdanie „Kiedy przyjdą podpalić dom” etc. napisane zostało w coniuntivie czy w futurum —dla licealisty Borowskiego (też się spierać można) było to perfectum albo plusquamperfectum. Zawarta w tomie Gdziekolwiek ziemia apokaliptyczna wizja kosmicznej klęski świata, w którym jedyny zachowany porządek to rytm heksametru, jakim te wiersze są pisane, to nie zatroskane obawy wychowanego we dworze panicza, takiego co to pa francuski sowierszienno mog izjasniatsia ipisat’, z zadumą w oku i parasolem w ręku peregrynującego przez Warszawę, może jeszcze z dobrym litewskim paszportem i dostrzegającego pewne podobieństwa pomiędzy na przykład Campo di Fiori a excusez le mot — Nalewkami.
W Tadeuszu Borowskim nikt nie ugruntował przekonania ani o stałości, ani o konieczności istnienia jakiegokolwiek porządku, przeciwnie, doświadczenie pouczało go o tym, że porządki mogą być różne i wymienne; jeśli ktoś w wieku lat dziesięciu z naczalnoj szkoly w Marchlewsku przeniósł się do ojców franciszkanów — będzie miał wszelkie dane, by powątpiewać w inwariantność aksjologii.
A jaki jest świat? Proszę wybaczyć, że zadaję takie pytanie, ale ja go w gruncie rzeczy wcale nie zadaję, a raczej staram się powtórzyć pytanie chłopca, który pisał wiersze z cyklu „Gdziekolwiek ziemia”, wiersze o „lądzie próchniejącym w eterze” 5. Nad tym lądem „stalowy, niski, klosz nieba” 6, albo, „niebo z lodu wykute” 7, albo „niebo jak strop fabrycznej hali” 8, albo „sęp niebiosów” 9, albo wreszcie „dławiący, trupi nieba fiolet” 10. W świecie pod tak postrzeganym niebem żył maturzysta z ulicy Targowej, żeby tak myśleć o świecie, nie musiał jechał do Oświęcimia.
Gdyby cos takiego pisał o niebie wychowany w arkadyjskiej dolinie Tomaszek, moglibyśmy traktować takie pisanie jak robienie min czy farbowanie włosów na zielono, kiedy jednak pisze to młodzieniec, który nie miał kiedy ani dla kogo być Tadeuszkiem, a na dodatek pamiętamy jego zarówno wcześniejszą, jak i późniejszą biografię — trudno nie potraktować tych słów poważnie.
Z rodzinnego archiwum opublikowali edytorzy trzy zwrotki ze wspomnianej już epopei dziesięcioletniego (właśnie: Tadeuszka czy Tadeusza?), może więcej opublikować nie było można, ale nawet jeśli się wczytać w sam jej początek, trudno nie zobaczyć zaciśniętych kurczowo ust chłopca ,który mówi: Z miasteczka do miasteczka mknęliśmy z Julkiem samochodem nie siedziałem jednak tyłem lecz siedziałem przodem...” 11.
Dookoła jest groza, do której chłopiec — nawet jeżeli drży — chce się odwrócić przodem; ma to jednak sens tak długo tylko, póki nie zobaczy się nieba jako stalowego, niskiego klosza, który widział dziewiętnastoletni poeta zanim miał okazję zetknąć się z tym już niemetaforycznym, którego jedyna szczelina otwarta była tylko dla cyklonu B.
Kiedy ten chłopiec siada przodem ,to jest do rozważenia, czy słusznie wydaje mu się to aktem odwagi: może jest akurat odwrotnie, może właśnie czające się za plecami zagrożenie byłoby nie do wytrzymania? Może jest tak, że ten chłopiec rozgląda się dokoła, by zawczasu zdołać się zwrócić przodem do niebezpieczeństwa, którego się ciągle spodziewa? W czasach, kiedy Krzyś Baczyński bawił się szablą swojego ojca, Tadeusz mógł tylko starać się nie płonić na widok pionierskiego powroza, który mu okręcano wokół szyi.
„Temu światu ja się nie poddam, temu światu ja krzyknę: nie!” — to przecież słowa Cezarego Baryki, odmawiającego temu światu akceptacji, ale to także słowa Tadeusza Borowskiego, słowa powtarzane już w tej podróży, kiedy to siedział przodem i powtarzane potem przez tyle jeszcze lat, ale są to słowa inne, kiedy stoi za nimi ojczyzna-kielecczyzna, równina mazowiecka rozpostarta szeroko, na której Krzysztof Kamil ciągle widzi „czwartego pułku czapy i gwery”, niż wtedy, gdy słyszymy je w ustach bezdomnego pasażera transportów, człowieka, który do Warszawy z Ukrainy jechał przez Moskwę, a z Podbeskidzia przez Bawarskie Alpy.
To kanoniczne „NIE” polskiej tradycji ufundowane było — i jest, co tak dokładnie mamy okazję widzieć dzisiaj — na bezdyskusyjnej akceptacji ogromnego zespołu niezbywalnych wartości, których właśnie nie pozwala się zanegować. Są to wartości ludzi osiadłych, z doliny Issy czy Wisły, Warty czy Wileńki, wartości obce dla pasażera przetaczających się tymi dolinami towarowych pociągów. „U nas dość głowę podnieść ileż to widoków” — mówią mieszkańcy tych dolin. „Niebo — obite deskami” 12. odpowiada Tadeusz Borowski i dodaje:
Dlatego jak z dwu różnych światów staniemy twarzą w twarz, mój chłopcze, i popatrzymy sobie w oczy: tak bardzo bliscy, a tak obcy...
Jeżeli więc w imieniu dziewiętnastoletniego autora cyklu Gdziekolwiek ziemia pytamy, jaki jest świat, musimy udzielić sobie odpowiedzi drastycznej: dokoła jest zło, nad nami „Bestii śmiejąca się twarz” 14., a gwiazdy czy planety, pośród które zostaliśmy wrzuceni, swoim wirują, a nie ludzkim torem, jak te towarowe transporty, które nie my formujemy, którymi nie my kierujemy. Jakoś tak wyglądałby egzystencjalizm, gdyby nie był humanizmem.
Dobro, jeżeli się w ogóle w tym świecie trafi, jest wyłącznie akcydentalne i pozbawione szans trwania „bo ludzki trud i ludzkie piękno jest jak na wiatr rzucony popiół” 15.. Nadzieja, że „zostanie na dnie popiołu gwiaździsty dyjament”, godna jest wzgardliwego wzruszenia ramion:
Upici zapachem siana, dziewczęta trzymając w ramionach, śnicie, sny mając proste, zdrowe i łatwowierne.
O, ślepi ludzie i zwykli! Lepiej by było od razu niechać i pługu i dziewcząt, głowę ukradkiem zwiesiwszy w puszcze, w jaskinie uchodzić przed nienawistnym szczęściem [...]
lecz nikt nie ujdzie,
kto ufa! Załamie się ślad pod wami. 16.
To są słowa poety, zwrócone do łudzi osiadłych.
Te heksametry są z eklogi Borowskiego, po to przecież zbudowane, aby uderzyć właśnie w Wergilego, będącego przecież summą kultury śródziemnomorskiej, kultury ludzi osiadłych, która od czasów, gdy targany niepomyślnymi wiatrami Eneasz osiągnął Lawińskie brzegi, uległa wprawdzie modyfikacjom, ale zachowała ciągłość i tożsamość. Borowski mierzy dokładnie: georgiki, bukoliki, eklogi Wergilego to opisy spraw dla tej kultury fundamentalnych: siania i zbierania, pracy i odpoczynku. Kultura to przecież w swoim etymologicznym znaczeniu łacińskim tyle co uprawa, owo harmonijne połączenie człowieka z przyrodą, tryumf ludzkiej pracy, a zarazem jej niezbywalny obowiązek. Borowski patrzy na tę kulturę z zewnątrz jako człowiek, którego doświadczenie życiowe upewniło, że ten rytm jest umowny: Tadeusz dobrze zapamiętał świat dzieciństwa — zdestrukturalizowany, a przecież istniejący bez siewu i zbiorów, bez pracy i odpoczynku.
Kultura nie jest dla Tadeusza Borowskiego instancją ostateczną: ten dziewiętnastoletni czy dwudziestoletni chłopak patrzy na nią z wyżyn swojego doświadczenia życiowego. Mistrz Tadeusz17. wyciąga dłonie kładąc je na gwiazdach jak na żelaznych dysharmonii kręgach. Ale Konrad, nawet kręcąc gwiazdami, nawet walcząc z Bogiem nie wyszedł poza obręb tej kultury — bo w kosmicznej pustce był przecież, z niej pochodzący, Bóg. I dlatego dopiero samotność mistrza Tadeusza jest doskonała i ostateczna. Cóż po ludziach...
Z tej samej kosmicznej perspektywy cała ta nasza kultura jest — iskrą tylko, wieków ciąg dalszy — jedną chwilką, a ludzie, jeśli stamtąd na nich patrzeć? To „tłum, cyrkowych głodny zabaw” 18, to trudni do odróżnienia, wzajemnie wymienni heloci i zwycięzcy19., kłębiące się mrówki? dla których nie warto być Maeterlinckiem. Bo też miał Maeterlinck więcej serca dla mrówek niż Borowski dla ludzi, którzy w gruncie rzeczy samym swoim istnieniem i swoją krzątaniną, wywołują obrzydzenie mistrza Tadeusza.
Czymś, co go szczególnie prześladuje, są chodzące ciągle szale wag20. nie raz wyszydzone jako symbol zła. Borowski reaguje agresją na próby ustalania przez człowieka miary, wzoru, standardu, który miałby pretensję do stałości czy fundamentalności. Reaguje agresją na wiarę w sensowność działania, szczególnie zbiorowego: „Gdybym mógł, na twoje hasła, to bym drogi Wacku...” 21.. I jest nieporozumieniem, jeśli jego konflikty z kolegami z Konfederacji Narodu przedstawia się jako polityczne — to znowu mylenie podchorążego Jana Bugaja z mistrzem Tadeuszem.
Nie wiemy, czy Krzysztof Kamil decydując się — wbrew sobie przecież — na wstąpienie do konspiracyjnej podchorążówki, mógł sobie wyobrażać, że jego decyzja wzięcia udziału w walce będzie zestawiana z powstańczym niespełnieniem Słowackiego czy Mickiewicza. Wiemy, że mistrz Tadeusz postawił się ponad tym obowiązkiem, ponad tą tradycją, z jasną i pełną świadomością tego, co czyni: na podziemnych kompletach polonistycznych uniwersytetu warszawskiego studiował pilnie tę tradycję i tę literaturę — aby ją odrzucić.
„Temu światu ja krzyknę: nie!” Kolegom, którzy ciągną do konspiracji, do podchorążówki, do walki. Porucznikowi Ordonowi i podchorążemu Krzysztofowi, wolontarzowi Mochnackiemu i kapitanowi Broniewskiemu, Konfederacji Narodu i polskiej lewicy. Nie! „Tłumowi słowem iść na przekór” 22. Tłum woła o pieśń. Wołają o nią gardła barbarzyńców, gardła spalone wódką, gardła umierających „i milczy poety pieśń w gniewnie ściśniętych ustach”23. Jedyne, co może im dać, to pieśń szyderczą, tę „o żelaznym złomie i drwiącym śmiechu pokoleń”24. Ktoś uważa, że my to może „karty Iliady rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie”, ale przecież Iliada jest nieważna i z perspektywy kosmicznej, i z perspektywy ulicy Skaryszewskiej.
„Temu światu ja krzyknę: nie!” Nie jesteś zadaniem. Nie istniejesz i nie jesteś wart istnienia. Jesteś absurdalny i nieważny jak sen i tyle warto ci uwagi poświęcać, co snom. Więc „jeżeli ziemia jest snem” 23, niech sen ją zastąpi. Żyjmy we dwoje we śnie, w świecie, który snem stworzymy, póki to tylko będzie możliwe, do końca. To nie będzie sen, „który uczy umierać człowieka”, bo umierania uczy świat właśnie, to będzie sen, który daje życie, czy przynajmniej tyle życia, na ile nas stać.
Wielka miłość Tadeusza Borowskiego, która miała stać się okupacyjną legendą, a padną nawet słowa o Tristanie epoki pieców, nie pojednała go ze światem, przeciwnie, jeszcze bardziej wyosobniła, zamknęła w pokoiku na Skaryszewskiej. W adresowanych do narzeczonej erotykach świat nie istnieje już w ogóle, ani jako sen, ani jako miejsce miłości, ani jako marzenie. Gdy w erotykach Baczyńskiego, mimo przenikającej je okupacyjnej grozy, jest tyle
— przepraszam — piękna, płyną złociste, drżące strugi, świecą gwiazdy lśniących róż, mruczą zwierzęta i rośliny — gdy ta miłość
jest jakby fragmentem ukochania świata, jego nową kreacją — miłość Tadeusza dla Marii jest ucieczką, samotnością, redukcją.
Tyle wiedział o sobie, ludziach i świecie Tadeusz Borowski, gdy na przedwiośniu 1943 roku, w chwili, kiedy po bitwie stalingradzkiej rozpoczynała się klęska III Rzeszy, został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Tam doszła go informacja o odnalezieniu katyńskiego grobu, tam przeżył wybuch powstania w Getcie, które oglądał przez okno swojej celi, zanim w końcu kwietnia nie wywieziono go do Oświęcimia.
Czy doświadczenia więzienia i obozu zmieniły pogląd Borowskiego na świat i ludzi, czy raczej pogląd ten ugruntowały? Ludzie byli brzydcy i źli na Skaryszewskiej, na Pawiaku i tacy sami są w Oświęcimiu, tyle że ich przyrodzone zło ma tu okazję do pełniejszej ekspresji. Jednocześnie jednak, chociaż jest to szokującym paradoksem, właśnie w oświęcimskich wierszach, jedyny raz w twórczości Borowskiego, pojawia się przyroda, która nie jest wroga człowiekowi, która jest przedmiotem podziwu i tęsknoty.
Ale jest to przyroda nie z tego świata. Tu — „już tylko łopata i ziemia, człowiek i zupy litr” 24. Tu — „Miłości i nienawiści, śmierci i życia nie ma” 25. Nie ma już nic, a to nic staje się zwyczajnością. Nihil. I ten, który owo nic przyjmuje. Jak on się nazywa? Przecież wiemy: Tadeusz, Tadek.
Oczywiście nikt go nie pytał o pozwolenie, o akceptację, o zgodę. Może tylko w Warszawie jeszcze przyjaciel później sportretowany zapytał: „Coś zrobił, żeby nie umierali? — Nic nie zrobiłem” 26.
Oświęcim, Stuttgart, Dautmergen, Dachau-Allach — wyzwolenie. Zwycięstwo, które jest jego klęską, moralną i intelektualną. Kultura śródziemnomorska, którą uważał za skończoną, za zużytą moralnie —tryumfuje, bo oto zdołała pokonać wyrosłe z siebie wynaturzenie, jakim był faszyzm. Ci, którzy wybrali bezsensowną w opinii mistrza Tadeusza walkę — tryumfują. Okazuje się, że mieli rację, że wygrali wojnę, którą chcieli wygrać.
Borowski wojny nie wygrał, bo na nią nie poszedł. W obozie dipisów pod Monachium gruntuje się w przekonaniu, że wygranie tej wojny nie zmieniło świata, że miało na celu przywrócenie mu tego kształtu, który jeszcze przed jej wybuchem był mu nienawistny. Wypuszczeni z obozów byli więźniowie, tacy, jakich poznał w Oświęcimiu i jakich w swoich opowiadaniach opisał, uzyskawszy wolność zdobywają tylko szersze możliwości do czynienia zła. Złem jest i niewola, i wolność, bo zły jest świat, i zły jest człowiek.
W Monachium „tłumy głodne, nikczemne, złe” 27. W wyzwolonym obozie „leżą dziewki, żrą sałatę i rzodkiewki” 28. Słowem: „Widać, że ten świat kurewski, tylko lipa, pic i kanty” 29.
Życie, które w swoich zwykłych, codziennych przejawach zawsze mistrza Tadeusza przynajmniej trochę mierziło, które widział jako miałkie i trywialne ze swojej kosmicznej perspektywy, kiedy po latach wojennej wegetacji buchnęło w Monachium całą swoją bujnością — doprowadza Borowskiego do furii.
Niemcy to oczywiście bezwyjątkowo sami esesmani, ich kobiety i ich dzieci, nawet z Wehrmachtu nikogo nie uświadczysz, nie mówiąc już o cywilach, więc:
chodzę sobie po mieście i przyglądam się dzieciom, różowiutkim bobaskom — jakby wyjąć tak z wózka i zakręcić za nóżkę, i o chodnik haratnąć: trzasłoby czy nie trzasło? 30
więc:
w łonie matek płód niech zniszczy trucizna, kula albo gaz. 31
Polacy piją „śmierdzący samogon” 32, kradną, sycą się „byle dziewką w trykotowej bieliźnie” 33 — albo „onanizują się Ojczyzną” 34. Nie ma takiej formy ludzkiej aktywności, która by uzyskała akceptację Borowskiego. Kiedy kombatantowi przypinają order, poeta krzywi się z odrazą, rymując z nim mordę tegoż kombatanta35, kiedy nie przypinają — poeta czuje się skrzywdzony i rozżalony.
Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę i Nagasaki, a teraz byłych więźniów obozów koncentracyjnych zamknęli we własnych, nowych obozach. I nie ma znaczenia, że te dwie bomby atomowe niewątpliwie zrobiły Japończykom mniej, niż sam poeta chciał zrobić Niemcom w cytowanym przed chwilą postulatywnym wierszu. I nie ma znaczenia, że postępowanie władz amerykańskich wobec dipisów jest niewspółmiernie łagodniejsze w stosunku do oceny, jaką wystawia im sam poeta, oceny, która uzasadniałaby środki wielokroć ostrzejsze.
Nad tym wszystkim — Bóg, którego niestety „nie sądzą w Norymberdze” 36, Bóg — wspólnik Kaltenbrunnera, „wspólnik zbrodni wszelakiej” 37.
Taka wielka, nieprzerwana samotność, o której już teraz wiadomo na pewno, że będzie jego udziałem do końca.
Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmę i grzbiet jak pręt rozgrzany stygnie, niech mi nie kładą gwiazd na skronie i pomnik nie staje przy mnie.
Bo przecież trzeba znów pokochać.
Palce mam — każdy czarną lufą, co zabić umie. — Teraz nimi grać trzeba, i to grać do słuchu.
Bo przecież trzeba znów miłować.
Oczy — granaty pełne śmierci, a tu by trzeba w ludzi spojrzeć i tak, by Boga dojrzeć w piersi.
Bo przecież trzeba czas przemienić, a tutaj ciemna we mnie siła, i trzeba blaskiem kazać ziemi, by z sercem razem jak krew biła.
Wrócę, rzemieślnik skamieniały, pod dach rozległy jasnych pogód, do rzeźb swych — tych, co już się stały, i tych, co stać się jeszcze mogą.
I dawne będą wzrok obracać — niezdarne słupy pełne burzy, i te, których nie tknęła praca jak oddech niewidzialnej róży.
I pośród nich jakże ja stanę z garścią, co tylko strzelać umie, z wiarą, co śmiercią przeorana, z sercem, co nic już nie rozumie?
Ale jeżelim spalił młodość, jak palą kraje w wielkim hymnie, to nie zapomni czas narodu, a Bóg jak płomień stanie przy mnie.
I wtedy, wtedy liść mi każdy albo mi wróbel z nieba sfrunie i jego głos — już głosem prawdy, i poznam głos, poczuję: umiem.
I szmer ptaszęcy mi przypomni, że znałem miłość, i obudzi zdrętwiałe dłonie — jak łodygi, i pocznę kwiaty, gwiazdy, ludzi,
i ziemię w morza szum przemienię, i drzewa w zwierząt linie miękkie, i wtedy spadnie mi na rękę w pieśni odrosła — wierna ziemia.38.
Jak bardzo nie mógł Tadeusz Borowski napisać takiego wiersza, wiersza człowieka naprawdę związanego z tym światem, gotowego dawać i pragnącego brać, człowieka kultury śródziemnomorskiej, postrzegającego świat jako swoje zadanie, gotowego za niego walczyć i jak się okazało zginąć, w nadziei na owoce swojej pracy.
Baczyński nie zdążył dymiącej broni wypuścić z ręki. A kiedy nastał pokój, wziął do ręki broń Tadeusz Borowski, z niezgody na świat, który chciał się sycić ptaszęcym śpiewem. Kwiatki, ptaszki, gwiazdki — to dla Borowskiego elementy kuchennej makatki, na której gotykiem wyhaftowano jakiś komunał, na pewno zresztą fałszywy. I powszechność tęsknot do kwiatków i ptaszków nie jest argumentem za nimi przemawiającym, a raczej przeciwnie — zwiększa tylko zagrożenie.
„Chciałbym dać demokracji w pysk!” 39. Ale to też demokracja, kiedy Tadeusz Borowski myśli o niej w Monachium w roku 1945 czy 1946, to system społeczny, który legalną drogą doprowadził Adolfa Hitlera do władzy, to system społeczny, w którym decydujący głos ma większość, a jaka jest większość, o tym można było przekonać się w Oświęcimiu, jeśli ktoś nie wiedział przedtem, można się przekonać tu i teraz, w Monachium. Tak rozumianej demokracji dać w pysk, to potraktować ją po franciszkańsku.
A tej postawy ojcowie franciszkanie nie zdołali wpoić swojemu wychowankowi.
Ostatecznie, chciałbym jak najprędzej przeżyć dzisiejszy okres mego życia. Mimo ludzi, z którymi obcuję. Są to, jak bohaterowie z Chestertona, ludzie, którzy pewne zasady moralne wcielaj ą bez reszty w życie. Starają się pomóc innym i jak mogą odrabiają złą opinię Polaków. Ale cóż ja poradzę; ta praca misyjno-oświatowa absolutnie do mnie nie przemawia. Nie mam przekonania ani do milionów, które zarobiliśmy dla PCK, ani pieluszek, lekarstw i jabłek. Nudzi mnie poszukiwanie zaginionych osób i łączenie rozbitych rodzin. I namawianie złodziejów, żeby nie kradli, a hochsztaplerów, aby nie politykowali. A ci bohaterowie Chestertona wierzą mi i liczą na mnie. 40
I pośród tej frustracji i beznadziei, pośród obrzydzenia kształtem tego świata i niewiary w możność ulepszania go franciszkańskimi metodami rodem z Chestertona musi wreszcie Tadeusz Borowski, najpilniejszy student podziemnego uniwersytetu, trafić na tych, którzy chcą przerobić świat gruntownie metodami naukowymi, bez oglądania się na jego zgodę, na demokratyczną akceptację swoich pomysłów.
„Jednostka — cóż komu po niej! Jednostki głosik cieńszy od pisku. Jednostka — zerem. Jednostka — bzdurą!” — te słowa z akademii to przecież istota doświadczenia życiowego Tadeusza Borowskiego. I dalej: „Partia to ręka milionopalca w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta”. Zostać jednym z tych palców — i miażdżyć pysk demokracji.
Jeśli dookoła jest zło i nic nie można na to poradzić, trzeba je usensownić, zaprzęgnąć w służbę nadziei.
Chodzi o supremację jednego z dwu przykazań: albo chrzescijańskiego „nie zabijaj”, albo marksowskiego „nie wyzyskuj” i podporządkowanie mu wszystkich innych mniej ważnych.41
Nasze pretensje do kultury zachodniej, to tylko złudzenie grupy inteligentów” 42, „nowy człowiek nie przyjdzie z Europy” 43. Mówić serio o przestrzeganiu przykazania zabraniającego zabijać nie można, więc w imię tego nowego człowieka — proszę państwa do łagru.
Tadeusz Borowski wraca do kraju i bierze do ręki dymiącą broń. Przyjrzyjmy się karbom, które na niej zostały. Więc, jeszcze w Monachium „bladzie z Aka” 44 czy „Król Duch — ten faszystowski poemat. I jego «Fuhrerprinzip»”45. A później już seriami: „Czesław Miłosz jest klasycznym przykładem ilustrującym tezy Georga Lukacsa o nihilizmie” 46, „Eliot jest świadomym prowokatorem, piewcą obskurnego średniowiecza, heroldem imperializmu i — chwałą faszyzmu; [...] Jego miejsce jest obok koestlerów i sartrów, huxleyów i silone’ów” 47, „Dos Passos [...] to nie pisarz, to faszysta” 48, „Ostrzenie noży słychać w niewinnych lirykach i «uczciwych» artykułach, w tasiemcowych ezoterycznych rozważaniach Jaspersa, [...] w mowach Ortegi y Gasset [...], w biologizmie Hemingwaya” 49. Jeszcze przeciągnie po „ faszyzmie spod znaku de Gaulle’a” 50, nazwie Bertranda Russella „ideologiem imperializmu” 51, przypomni, że „nie można naśladować Sartre’a i być humanistą” 52, — i przejdzie do wniosków.
„Sztuka burżuazyjna [...] tysiącami i milionami nici powiązana [...] z wywiadami, uprawia obrzydliwą robotę dywersyjną, jest takim samym narzędziem, jak prasa pornograficzna, «amerykański styl życia» i stonka ziemniaczana” 53. „Kiedy literatura [...] maskując się pielęgnowaniem «wieczystych» tradycji kulturalnych traci głowę wobec imperialistycznej, rozkładowej twórczości Sartre’a czy Hemingwaya, gdy w głębi duszy kocha Prousta i Rilkego — wtedy z taką literaturą trzeba walczyć” 54. Po prostu „wściekłego psa poezji kapitalistycznej trzeba izolować, sam zdechnie w konwulsjach” 55.
„Jak psa?” — nie mógł zrozumieć Józef K. czy Osip Jemielianowicz, nie zrozumiałby tego również przyjaciel Dana, Krzysztof Kamil:
We dwu, przyjacielu, przez las, po jasnych pętlach dróg, poprzez polany biegnące na płask.
We dwu, przyjacielu, we dwu.
Masz twarz obrosłą, masz twarz jak ogień jeleni natchnionych przez grom.
Pędzą przed nami zdumione drogi z obłoków, z liści, z wszystkich stron.
Las to także jest dno
pod powierzchnią zamkniętą wiatru.
Bije magnetycznych burz batóg, gdy w muzykę płyniemy i światło jak dziecinny, grający bąk. 56
Tadeusz nigdy nie miał psa, nie miał nikogo i niczego, co łączyłoby go z tym światem poczuciem wspólnoty i odpowiedzialności. Całe jego życie było „dziwne i jakby śnione” 57. Odebrał je sobie w przed- dzień powrotu ze szpitala żony ze świeżo urodzoną córką. Mieszkanie na Kaliskiej miało zamienić się w dom, fragment realnie istniejącego świata. Ta perspektywa przekroczyła jego doświadczenie. Dośnił do końca i odmówił zgody na jawę.
Krzyknął NIE temu światu.
Kiedy mówi się o tragizmie losów tego pokolenia poetów mając na myśli zagipsowane usta Andrzeja Trzebińskiego czy przestrzeloną głowę Krzysztofa Baczyńskiego — mamy do czynienia — mimo wszystko — z nieporozumieniem, bo ofiara tragiczna to ofiara daremna.
Piasku, pamiętasz? Wisło, przepłyniesz szorstkim swym suknem po płaszczu plemion
Gdy w boju padną — o, daj mi imię, moja ty twarda, żołnierska ziemio. 58
I wypełniło się. Ci chłopcy polscy, nawet jeśli haftowano im smutne oczy rudą krwią, wpisali się swoim życiem w rytm swojego świata, swojej kultury, swojego kraju. Ich los był smutny, bo smutna jest tego kraju historia. Tragiczny był natomiast los Tadeusza Borowskiego w jego kosmicznej samotności, jego wyobcowaniu poza ten kraj, tę kulturę i ten świat. Jedyne, co możemy dla niego dziś zrobić, to potraktować ten los jak przestrogę.
[1985]
Jan Walc, „Gdy ziemia nie jest już snem i śnić do końca nie można” : referat z sesji pt. Rówieśnicy literaccy Baczyńskiego WSP w Rzeszowie, Kwiecień 1985; pierwodruk: Kultura Niezależna nr. 37, 1988 ; przedruk: Jan Walc, "Wielka choroba", Warszawa 1992
1 Zdjęcie to reprodukuje Tadeusz Drewnowski w monografii Borowskiego Ucieczka z kamiennego świata, Warszawa 1972, s. 33.
2W informacjach dotyczących życiorysu Borowskiego nie wykraczam poza to, co podał w cytowanej monografii Drewnowski.
3Właśnie Staffa uważał za swojego mistrza, o jego twórczości chciał podczas okupacji pisać pracę magisterską. Por. Drewnowski passim, wspomnienie Wandy Leopold w tomie zbiorowym Z dziejów konspiracyjnego Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1961, s. 201, a także wiersz Borowskiego Życiorys wojenny, w: T. Borowski Poezje, wybór i wstęp Tadeusza Drewnowskiego, Warszawa 1974, PIW (dalej oznaczane jako Poezje... ), s. 197.
4List do Haliny Laskowskiej, Monachium 22 lutego 1946, „Twórczość” 1961 nr 8, str. 67.
5T. Borowski Nocna elegia, w: Utwory zebrane w pięciu tomach ze wstępem Wiktora Woroszylskiego, Warszawa 1954,1, s. 119. Dalej wydanie to oznaczam Utwory....
6Ibidem
7Nocna elegia, Utwory... t. I, s. 120.
8Ibidem.
9Struny, Utwory..., t. I, s. 121.
10Pieśni , Utwory..., t. I, s. 126.
11Cytuję na podstawie: Felicja Małek W 10-lecie smierci Tadeusza Borowskiego, „Twórczość” 1961 nr 8, s. 51.
12Do narzeczonej, Poezje..., s. 72.
13*** [„Jeżeli się zrozumiemy...”], Poezje..., s. 177.
14Ekloga czwarta, Utwory..., t. I, s. 127.
15*** [„Ja wiem, że w wiecznym kole przemian...”], Utwory..., t. I, s. 212.
16Struny, Utwory... , t. 41, s. 121-122.
17Borowski sam tak siebie okreslał. Por. Drewnowski passim, a także Pieśń dla przyjaciół, Poezje... , s. 41.
18Pieśń, Utwory, t. I, s. 125.
19Por. tom Gdziekolwiek ziemia, passim.
20Por. np. Pieśń, Utwory... t. I, s. 125-126, Ekloga czwarta, Utwory... , t. I, s. 127, . Licytacja, Poezje... , s. 166, . Początek ewangelii, Poezje..., s. 55.
21 Fraszka imperialna, Utwory..., t. I, s. 138.
22 *** [tłumowi słowem iść na przekór!”], Utwory..., t. I, s. 187.
23 Obrazy snu, Utwory..., t. I, s. 133-135.
24 *** [tłumowi słowem iść na przekór!”], Utwory..., t. I, s. 187.
25 Obrazy snu, Utwory..., t. I, s. 133-135.
26 Do narzeczonej, Poezje..., s. 73.
27 *** [„Łaziły po górze obłoki...”], Poezje..., s. 85.
28 Portret przyjaciela, Utwory..., t. II, s. 247.
29 Pasy wolnosci, Poezje..., s. 124.
30 Spacer obozowy, Poezje..., s. 125.
31 Po wojnie, Poezje..., s. 130.
32 Spacer po Monachium, Poezje..., s. 130.
33 Spacer po Monachium, Poezje..., s. 142.
34 Dwie ojczyzny, „Kultura” 1976 nr 7/8, Paryż, s. 87.
35 Ibidem.
36 *** [„Onanizują się Ojczyzną...”], Poezje..., s. 126.
37 Powroty, „Kultura” 1976 nr 7/8, Paryż, s. 86.
38 Modlitwa o zbawienie duszy Kaltenbrunnera, Utwory..., t. I, s. 224.
39 Ibidem
40 K. K. Baczyński *** [„Gdy broń dymiącą z ręki wyjmę...”], w: 41 Utwory zebrane, Kraków 1961, s. 499-500.
42 Dary demokratyczne, Utwory..., t. I, s. 174.
43 List do Zofii Swidwińskiej, Monachium 5 lutego 1946, „Twórczosć” 1961 nr 8, s. 66.
44 List do Zofii Swidwińskiej, op. cit., s. 65.
45 Ibidem.
46 Postój w Murnau, Utwory..., t. I, s. 212.
47 List do Halszki Bodalskiej, op. cit., s. 61.
48 Nie gawędzić z wscieklym psem, Utwory..., t. IV, s. 207.
49 Ibidem, s. 206.
50 Ibidem, s. 207-208.
51 Germinal — po latach, Utwory..., t. IV, s. 16.
52 Przyjaciele i wrogowie, Utwory..., t. IV, s. 241.
53 Do pisarzy niemieckich, Utwory... t. III, s. 228.
54 Ibidem, s. 227.
55 Ibidem, s. 226.
56 Nie gawędzić..., op. cit., s. 206.
57 K. K. Baczyński Z psem, Utwory..., s. 110.
58 Imiona rzeki, Utwory..., t. I, s. 128.
59 K. K. Baczyński Mazowsze, Utwory.., s. 459.
« Walc Jan, „Gdy ziemia nie jest już snem i śnić do końca nie można” , Kultura Niezależna nr. 37, 1988