Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?
Pomiędzy rozmaitymi grupami opozycyjnymi dochodzi od pewnego czasu do różnicy poglądów w kwestii tak fundamentalnej, niepodległość Polski. Są tacy, którzy uważają, że walka o nią jest obecnie sprawą najistotniejszą, są inni, przekonani, iż hasła niepodległościowe są dziś tylko wywoływaniem wilka z lasu, czy raczej czołgu, z bazy, są wreszcie i tacy, którzy współczesną Polskę uważają za państwo niepodległe, a tylko niepraworządne i dążą do przywrócenia owej utraconej praworządności.
Wydaje mi się, że ta różnica zdań opiera się na nieporozumieniu - na tym, iż pojęciu niepodległości przypisuje się zupełnie rozmaite znaczenia.
Prawdopodobnie dzisiaj, pod koniec wieku dwudziestego, nikt. już nie utożsamia niepodległości z biało-czerwonym sztandarem i orłem, jakkolwiek wiele osób nie może spokojnie patrzeć na jego gołą głowę. Muszę powiedzieć, że nawet dziwię się władzom PRL, że nie każą mu tej korony dorysować, opanowały bowiem do tego stopnia sztukę oddzielania znaku od jego znaczenia, że nie by im nie zaszkodził ani ten zabieg, ani nawet danie orłowi krzyża do łapy, a portretu Marszałka do drugiej i pokazywanie tego wszystkiego codziennie wieczorem na koniec programu telewizyjnego na kolorowo, obok łopoczącej flagi i na tle dziarskiego Mazurka. Inwestycja niewielka, a na pewno znaleźliby się tacy, których uczucia patriotyczne zostałyby nareszcie zaspokojone.
I jeżeli nawet pomysł powyższy jest nieco abstrakcyjny, to przecież właśnie w tym kierunku zmierza patriotyczna polityka władzy ludowej i dalibóg nie pozostaje to w żadnym związku z niepodległością kraju. Gdyby bowiem podległość, nie-suwerenność wyrażała się li tylko niemożnością zestawiania białego z czerwonym, to nie byłaby społecznie tak bardzo dolegliwa.
Są jednak ludzie, dla których tego rodzaju czysto dekoracyjne sprawy mają znaczenie, jeśli nie pierwszorzędne, to w każdym razie ponad wszelką rozsądną miarę istotne, a władza w ostatnim dziesięcioleciu nie tylko zdała sobie z tego sprawą, ale zaczęła poważnie wygrywać to zjawisko w swojej polityce wewnętrznej i wokół nas zaczęło się pojawiać coraz więcej niepodległościowych i patriotycznych symboli: nasz drogi dzielny wódz zwraca się już nie do "towarzyszy" czy "obywateli", ale do "Polek i Polaków", on też w dobroci swojej pozwolił owym Polkom i Polakom, aby wybudowali sobie składkowy Zamek, a nawet - wbrew osobistym predylekcjom - usunął z pięćsetzłotówki uznojonego górnika i zastąpił ucieleśnieniem polskiego patriotyzmu i polskiej idei niepodległościowej - Naczelnikiem Kościuszką. Więcej - dziś przystępuje już do czczenia 11 listopada i deklaruje się jako czołowy zwolennik idei niepodległości.
Osobiście nie widzę w tym nie dziwnego - jest rzeczą z dawna wiadomą, że reżimy autorytarne mają silny pociąg do historii, idei narodowej, flag, rocznic i wszelkiego dostojeństwa, które może być częściowo cedowane na poddanych, a to celem sprawienia im przyjemności. Historia, która ma w takich reżimach za zadanie przekonywać o ciągłości, o dziedzictwie, o powadze władzy - w istocie służy jej do czegoś zupełnie innego: stanowi jej sfałszowaną legitymację /"jesteśmy spadkobiercami"/ a przy tym podnosząc pojęcia z zamierzchłych epok odwołuje się siłą rzeczy do takich form organizacji społeczeństwa, w których ucisk człowieka przez człowieka był na porządku dziennym. I oto przez pomieszanie współczesności z historią, przez liktorów Mussoliniego, Walhallę Hitlera czy hajduków Ceauçescu legitymizuje się aktualne formy ucisku, bowiem wystąpienie przeciw nim jest jednocześnie wystąpieniem przeciw Historii Narodu.
W Polsce wielki jest kłopot ze znalezieniem właściwych historycznych wzorców, bowiem historia naszego kraju toczyła tak dziwnie i nietypowo, że gdzie się nie tknąć – zanika wolność, demokracja, suwerenność. Nawet - aż wstyd powiedzieć, ze średniowiecze to przywileje neminem captivabimus nisi iure victum /nikogo nie aresztujemy bez wyroku sądowego - hm.../, czy konstytucja "nic o nas bez nas". W tej historii totalitarna władza nie znajdzie dla siebie żadnych uzasadnień ani legitymacji.
Niepodległa Polska nie miała biało-czerwonego sztandaru; jej chorągwie były chorągwiami poszczególnych ziem, nie miała nawet narodowego hymnu - te rzeczy stały się naprawdę istotne z chwilą utraty niepodległości i dlatego już niemal dwieście lat patriotycznie cieszymy się, że Polska jeszcze nie zginęła, chociaż. . .
Polska istotnie niepodległa - jak każdy niepodległy kraj - to była Polska niepodległych obywateli, ludzi, będących podmiotami życia społecznego nie zaś niewolnikami, poddanymi jakiegokolwiek władcy. Wbrew radom ludzi światłych nie zdążono na czas udzielić tej podmiotowości stanowi mieszczańskiemu ani chłopstwu, które to stany w tej sytuacji nie zidentyfikowały swoich interesów z interesami kraju i za tą skazę szlacheckiej demokracji przyszło zapłacić utratą niepodległości.
Wbrew jednak obiegowym opiniom, w czasach zaborów obywatele byłej Polski nie byli wyzuci z wielu praw, których my dzisiaj nie posiadamy. Szczególnie drastycznie wypadnie takie porównanie, jeśli brać pod uwagą końcowy okres rozbiorów, czy lata bezpośrednio poprzedzające wybuch pierwszej wojny światowej. Obywatel - który zresztą nawet nie nazywał się wtedy obywatelem - nie musiał w świecie czuć się człowiekiem drugiej kategorii; mógł wyjeżdżać za granicę i nie czuć się tam żebrakiem, mógł zakładać najrozmaitsze stowarzyszenia, jeżeli nie miały one za cel obalenia monarchy przemocą, mógł wybierać swoich przedstawi- cieli do parlamentu - słowem mógł układać sobie życie w ogromnym zakresie wedle własnej woli. Jeśli nie odpowiadało mu gimnazjum państwowe, mógł posyłać dzieci do prywatnego, jeśli nie podobały mu się krajowe uniwersytety - mógł studiować w Szwajcarii czy Bóg wie gdzie jeszcze, mógł wydawać książki, zakładać czasopisma, zwalczać polityką władz...
I z tym wszystkim jeszcze czuł się niewolnikiem, na każdym kroku odczuwał brak niepodległości kraju, skłonny był ryzykować wiele dla Polski. Od tamtych czasów jakoś zmienił nam się format, jeżeli dziś godzimy się tak żyć, jak żyjemy. I jeśli dziś myśleć serio o niepodległości Polski, to chodzi w pierwszym rzędzie - jeżeli nie wyłącznie - o niepodległość jej obywateli, o to, by każdy z nich świadom był swoich obywatelskich Praw, płynących nie z pańskiej łaski, z dobrotliwego nadania władzy, ale immanentnie tkwiących w kondycji ludzkiej.
W przeciwieństwie do obywatelskiego prawa niepodległości i suwerenności jednostki, względne i ograniczone są prawa władzy państwowej, z natury rzeczy podległej obywatelom i zależnej od ich woli, istniejącej w danym kształcie tylko za ich przyzwoleniem. Obecne uzurpatorskie władze czynią, co w ich mocy, aby dostępnymi im środkami manipulacji opinii i świadomości wyzuć nas z poczucia własnej godności i własnych praw, przekonując nas bezustannie, że jesteśmy dłużnikami władzy, która nam ciągle coś daje; myślę, że na niepodległość Polski składa się także stan świadomości narodowej pozwalający na powszechne rozumienie, że jesteśmy w Polsce gospodarzami, że żaden łaskawy sekretarz nie ofiarował nam mieszkania czy wykształcenia, ale przeciwnie, że to my z takich czy innych względów przeznaczamy część wypracowanego przez nas narodowego dobra na jego apanaże czy służbowy samochód.
« Walc Jan, Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość? "Głos" nr 10 1979, przedruk: Jan Walc, "Wybierane", W-wa, 1989
Tagi: Praworządność, Etos