["Ja tu tylko sprzątam": recenzja] Piotr Szewc, Tryby Walca
Ten opasły tom felietonów budzi w pierwszym odruchu zdziwienie: jakże to, było ich aż tyle? Czy oderwane od doraźnego kontekstu zdarzeń sprzed kilku lat potrafią dziś raz jeszcze coś nam powiedzieć? Nie czułbym pewnie tego niepokoju, gdyby Jan Walc nie był felietonistą, na którego teksty po prostu czekałem.
Drukował je w różnych pismach, ale największy rezonans zapewniło im "Życie Warszawy". Wysoko nakładowy, poczytny dziennik był dla nich wymarzonym miejscem. Wyróżniały się pomiędzy innymi, a pamiętajmy, że w latach, w których Walc współpracował z "Życiem" (grudzień 1991-styczeń 1993), w gazecie tej swoje felietony zamieszczali m. in. Aleksander Małachowski, Marcin Król, Krzysztof Czabański, Jacek Fedorowicz.
Każdy z felietonistów miał swój dzień - do Walca należał piątek. Znajomi Walca z Instytutu Badań Literackich wspominają, że gdy pojawiał się w Pracowni Literatury Współczesnej, wszyscy byli już po lekturze jego felietonu w "Życiu". Z różnych względów była to lektura obowiązkowa.
Prowokował sam nagłówek tekstu Walca: Nie do życia. Zza jego kolokwialnej formy rozlegał się szyderczy chichot autora, który z nieomylną precyzją przyszpilał na papierze wyłuskane z politycznej i obyczajowej codzienności fakty. Miał na nie słuch absolutny - w Polsce działo się, jak i dzieje, wiele. Ten nadmiar faktów, którymi zwykli karmić się felietoniści, sprawiał, że jeden tekst w tygodniu to było stanowczo za mało. Pewnie dlatego również głos Walca brzmiał wyjątkowo wyraziście, wyposażony w najlepsze narzędzia publicystycznego fachu.
Rówieśnik poetów Nowej Fali, bezbłędnie wychwytywał nowe zjawiska języka. AAA Poparcie zdecydowanie kupię - zatytułował swój felieton z sierpnia 1991 roku. Dowcipne i bystre, prawda?
Ów słuch absolutny Walca dotyczył różnych płaszczyzn. Był przede wszystkim umiejętnością trafnego wyboru. Początki III Rzeczypospolitej nie mogły pozostawić u żadnego felietonisty poczucia niedosytu. Nie wątpię, że ten nadmiar był także udręką autora Ja tu tylko sprzątam. Czy miał zostawić "to wszystko"? Te wojny na górze i dole, polityczne przepychanki, Tymińskie- go, Wachowskiego, Kiszczaka? Oczywiście, sytuacja taka była nie do pomyślenia Walc żył tym, czym żyliśmy i my, jego czytelnicy, tyle że temperament publicysty nie pozwalał mu milczeć. Poprawię się: temperament publicysty i obywatela.
Pisanie felietonów było zewnętrznym przejawem tego temperamentu, który w innych warunkach nie czekał z założonymi rękami na lepsze czasy. Walc współredagował prasę drugoobiegową, a jego znajomi wspominają, że miewał palce zaczernione drukarską farbą, co oznacza, że osobiście zasiadał przy powielaczu. Słowem, w różnych okresach Walc robił to, co w danych warunkach mógł był robić i co było pożyteczne z obywatelskiego punktu widzenia.
Nie odważyłbym się ustalać hierarchii przejawów jego aktywności.
Należała do nich również praca naukowa. Jako historyk i krytyk literatury Walc zasłynął kilkoma książkami. Dużo emocji wzbudziły zwłaszcza Architekt Arki (1991), esej poświęcony Adamowi Mickiewiczowi, i Wielka choroba (1992), zbiór szkiców o stosunku pisarzy do roli społecznej w minionym i obecnym stuleciach. Zachwyty jednych stowarzyszyły się z gromami innych czytelników tych książek.
Walc był nieznośnie samodzielny w poglądach - i tej samodzielności, wyraźnie ustawionej na przekór obowiązującym opiniom, wielu nie mogło mu darować.
Nie inaczej działo się z felietonami. Walc miał odwagę mówić w nich, co uważa, mimo że taka postawa na pewno nie ułatwiała mu życia. Wspaniałe, błyskotliwe pióro odznaczało się bezcenną u felietonisty cechą: złośliwością. Złośliwość Walca była pochodną jego inteligencji, która z nieomylną pewnością trafiała w sedno każdego tematu. Możliwa jest felietonistyka pozbawiona tej właśnie cechy? Ależ naturalnie. Legion pracowników pióra zapełnia swoimi tekstami gazety, ale, niestety, następcy Walca wśród nich nie widać... Walc tak opukiwał z każdej strony podjęty temat, że nie pozostawała najmniejsza nie spenetrowana szczelina. Zważając, że felieton jest formą krótką, dokonywał w nim majstersztyku obserwacji i analizy.
Tryby Walca były miażdżące, a mogli się o tym dowodnie przekonać ci, którzy zasłużyli sobie, by zostać jego bohaterami. Cierpnie skóra, gdy pomyśleć, co czuli, dla przykładu, Piotr Wierzbicki, Andrzej Szczypiorski, a także, przy różnych okazjach, Lech Wałęsa, Adam Michnik czy bracia Kaczyńscy. Żywiołem Walca było życie publiczne, którego bujny, a częstokroć i wynaturzony rozwój po zmianie ustroju politycznego sprawił, że felietoniści nie zaznawali nudy.
Pisząc felieton, Walc był na służbie, a możliwość natychmiastowego reagowania na to, co się w kraju dzieje, była jak gdyby skrojona na jego możliwości i potrzeby. Robił, co mógł, i stały za nim wszelkie moralne racje, choć zwycięstwo rozsądku i uczciwości nic a nic się nie przybliżało. Dlatego Ja tu tylko sprzątam brzmi dzisiaj jak wyrzut sumienia. Walc rozstawiał różne znaki ostrzegawcze, pech tylko, że mało kto chciał je respektować.
Od śmierci autora Ja tu tylko sprzątam minęły niespełna trzy lata.
I okazuje się, że te znaki ostrzegawcze, które ustawiał, jak się rzekło, sobie a muzom, mogą być nam dzisiaj użyteczne. Pewnie nie zastąpią powieści współczesnej, o którą bezskutecznie upominają się krytycy, ale coś ważnego o tej współczesności nam mówią. Walc w kilku gazetach opisywał narodziny nowej, wolnej Polski. Oglądał je z bardzo bliska i rozumiał zapewne więcej niż inni. Przecież sam, zaangażowany w działalność opozycyjną, przygotowywał grunt dla tej nowej Polski. Na bóle, w których wykluwała się III Rzeczpospolita, patrzył z surową odpowiedzialnością, dziwiąc się pewnie nie raz zjawiskom, których przyszło mu być świadkiem. Był krytyczny, bo inaczej nie umiał, a zapewne i nie chciał.
Felietonistyka w wydaniu Walca to doprawdy poważna sprawa. Od dupereli było wystarczająco wielu innych, on brał na muszkę to, co było w życiu publicznym naprawdę ważne.
Taka postawa miała swoją tradycję - prof. Janusz Sławiński umieszcza go w jednym gronie z Prusem, Słonimskim i Kisielem.
Myślę, że talent nie był jedyną wartością, która ich łączyła. Walc rzeczywiście czuł się częścią wielkiej wspólnoty, dlatego każde jego słowo było reakcją zatroskanego obywatela. Jego pisarstwo to uporczywe przywracanie zwichniętych proporcji, gromkie upominanie się o przyzwoitość, odwaga w dotykaniu tematów, które dla innych były tabu.
To stałe cechy pisarstwa Walca, które cześć jego czytelników uważała za całkowicie nieznośne. Wszyscy muszą jednak przyznać, że szło mu wyłącznie o sprawy publiczne - ich rangę, czystość zasad, zwyczajną uczciwość.
Myślę, że czas ostudził nieco emocje, które towarzyszyły publicystyce Walca.
« Szewc Piotr, Tryby Walca, Nowe Książki nr. 12, 1995