Przemysław Kaniecki, Jan Walc: w stronę nieodkrytej niecenzuralności
Prezentujemy tu fragment szerszej pracy: Przemysław Kaniecki, Słowo w zagrożeniu. O aspekcie badania twórczości Konwickiego w PRL-u lat 70. i 80, Konteksty nr 4, 2010.
Redakcja strony serdecznie dziękuje autorowi za pozwolenie na udostępnienie tekstu, oraz za zaangażowanie i pomoc, bez których publikacja pracy doktorskiej J. Walca nie doszłaby do skutku.
Zapis na Konwickiego, wyrokujący o całkowitej nieobecności twórcy w dyskursie publicznym, zapadł w 1977 roku. Był to czas, kiedy złożył pisarz w Czytelniku Kompleks polski, po czym – gdy nie zgodził się na jakiekolwiek ingerencje w powieści, wobec czego zrezygnowano w wydawnictwie z publikacji – zaniósł powieść do Niezależnej Oficyny Wydawniczej [Bereś 2003 : 295]. Ukazała się jako 3. numer „Zapisu”, stając się tym samym pierwszą powieścią opublikowaną w podziemiu.
W latach 60. i 70. Konwicki był obok Stanisława Dygata bodaj najpopularniejszym, najpoczytniejszym polskim pisarzem. W 1976 r. odniósł olbrzymi sukces rynkowy prowokacyjnym – aluzyjnym i rozrachunkowym – Kalendarzem i klepsydrą, który był jedną z najżarliwiej dyskutowanych książek w powojennej literaturze polskiej [zob. Czapliński 1994 : 116 i n.]. Od czasu publikacji Kompleksu polskiego krąg czytelników jego najnowszych powieści siłą rzeczy radykalnie się zmniejszył.
Twórcą krnąbrnym wobec KC PZPR stał się Konwicki w całej pełni w połowie lat 60. Celowo sięgam po tak specyficzne słowo dla określenia sytuacji Konwickiego, ponieważ ujęcie jej w kategoriach metod wychowawczych – nagradzaniem i karaniem – wydaje się najbardziej trafne. Jeszcze jako członek partii Konwicki nie podpisał w 1964 kontrlistu do „Listu 34” – i miał potem problemy ze skierowaniem do produkcji Salta, póki w końcu ugiął się i przyjął order Polonia Restituta [zob. Lubelski 2008 : 17-18]. Ale już w 1966 podpisał protest przeciwko wyrzuceniu z partii Leszka Kołakowskiego: nie odwołał podpisu, więc został skreślony z listy członków PZPR, a Chwila pokoju, film nowelowy produkcji niemiecko-francusko-polskiej, którego część stanowiła Matura Konwickiego (1965), nigdy nie została w PRL-u wyświetlona. Odtąd amplituda działalności artystycznej Konwickiego układała się już zawsze według takich spadkowo-zwyżkowych rejestrów, póki nie wyskakiwała „na chwilę” (tj. we wspomnianym 1977 r., co trwało do 1981 r., potem do pewnego stopnia w latach 1982–1986) poza skalę.
Jan Walc przystępował do pisania pracy doktorskiej w IBL-u – pod kierunkiem Aliny Brodzkiej – w okresie najpewniej po wydaniu przez Konwickiego powieści Nic albo nic (1971), skończył zaś pisać tuż przed wydaniem Kalendarza i klepsydry. Podstawowe zadanie, jakie stawiał przed sobą, to ukazanie autora Wniebowstąpienia jako pisarza, który podczas lektury wymaga większej uwagi, aniżeli zwykło mu się dotąd poświęcać. „Cytowaliśmy wiele przykładów analiz, które opierały się na przeświadczeniu, że każdą z powieści Konwickiego można otworzyć jednym, odpowiednio dobranym kluczem – pisze Walc w jednym z przypisów. – Takie założenie redukuje je do poziomu literackich zabaw czy zagadek, gdy, jak wykazujemy, ich pojemność znaczeniowa jest w istocie znacznie większa” [Walc 2010 : 133-134].
Intencja uczulenia odbiorców na obecność w tej twórczości pokładów spraw prześlepianych widoczna była już w pierwszej publikowanej wypowiedzi Walca o Konwickim, w recenzji z Kroniki wypadków miłosnych z 1974 roku, gdzie stwierdził krytyk dobitnie o książkach tego autora, iż aby „ogarnąć cały ich kunszt, wysmakować wszystkie ich subtelności, trzeba je czytać z wielką uwagą […]” [185]. Recenzja ta dla niejednego czytelnika powieści traktującego Kronikę jak młodzieżowy romans i niedostrzegającego jej ukrytych mrocznych znaczeń, mogła stawać się frasująca: Walc nie tylko bowiem naświetla wieloaspektowość utworu, kreśli rozpiętość jego bazy tradycji literackiej (od romantycznego poematu, przez czytadło, modernistyczne prowokacje, aż po czarny humor i groteskę), ale buduje tu też kontekst interpretacyjny Kroniki przez przypomnienie tak pozornie odmiennej w tonacji powieści Konwickiego jak Sennik współczesny, sugerując w ten sposób konieczność dopełnienia w interpretacji postaci starego Witolda rysem tragicznego Pawła z powieści o dziesięć lat wcześniejszej.
Prawdziwie jednak przełomowym dla odczytywania Konwickiego (i w ogóle najnowszej polskiej prozy) głosem Walca była publikacja w piśmie branżowym, w zeszycie otwierającym tom „Pamiętnika Literackiego” za rok 1975. Artykuł Nieepickie powieści Konwickiego był zapowiedzią dysertacji, którą doktorant wówczas pisał w IBL PAN i która przepełniona będzie uwagami analogicznymi – choć stawianymi w często o wiele ostrzejszym tonie – jak te z początku artykułu, odnoszące się do stanu badań:
„Problematyka oniryczna w twórczości Konwickiego została podjęta przez krytykę po ukazaniu się Sennika współczesnego. Pisarz zdołał jednak zmylić tropy: stwierdzono, że jest to powieść współczesna ze śnionymi retrospekcjami. Dokładniejsza analiza całego utworu, a szczególnie uznawanej za nadrzędną wobec pozostałych, rzeczywistości miasteczka nad Sołą, w którym toczy się akcja najbardziej rozbudowanego wątku – ujawnia, że taki sposób odczytywania książki prowadzi do fałszywych wniosków, wysnuwanych zresztą przez wielu poważnych krytyków” [Walc 1975 : 85-86].
Cały szeroki, bardzo przekonujący wywód Walca ujawniał istnienie w Senniku, a także kilku późniejszych powieściach, tropów dotąd przeoczanych przez badaczy i krytyków. Walc pokazywał np., że Konwicki posługuje się szyfrem, że np. „przesuwa” do przestrzeni swej powieści Wileńszczyznę, nawet w tych utworach, w których wątek pozornie rozgrywa się w Galicji. Wiele zaś uwag Walca zmierzało nie tylko do uzmysłowienia czytelnikom, że nie docenili kunsztu prozy Konwickiego – notabene kunsztu (każdy to już sobie sam dopowiedział) uwarunkowanego zależnościami cenzuralnymi – ale także, że podstawowym problemem bohaterów tej twórczości jest niemożność ich pogodzenia się ze światem, którego w konsekwencji swoich doświadczeń życiowych nie pojmują. W ten sposób wskazywał badacz naczelny problem etyczny pisarza, którego twórczość popaździernikowa stawała się „manifestem antyepickim”: „realizm atakowany jest przez Konwickiego i dlatego, że obiecując prawdę o świecie nie jest w stanie jej dać, i dlatego, że jest »przepisywaniem« rzeczy już wiadomych, że nie pozwala na tworzenie nowych wartości” [Walc 2010 : 32].
Przyczyny takiej postawy artystycznej Konwickiego omawiał Walc we wstępie do drugiego rozdziału swojej dysertacji. Podkreśla, że we wczesnej młodości Konwicki zmuszony był zajmować postawy jednoznaczne, że rzeczywistość tego okresu „zmuszała do wczesnego dokonywania istotnych wyborów ideowych i ponoszenia wszystkich ich konsekwencji” [88]. Przedstawia dzieje tych wyborów i ponoszenie konsekwencji: wstąpienie w 1944 r. do Armii Krajowej (wybór „w zgodzie z wpajaną przez szkołę ideologią”) i walka z oddziałami radzieckimi, powojenne dojście do konstatacji podobnej osądowi wielu młodych ludzi – że „entuzjazm i niedoświadczenie w sprawach politycznych zostało wykorzystane przez dowództwo AK dla politycznej demonstracji […]”, które to konstatacje skłoniły go „do zanegowania ryczałtem dotychczasowych decyzji, wyborów i dokonań – i przejścia na drugą, komunistyczną stronę barykady” [tamże]. Wkrótce jednak, po okresie pełnym wiary owocującym takimi książkami jak Rojsty (powst. 1947 lub 1948, wyd. 1956), Przy budowie (1950), Władza (wyd. 1954), pisarz traci zupełnie manifestowaną we wcześniejszych utworach „pewność siebie”, czego przejawem jest subiektywizacja formy powieści Z oblężonego miasta (powst. 1954, wyd. 1956). Odnośnie do głównego bohatera tego utworu pisze Walc:
„Zachodzące w kraju przemiany historyczne skompromitowały w oczach Porejki i wielu przedstawicieli jego pokolenia wyznawane dawniej ideały, pozwoliły zobaczyć, że pod najpiękniejszymi hasłami kryła się ludzka krzywda i nieszczęście. Mówiąc inaczej, ci młodzi ludzie nagle i brutalnie pozbawieni zostali politycznego dziewictwa. […]
Wbrew wszelkim pozorom przełom polityczny w roku 1956 nie mógł stać się dla tych ludzi odskocznią do rozpoczęcia nowego życia, nie był w stanie przywrócić im utraconej wiary; ukazał przecież jak na dłoni, że nagle, z dnia na dzień, głoszone ex cathedra prawdy mogą się stać nieprawdami, błędami i wypaczeniami. Chociaż więc popaździernikowe zmiany były przez ludzi z pokolenia Kolumbów oceniane pozytywnie, odstręczały od nowego zaangażowania, nie dając żadnych gwarancji trwałości nowych pewników” [91].
Trudno powiedzieć, czy powyższy fragment byłby nie do przyjęcia przez cenzurę. Ostatecznie przecież Walc kładzie akcent na egzystencjalnej wartości dzieła Konwickiego i dopiero przez egzystencjalizm, i to raczej za pomocą sugestii, dochodzi do aspektów politycznych, z którymi egzystencjalizm Konwickiego wiąże się dla badacza nierozłącznie. Wprost zwerbalizuje Walc istotę tego problemu właściwie dopiero w roku 1988, we wstępie do oficjalnego wydania Małej Apokalipsy:
„Konwicki nigdy nie był pisarzem politycznym z własnych zainteresowań, własnego temperamentu, własnej woli – jego pisarskie zainteresowania koncentrowały się zawsze wokół pojedynczego, samotnego człowieka, jego losu i jego wyborów. I tu już zaczynała się polityka, bo przecież obowiązywała doktryna, że »jednostka zerem, jednostka bzdurą, jednostki głosik cieńszy od pisku«, a pisarz całą siłę swojego talentu zaangażował w to właśnie, aby jednostki głos był jak najlepiej słyszalny” [207].
W istocie w tym dopiero tekście badacz „odkryje karty”, przełamie przemilczenia i język ezopowy, którymi posługiwał się ponad dziesięć lat wcześniej. W samej bowiem pracy doktorskiej Walc sięgał przecież nawet po aluzję. Świadczyć może o tym zakotwiczenie bohaterów Konwickiego w tradycji kultury polskiej, „ubezpieczany” zepchnięciem uwagi do przypisu (ale ostatniego w rozdziale):
„Pamiętajmy, że między Gustawem a Konradem z III części Dziadów jest jeszcze Konrad Wallenrod, który „szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie” (część IV, w. 419). Świadomość tego właśnie Konrada stała się podstawą, na której ufundowane zostały wzory osobowe polskiej tradycji literackiej, z tego Konrada wywodzą się bohaterowie Żeromskiego – wszyscy ci, którzy nie mogą pogodzić się ze status quo” [138-139].
I niewątpliwie praca pisana była po to, by ją opublikowano, by wydrukowało ją wydawnictwo oficjalne (autor przekazał maszynopis Czytelnikowi, z którym związany był dotąd Konwicki). Walc koncentruje się także na aspektach historycznoliterackich, drąży typowo polonistyczne konteksty, które absolutnie nie wiążą się z zagadnieniami mniej cenzuralnymi (np. motyw miłości i kontekst powieści gotyckiej czy odwołania do tradycji i tekstów kultury). Dysertacja ma charakter naukowy i jeśli nabiera rumieńców jawnie publicystycznych, to tylko w punktach polemiki z innymi badaczami i w opisie socrealizmu Konwickiego (Edward Balcerzan [1975], recenzent tej pracy doktorskiej, wypomniał zresztą Walcowi, że w III rozdziale przeistacza się z badacza w krytyka). Z drugiej jednak strony prawdą jest, że pióro często ponosi Walca i trzaska sformułowaniami zdumiewająco niecenzuralnymi, zwłaszcza właśnie w trzecim rozdziale, w początkowej części dotyczącym przełomu lat 40. i 50. (np. „Bohaterka Władzy, córka komunisty, nie wpuści do łóżka byłego akowca, zanim nie odbędzie on oczyszczającej spowiedzi w UB […]. Zważmy, że w opisywanej sytuacji Wali nie przechodzi nawet przez myśl, że to ona mogłaby dokonać wyboru niezgodnego z dyscypliną partyjną; ona postępuje nie zgodnie z własnymi poglądami, których zresztą nie posiada, ale wedle ustalonych instrukcji i kanonów partyjnych. I wygrywa” [Walc 2010 : 148]).
Nie tyle jednak tego rodzaju sformułowania zadecydowały ostatecznie o tym, że pracy oficjalne wydawnictwo przyjąć nie mogło. Na Walca, działacza KOR-owskiego, był po prostu zapis cenzorski, tak samo jak na Konwickiego. To była pierwsza i najważniejsza przyczyna niedojścia do publikacji w latach 70.; można jednak przypuszczać, że niestety nawet bez tego zapisu praca raczej nie miałaby szans na publikację: rzecz dla nadzorców (by przyjąć cytowane wyżej określenie Sławińskiego) była niewygodna i absolutnie nie do przepuszczenia w druku ze względu na sugestywnie przebijającą z niej wizję dzieła Konwickiego jako labiryntu ukrytych znaczeń. Poszukiwanie w badanym dziele punktów kluczowych, ogniskujących ważne znaczenia, to płaszczyzna pracy, którą sam Walc skłonny był wyznaczyć jako propozycję programową dla historii literatury [zob. Walc 1978]; w niej to proponowałbym dostrzegać przykład omawianych w niniejszym artykule samoobronnych działań wytyczania granic przez wspólnotę literaturoznawców.
Walc podkreśla w pracy [Walc 2010 : 62], że do znalezienia u Konwickiego nowych pokładów interpretacyjnych niepotrzebne były mu żadne wyjaśnienia pisarza, że opiera się tylko na źródłach drukowanych, tj. na treści utworów i publikowanych autokomentarzy. Rozprawa prowokuje więc do głębszego pochylania się nad twórczością autora Wniebowstąpienia, do samodzielnego drążenia – i obiecuje wiele cennych odkryć. Tego typu „obietnica” była szczególnie szkodliwa z punktu widzenia KC a cenna z punktu widzenia środowiska znawców literatury w okresie kulminacji aluzyjności Konwickiego – właśnie w połowie lat 70. Podczas gdy w wypadku Sennika współczesnego od odkrycia przez odbiorcę niejednorodności przestrzeni nadsołeckiej był już tylko krok do zrozumienia, że np. część przerażających retrospekcji partyzanckich rozgrywa się nie w okresie okupacji niemieckiej, ale radzieckiej – to w wypadku opublikowanego w 1976 roku Kalendarza i klepsydry takie uwrażliwienie odbiorcy na niedopowiedzenia owocowałoby lekturą wprost polityczną. I bez tego „łże-dziennik” znalazł przecież odbiorców czytających go w taki właśnie, zaprogramowany przez Konwickiego, sposób. Rozszerzenie tej grupy nie było z punktu widzenia KC celowe w roku 1977.
A w Wydziale Kultury KC PZPR niepokojono się, co oczywiste, tyleż samym kształtem świeżo wydanej książki Tadeusza Konwickiego, ile jej ogromnym powodzeniem czytelniczym. W „Analizie i ocenie działalności edytorskiej Spółdzielni Wydawniczej Czytelnik w okresie styczeń 1975 – marzec 1976 r.” druk Kalendarza uznaje się za jedno z „potknięć politycznych” oficyny:
„T. Konwicki napisał książkę polityczną, w której postanowił przedstawić własną wykładnię i ocenę świata, teraźniejszości i przyszłości. Osnowę kompozycyjną książki stanowi biografia pisarza. Jednakże rekonstrukcja faktów biograficznych nie jest celem w samym sobie [sic!] autora. Jest ona raczej środkiem do ferowania sądów i ocen o charakterze filozoficznym i politycznym. Osobisty charakter narracji ma jakoby uzasadniać prawo do konstruowania opinii subiektywnych.
[…] Ten destrukcyjny pesymizm winien, jak się wydaje, pozostać prywatną sprawą schorzałej osobowości autora” [Archiwum Akt Nowych, Wydział Kultury KC PZPR II 1976 : 35-37].
Na ten właśnie „destrukcyjny pesymizm” i aluzje do sytuacji Polaków pogrążonych w „niewoli niewidzialnej” (by sięgnąć po formułę, która pojawi się
u Konwickiego już w Kompleksie), stanowiące podstawowy problem dla KC, zwracał zaś zresztą uwagę Walc w swojej recenzji z Kalendarza. W recenzji zamieszczonej w wysokonakładowej „Polityce” (z którą wówczas stale współpracował). Przestrzega tu czytelnika tej książki, by jej nie lekceważył, stając tym samym w kontrze do wielu innych recenzentów, utrzymujących np., że książka obfituje w „kaskady pustosłowia” [Toeplitz 1976]. Podkreśla Walc, że mamy do czynienia z „dziełem o ambicjach syntetyzowania istotnych problemów naszego kraju i naszego świata” [Walc 2010 : 187-188]; za pomocą zaś mowy ezopowej (to naprawdę rzadki wypadek w publicystyce tego polemisty żonglującego żądłami) wskazuje czytelnikom aspekty najważniejsze:
„Konwicki fałszuje jak Jankiel – »zasmuceni, strwożeni słuchacze zwątpili; czy instrument, niestrojony? Czy się muzyk myli?«. Pamiętajmy, że Klucznik, który pojął mistrza, pierwszy »zakrył ręką lica«; nie musi chodzić tu o romantyczny gest, ale o wyzwolenie się spod władzy drobnych nieistotnych szczegółów, wśród których na co dzień żyjemy i których też domagamy się od pisarza, szczegółów niejednokrotnie przesłaniających nam sprawy istotne” [tamże].
Kontekst tradycji literatury polskiej, jaki Walc uruchamia we fragmencie dającym tytuł recenzji, określa sedno problemu książki Konwickiego. Przypomnę, że Mickiewiczowski Jankiel podczas swego koncertu „fałszował”, akcentując Targowicę (zob. w. 691 i następne z ks. XII Pana Tadeusza). Zatem recenzent w okrężny sposób, sięgając po aluzję, a potem bardzo szczelnie ją obudowując – tak, żeby nie mogła jej pochwycić i ewentualnie wyjąć z tekstu cenzura – stwierdza, że książka traktuje o polskiej niewoli, powodowanej i utwierdzanej przez konformizm.
Ale i sama książka Walca, mimo że nie ma w niej analizy Kalendarza, byłaby pod koniec lat 70. niezwykle ważnym głosem pośród recenzenckiego zamętu wokół utworu, w okresie tuż po mnogich polemikach, ripostach wobec tekstu Konwickiego ciągnących się do końca 1976 roku. Praca stawałaby się swoistym komentarzem do tego zamętu: znakomitą część miejsca w pracy zajmuje bowiem demaskowanie omyłek, przeoczeń i poważniejszych błędów krytyków – a także, w domyśle, niekiedy wręcz celowych przeinaczeń – wyznaczających kierunki recepcji prozy Konwickiego. Wymowa dysertacji współgrałaby także z wymową Kalendarza: cała dysertacja przestawia wszak akcent w panującej w ówczesnej recepcji krytycznej Konwickiego hierarchii problemów, z którym polemizował Kalendarzem sam autor, prowokacyjnie pisząc o „pryszczatych” i powojennych uwikłaniach inteligencji. W wywodzie Walca ważniejsza u Konwickiego okazuje się teraźniejszość bohaterów, błądzących, bo pozbawionych oparcia w jakichkolwiek aksjomatach (w domyśle: jest to charakterystyka mrocznej, zakłamanej rzeczywistości Polski Ludowej, która kładzie się cieniem na psychice postaci dotkliwie odczuwających chaos świata), a nie, jak zwykło się pisać w recenzjach i omówieniach, przeszłość i doświadczenia wojenne ukazanych postaci. Sprawa wmawianych ciągle Konwickiemu przez krytykę rozpamiętywań wojennych była zresztą jeszcze w latach 80. jedną z głównych pułapek recepcji (zob. wypowiedź na ten temat Konwickiego w: [Bereś 2003 : 12; por. 290–291, 335]). Walc między wierszami acz demonstracyjnie sugeruje, że Konwicki już od roku 1956 nigdy nie pisał „prawomyślnie”, że zawsze igrał z urzędem kontroli publikacji.
Walc zaopatrzył doktorat w indeks osobowy, co jest najlepszym dowodem na to, że jeszcze w czasie, go kończył, liczył się z możliwością niewydania pracy. Miała ona spoczywać bezpiecznie w archiwum IBL i czekać na badaczy Konwickiego, którzy będą specjalnie przyjeżdżać do Warszawy, siedzieć w czytelni i robić z niej szczegółowe notatki. Na początku maszynopisowej egzystencji dysertacji, a więc w czasie szczególnie nas interesującym, wiedzieli o pracy co prawda raczej tylko badacze powiadomieni o niej przez profesorów bądź kolegów związanych ze środowiskiem PAN-owskim, którzy byli na obronie Walca lub wiedzieli o pracy ze słyszenia. Tak dowiedział się np. o pracy Tadeusz Lubelski, którego nazwisko widnieje jako pierwsze na dołączonej do maszynopisu karcie czytelników (z datą 9 I 1978 r.; kolejny wpis, Bronisławy Stolarskiej, naniesiony został w tym samym miesiącu). Później jednak oczywiście wiadomość o pracy się rozniosła już samoczynnie, w roku 1984 ukazała się zaś książka Lubelskiego, gdzie miejsce jej złożenia zostało wskazane w przypisie [Lubelski 1984 : 14]; praca Walca uznana zostaje tu za „najlepsze jak dotąd opracowanie dorobku Konwickiego”, a Lubelski wielokrotnie przywołuje ją w toku swego wywodu (także zresztą polemicznie).
Po roku 1986 i publikacji Pół wieku czyśćca można natomiast mówić wręcz o legendzie doktoratu Walca. Trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę, niż wyrażenie przez samego Konwickiego żalu z powodu nieopublikowania jakiejś pracy o nim: „Od wielu lat wywalają tę świetną książkę z różnych wydawnictw”; Konwicki mówi tu otwarcie, że jest pod wrażeniem rozpoznań badacza, żartuje, że „tego typu krytyk albo raczej czytelnik może być niebezpieczny dla biednego autora” [Bereś 2003 : 334]. Walc wymieniany jest w książce czterokrotnie, miejsce złożenia doktoratu wskazane zostaje zaraz na początku wywiadu rzeki.
Do momentu, w którym praca została wreszcie wydana (jako Suplement „Książek wybranych” Tadeusza Konwickiego, wyd. Agora), na karcie czytelników IBL-owskiego maszynopisu, tj. na pięciu jej arkuszach, znajduje się blisko 60 podpisów; kilka nazwisk widnieje zresztą podwójnie (np. Jerzy Smulski). Można się domyślać, że czytelników było więcej: np. Maryla Laurent ma własny egzemplarz maszynopisu we Francji, a kilku czytelników egzemplarza bibliotecznego pewnie się nie podpisało (jak np. Bereś). Czytali ją studenci piszący prace zaliczeniowe, magistranci, doktoranci, doktorzy, profesorowie, toteż mimo że nie stała się zapłonem potencjalnej dyskusji w latach 70., w latach 80. bez wątpienia odegrała swoją rolę – tak merytoryczną, jak właśnie symboliczną, związaną z „mechanizmami obronnymi” środowiska.
BIBLIOGRAFIA
Archiwum Akt Nowych, Wydział Kultury KC PZPR II
1976 Teczka z sygn. 347 890/20: „Rok 1976, teczka 20 B. Oceny działalności wydawniczej”
Balcerzan E.
1975 [maszynopis recenzji dysertacji J. Walca], złożony w Bibliotece IBL PAN w Warszawie, sygn.: Masz. 1408 (załączony do maszynopisu pracy doktorskiej)
Barańczak S.
1997 O „Kompleksie polskim” rozmyślania wigilijne na stojąco, [w:] idem, Etyka i poetyka. Szkice
1970–1978, Paryż
1981 Książki najgorsze (1975–1980), Kraków
Bereś S.
2003 Pół wieku czyśćca. Rozmowy z Tadeuszem Konwickim, Kraków; pierwodruk: 1986, pod pseudonimem S. Nowicki
Czapliński P.
1994 Tadeusz Konwicki, Poznań
Lubelski T.
1976 Znachor, „Student” nr 14
1981a To jeszcze nie ta chwila [wywiad z T. Konwickim], „Kino” nr 2.
1981b Wędrówki realne i wyobrażone. O filmach Tadeusza Konwickiego, „Kino” nr 1.
1981c Trzy rzeki, „Film” nr 48
1984 Poetyka powieści i filmów Tadeusza Konwickiego (na podstawie analiz utworów z lat 1947‑1965), Wrocław
2008 Z lotu ptaka. Z Tadeuszem Konwickim rozmawia Tadeusz Lubelski, „Litteraria Copernicana” nr 1: „Konwicki”
Walc J.
1975 Nieepickie powieści Konwickiego, „Pamiętnik Literacki” 1975, z. 1
1978 [Streszczenie pracy doktorskiej „Tadeusza Konwickiego przedstawianie świata”], „Biuletyn Polonistyczny”, z. 1
1988 Zastąpić samobójcę, „Tygodnik Kulturalny” z 16 X 1988
2010 Tadeusza Konwickiego przedstawianie świata, Warszawa 2010
Woroszylski W.
Cały ogień na „kombatanta”, „Gazeta Wyborcza” z 13 XI
« Kaniecki Przemysław, Jan Walc: w stronę nieodkrytej niecenzuralności, Konteksty nr 4, 2010