Każde niezależne działanie kogoś z naszego pokolenia - jest jeszcze jednym Waszym zwycięstwem
Mirkowi Chojeckiemu – założycielowi NOW-ej1
(…) Nasze szczenięce lata to okres zazdrości czy nawet pretensji do losu, czy czasami wręcz do Was, że nasze harcerskie podchody zostają tylko podchodami, że my nie możemy, nie mamy okazji do walki o Polskę, to dziwne lata dojrzewania i nauki, gdy słowa „kamienie na szaniec” poznawaliśmy najpierw z akowskiej legendy, aby dopiero później odnaleźć je w testamencie Słowackiego. I nie stanowiły one dla nas wstrząsającej metafory, ale były zwykłym określeniem rzeczywistości, w której przyszło nam rosnąć. Chowani w cieniu Waszej legendy musieliśmy przyjąć jako swoje tradycje wszystkich narodowych powstań, tradycje polskiego romantyzmu. I chociaż były to dzieje tak dawne, nie mogły pozostać dla nas tylko historią, pozbawionym bezpośredniego związku ze współczesnością abstraktem, bo podchorążowie ze Starówki objaśniali nam podchorążych spod Belwederu.
I stało się tak, że jedyne w dziejach PRL zamieszki, w których nie chodziło o relacje między płacami a cenami to walka podjęta przez nasze właśnie pokolenie z władzami PRL-u, walka o Adama Mickiewicza. Podobnie jak Mirek nie miałem jeszcze wówczas 20 lat i podobnie jak Mirek pierwszy raz znalazłem się w więzieniu. Wasza walka, na której nauczyliśmy się życia, uczyliśmy się historii, uczyliśmy się Polski, pozwoliła nam stanąć w obronie narodowej godności, pozwoliła przeciwstawić przemocy-wartości.
Nasz protest z 1968 roku nie był w pełni przez nas samych zrozumiany, był w pierwszym rzędzie odruchem i to właśnie odruchem ukształtowanym w ogromnej mierze przez Wasze, akowskie dokonania. I był to odruch niezmiernie szlachetny, ale bez ludzi takich jak Pani syn pozostałby odruchem tylko. O ile bowiem łatwiej zareagować na bodziec, zwłaszcza tak silny jak milicyjne pałki i gazy łzawiące, niż podjąć decyzję o mozolnej pracy!
Było w Warszawie mojej młodości przekonaniem powszechnym, że prasa kłamie, a uniemożliwia druk najwartościowszych dzieł literackich, że ludzie czekają na słowo.
Czekaliśmy wszyscy i mogli jeszcze długo czekać, bo wydawało się, że nic tu zrobić nie można, kiedy władza kontroluje nawet treść ślubnych zaproszeń czy nekrologów. Myśl Mirka o założeniu wydawnictwa, które przełamałoby państwowy monopol wymagała podobnej determinacji, co decyzja zastrzelenia najlepiej pilnowanego SS-mana Warszawy. To, czym dysponował, pozostawało w śmiesznej dysproporcji do rozległych zamierzeń, ale sprawą w najlepszym rachunku najistotniejszą pozostawało dla Mirka poczucie, odpowiedzialności, przekonanie, że nie wolno czekać na cud, że będziemy mieli w Polsce to, co zrobimy sami.
Nic Mirka nie obligowało do podjęcia walki z totalitarną władza na polu walki dla niej najważniejszym – polu prawdy -można by naliczyć dziesiątki i setki pisarzy, dziennikarzy, humanistów, którzy z racji swej profesji byli do podjęcia tej walki znacznie bardziej predestynowani, ale nie jest przecież przypadkiem , że to właśnie Pani syn znalazł w sobie tę odpowiedzialność za polską kulturę, to poczucie obowiązku, które kazało mu nie oglądać się na innych, ale właśnie założyć NOWĄ tak, jak ją założył gołymi rękami.
Nie było ani papieru, ani farby, ani maszyn, nie było potrzebnych umiejętności i jeszcze policja na karku, akurat dość, żeby rozgrzeszyć się z bezczynności, z powszechnego czekania na lepsze czasy. Gdy bowiem Wasza legenda uczyła życia aktywnego, uczyła odpowiedzialności w każdej chwili i za wszystko, co się dookoła dzieje, jednocześnie codzienna praktyka funkcjonowania naszego kraju uczyła nas bierności i odstraszała od działania, nakazywała zgodę na wszystko, co zastane, zgodę na powolne płynięcie z prądem. W szkole, na uczelni, w pracy trenowano nas nieustannie w fatalizmie, przyuczano do roli manipulowanych przedmiotów, uczono godzić się, że istotne decyzje podejmowane będą przez kogo innego. Słowem usiłowano nas przekonać, że Polska to nie nasza rzecz, że my nie jesteśmy w niej gospodarzami.
I każde niezależne działanie kogoś z naszego pokolenia jest zwycięstwem Waszej legendy nad zaaplikowaną nam szkoła konformizmu, jest jeszcze jednym Waszym zwycięstwem. Bo w tej walce nie ma i nie może być klęski – nie wierzyliśmy, że Wasza walka była bezsensowna, przegrana, daremna, że nic dobrego narodowi nie przyniosła. A jeśli nawet w chwili słabości mogło się komuś wydawać, że „zostanie po nas złom żelazny i głuchym drwiący śmiech pokoleń”2, to już dziś widać wyraźnie, że racje miał inny poeta, ten, który mówił o sile fatalnej, przerabiającej zjadaczy chleba -może nie w aniołów, ale w Waszych następców.
Dlatego jeśli dziś Mirek siedzi w mokotowskim XII pawilonie, tym samym, w którym siedział Kazimierz Moczarski, jeśli został uwięziony za wprowadzenie w żywy obieg kultury polskiej dziesiątków tysięcy tak ważnych dla niej tomów, to Pani ból niech w jakiejś mierze łagodzą te wszystkie książki, te i następne, które jeszcze wydamy, które jeszcze wyda Mirek. Bo nie miał racji Mickiewicz, nawet gdyby już nic więcej nie udało się nam zrobić, pozostanie coś więcej niż krótki płacz kobiecy i długie nocne rodaków rozmowy.
Tak jak coś więcej pozostało nawet z Waszych klęsk.
1. Fragment listu do Marii Stypułkowskiej-Chojeckiej, legendarnej łączniczki Kamy, uczestniczki zamachu na Kutscherę.
2. Tadeusz Borowski „Gdziekolwiek ziemia” , przyp. redakcji
« Walc Jan, List do łączniczki Kamy, Biuletyn Informacyjny, nr 2/36, marzec 1980; przedruk: Jan Walc, Wybierane, W-wa, 1989