Wielka Improwizacja— ów szczyt polskiej poezji romantycznej — jest zarazem w następnej scenie określona mianem wielkiej choroby1, czyli ataku padaczki (w używanej do dzisiaj terminologii medycznej atak drgawkowy epilepsji nazywa się grand mal), a w innym znowu porządku Mickiewiczowskiego utworu uznana zostaje za emanację złego ducha, którego z Konrada wypędzić należy przy pomocy egzorcyzmów.
Pytanie, które tutaj trzeba postawić, jest takie: czy na podstawie analizy tekstu Wielkiej Improwizacji i analizy postaci Konrada, tak jak został on w III części Dziadów przedstawiony, dałoby się dowieść, że właśnie ten bohater jest — jak chce interpretacyjna tradycja — porte-parole autora.
Nadające ton całej improwizacji pytanie, jakie Konrad stawia sobie już w pierwszym zdaniu, ba, w pierwszym wersie, owo słynne „czym śpiewak dla ludzi?”, w całej twórczości Adama Mickiewicza, wcześniejszej i późniejszej, uzyskiwało jasną i jednoznaczną odpowiedź22, której nikt nigdy nie próbował kwestionować: Mickiewicz był i zawsze chciał być „śpiewakiem dla ludzi”. Nigdy nie pisał ani nie planował utworów, które miałyby być niezrozumiałe dla współczesnych i oczekiwać na przyszłe odkrycie przez „późnego wnuka”.
Więcej: Mickiewicz nie należał do tych poetów, którzy piszą głównie dla siebie, bardziej samym pisaniem niż wydawaniem swoich utworów się interesując. Wśród utworów wydanych z rękopisów po śmierci poety zdecydowaną większość stanowią rzeczy mniej udane czy przynajmniej bagatelne, może przydatne dla badaczy, ale nie wchodzące na ogół do kanonu polskiej poezji; z wierszy pięknych i ważnych nie ogłosił poeta tylko powstałych w 1839 roku liryków lozańskich i epilogu Pana Tadeusza, w rękopisie pozostały także wszystkie bajki, z wyjątkiem Chłopa i żmiji.
„Taki wieszcz, jaki słuchacz.” Było ambicją Mickiewicza, i za młodzieńczych, wileńskich czasów, i kiedy pisał Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego, i kiedy tworzył Pana Tadeusza — właśnie bycie „śpiewakiem dla ludzi”, pisanie wierszy, które by się wtapiały w narodową kulturę, mieszały z „wieścią gminną”, przeplatały z nią — i dlatego przecież tyle razy fałszywie teksty swoje jako takie właśnie ludowe pieśni czy podania przedstawiał — i aby stały się na koniec jej częścią, „zbłądziły pod strzechy” i były już na zawsze od kultury polskiej nieoddzielne.
Życzenia te spełniły się w stopniu zadziwiającym, łącznie z figuralnym wręcz powtórzeniem sytuacji z bazyliańskiej celi w roku 1968, kiedy aresztowano dziesiątki młodych ludzi, przeważnie, podobnie jak bohaterowie III części Dziadów, nie całkiem rozumiejących, co się z nimi dzieje — w efekcie protestów przeciw zdjęciu sztuki z narodowej sceny; jeżeli jednak wszystko to tu wspominamy, to dlatego przecież, by jasno powiedzieć, że w ten sposób nie wpisały się — i nie mogły wpisać! — w polskie życie treści Wielkiej Improwizacji Konrada, są to bowiem treści sprzeczne.
Jeśli bowiem Konrad jest figurą, mającą samego Mickiewicza przedstawiać, to jest to zarazem najgłębszy akt samokrytyki, potępienia i odrzucenia własnej pychy, tej, która oderwała Mickiewicza od narodowej sprawy, narodowych dążeń, powszechnego sposobu myślenia w latach 1829-1831. Pychy, która zresztą praktycznie w twórczości Mickiewicza nie zaowocowała, bo są to lata jego milczenia, kiedy poza wierszem Do Matki Polki nie zabiera głosu de publicis.
W okresie tym powstaje w ogóle tylko kilka wierszy; poza trzema o charakterze sztambuchowym to: Arcymistrz, Mędrcy, Rozmowa wieczorna, Rozum i wiara — a więc utwory, które przywykło się interpretować jako lirykę religijną Mickiewicza. Jest to jednak religijność swoistego rodzaju, zasadzająca się na nie skrępowanej niczym pysze, na przeciwstawieniu siebie ludziom i porównywaniu wyłącznie z Bogiem, jako jedynym godnym punktem odniesienia.
Poeta demonstruje tu dokładnie odwrotny stosunek do świata od tego, jaki znamy z Romantyczności: gdy tam przeciwstawiał się mędrcowi w imię zbiorowości, gdy nie tyle negował jego prawdy z jakiegoś obiektywnego punktu widzenia, ile zarzucał im swoistą niefunkcjonalność, nazywając je „prawdami martwymi”, teraz pisząc o mędrcach odrzuca ich mądrość w imię wiary jednostkowej, niesprawdzalnej, i — co szczególnie istotne — niesprawdzalnej także społecznie. Przeciwnie: sankcja społeczna jest wprawdzie po stronie owych mędrców, ale zostaje wyśmiana i odrzucona:
I wziąwszy z sobą ślepych uczniów tłumy [Mędrcy, w. 10]
Oto zbiorowość, która w wileńsko-kowieńskich Dziadach miała moc wydawania wyroków ostatecznych, która w Romantyczności była gwarantem „prawdy żywej”, która w swej pamięci przechowywała wszystko, co wartościowe — teraz staje się ślepym tłumem.
Wtedy, przed paroma laty, za czasów wileńskiej młodości, Mickiewiczowi „nektar żywota” natenczas tylko wydawał się słodki, kiedy „z innymi dzielony”, teraz pisze z wyższością:
Przejrzałem niskie ludzkości obszary
[Rozum i wiara, w. 10]
Ludzie, i to wszyscy bez wyboru, okazują się rodzajem istot niższych, w najlepszym wypadku porównywalnych do dzieci:
Gdy mię spokojnym zowią dzieci świata,
Burzliwą duszę kryję przed ich okiem,
I obojętna duma, jak mgły szata,
Wnętrzne pioruny pozłaca obłokiem;
I tylko w nocy — cicho — na Twe łono
Wylewam duszę, we łzy roztopioną.
[Rozmowa wieczorna, w. 38 — 43]
Trudno mówić w tym miejscu o samotności, bo nie ma tu tęsknoty za ludźmi, jest tylko „obojętna duma”, przekonanie, że równym partnerem może być tylko Bóg, i to — dodajmy, że raczej nie chodzi tu o Chrystusa;
Spojrzyj na mistrza i cierp, boży synu,
Nieznany albo wzgardzony od gminu
[Arcymistrz, w. 23 — 24]
bowiem ludzki wymiar boskości jest tu niejako zarezerwowany dla samego poety, to on przecież zostaje nazwany bożym synem.
Zastanawiające, o ile dalej idzie tu Mickiewicz od uważanego za dumnego i zapatrzonego w siebie Słowackiego, który, nawet najbardziej samotny, „sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem, rozkoszy próżen i dosytu”, z tą swoją jednakową dla wszystkich twarzą — „ciszą błękitu”, pamięta jednak, że
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie Anieli twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie Patrzący — marli.3
Słowacki czuje się jednym z nich, z ludzi, i nawet jeżeli mówi:
Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi
Iść... taką obojętność jak ja mieć dla świata?4
wie jednocześnie, że ową „maleńką drużbę” zostawia, że znalazł tych, którzy pokochać mogli „serce jego dumne”, że „siła fatalna”, która po nim zostanie, pracować będzie dla dobra innych.
Krasiński, właściwie jedyny pośród naszych wieszczów poeta religijny, borykając się z tym samym problemem niezrozumienia, widzi go dokładnie odwrotnie:
Ach, w moim sercu są niebiańskie dźwięki,
Lecz nim ust dojdą, łamią się na dwoje;
Ludzie usłyszą tylko twarde szczęki Ja dniem i nocą słyszę serce moje.55
Bardzo to dziwne: takie diametralne odwrócenie systemu wartości. Mickiewicz sam sobie tłumaczy to następująco:
Panie! mą pychę duch pokory wzniecił;
Choć górnie błyszczę na niebios błękicie,
Panie! jam blaskiem nie swoim zaświecił,
Mój blask jest słabe twych ogniów odbicie!
[Rozum i wiara, w. 9-12]
Bardzo to szczególny rodzaj pokory, niemniej jednak zakonotować sobie należy różnicę w tej sprawie pomiędzy wypowiedziami samego Mickiewicza i Konrada z Wielkiej Improwizacji — ludźmi gardzą wprawdzie obaj, jednak pokora samego poety wyraża się w tym, że uważa on Boga za istotę jednak nieco od siebie wyższą, rezerwując sobie skromnie tytuł syna bożego, gdy Konrad ma się za co najmniej równego Bogu, a momentami nawet wyraźnie wyższego.
Konrad to postać niezwykła, rodząca się na scenie, bohater, mówiąc słowami wiedźmy z Makbeta, „nie zrodzon z kobiety”, ktoś, kto stworzył się sam. Sam sobie już nie tylko „sterem, żeglarzem, okrętem” — ale i stwórcą. Zwykło się przyjmować, że przedzierzgnięcie się Gustawa w Konrada jest figurą uspołecznienia bohatera:
Kochanek przez sen tylko widzianych mamideł,
Nie cierpiąc rzeczy ziemskich nudnego obrotu,
Gardzący istotami powszedniej natury,
[Dziady, część IV, w. 160—162]
zmienia się w bohatera, który może o sobie powiedzieć:
Ja i ojczyzna to jedno.
[Dziady; część III, scena 2, w. 259]
Z równym jednakże, a może nawet większym, powodzeniem dowodzić można tezy diametralnie przeciwnej.
Senator Nowosilcow zamknąć kazał Gustawa do więzienia i jako żywo trudno by było bronić poglądu, iż uczynił to, aby ukarać go za nieszczęśliwe kochanie się w pannie, która wolała innego. Teza, jakoby represje Nowosilcowa były kompletnie nieuzasadnione, a dobór więźniów przypadkowy, jakkolwiek ostentacyjnie fałszywa, jest w III części Dziadów przez Mickiewicza stawiana, tyle że obok tez zupełnie innych i znacznie prawdy bliższych, przeto też nikt nie traktował jej na serio i nie na niej też opiera się fundament interpretacji III części Dziadów66, widzącej w Konradzie bohatera narodowego, który aktem woli porzuca prywatne sprawy, aby w całości oddać się społeczeństwu..Gustaw, zanim się w Konrada przeistoczy, jest jednym z więźniów, umieszczonych
w Wilnie przy ulicy Ostrobramskiej, w klasztorze ks. ks. Bazylianów, przerobionym na więzienie stanu.
[Dziady, część III, didascalium wstępne].
Ten więzień stanu jest jednym z młodych ludzi, o których politycznej aktywności na podstawie ich własnych wypowiedzi nie sposób mówić konkretami — z szeregu jednak napomknięć jednoznacznie wynika antycarskie, niepodległościowe nastawienie oraz zorganizowany charakter grupy. To wszystko wiadomości wynikające z tekstu, a nie naszej wiedzy o Filomatach i Filaretach.
Kiedy Gustaw zmienia się w Konrada, nie powoduje to żadnego jego „uspołecznienia” — przeciwnie: Konrad w sposób wyraźny odstaje od więziennej społeczności, nie jest jednym z grupy, ale kimś oddzielnym, odmiennym, nie biorącym w ogóle udziału w rozmowie, gotowym wtrącić się do niej raz tylko, i to po to, aby kolegów skarcić, może i słusznie — ale nie w tym rzecz. Istotne jest przyjęcie przez niego roli, która karcić — równych sobie, wydawałoby się — pozwala, która jest oznaką nie tylko odmienności, ale i poczucia wyższości.
Konrad czuje się lepszy, inny i zachowuje pogardliwie także w stosunku do Kaprala (notabene pierwowzór tego kaprala, pilnujący Filaretów w bazyliańskich celach, miał stopień kapitana, co wskazuje, że to pomniejszanie innych jest nie tylko charakterystyczne dla Konrada, ale w jakiś sposób jest i zajęciem samego Mickiewicza, gdy wileńskie więzienie przypomina). Kiedy Kapral, nawiązując do owego skarcenia przez Konrada jednego ze współwięźniów za śpiewanie piosenki, którą można uznać za „bluźniącą imieniu Maryi”, opowiada, przecież Konradowi właśnie, stosowną historię z czasów swojej wojaczki, ten nie słucha, nie odpowiada, po prostu zachowuje się w sposób jednoznacznie lekceważący. Biorący dawniej udział w społecznych działaniach Gustaw staje się nagle kim innym — samotnym, dumnym, destrukcyjnym indywidualistą.
Główny bohater III części Dziadów nie tylko imię odziedziczył po swoim wielkim poprzedniku — Konradzie Wallenrodzie: przecież on się w bazyliańskiej celi zachowuje niemal zupełnie tak samo wobec kolegów, jak Wielki Mistrz na uczcie wobec swoich komturów. Nie można lekceważyć faktu, że III część Dziadów jest następnym w kolejności po Konradzie Wallenrodzie utworem, jaki Mickiewicz napisał. I że wielka dziwność postaci Konrada bierze się między innymi stąd, że jest on próbą stworzenia poprawionej wersji Wallenroda, z którym poeta musi się po Powstaniu Listopadowym rozstać — i nie może.
Istotą działań kręgu młodych ludzi, którzy jesienią 1823 roku znaleźli się w bazyliańskich celach, była praca organiczna, twórcze działanie społeczne; przemieniony w Konrada dawny członek tego kręgu gotów jest tylko do destrukcji — kiedy pierwszy raz odzywa się w celi, to po to, aby zaśpiewać pieśń zemsty, będącą przecież deklaracją i słabości, i pustki.
Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, —
Krew poczuła — spod ziemi wygląda —
I jak upiór powstaje krwi głodna:
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.
Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga.
I pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,
Naprzód brąci rodaków gryźć muszę,
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja musi zostać upiorem.
Tak! zemsta, zemsta, etc. etc.
[Dziady, część III, scena 1, w. 463-473; podkr. — J. W.]
Widać to bardzo wyraźnie, kiedy zechce się pieśń Konrada przeczytać na tle poprzedzającej ją bezpośrednio piosenki Kołakowskiego Nie dbam, jaka spadnie kara. Otóż w piosence tej wszystko jeżeli nie obraca się na dobre i patriotyczne (zarówno prokreacja jak uprawa ogródka stają się tu działalnością antycarską), to przynajmniej pozwala zachować nadzieję na taki obrót sprawy, nadzieję dostępną dla każdego, bo w każdej sytuacji i na każdym polu działając można pragnąć zatrudnienia swoje obrócić na pospólny pożytek.
Piosenka jest żartobliwa, oferuje przecież nawet patriotyczno-antycarską interpretację aktu prokreacji — ale niewątpliwie rodzi się ona z ducha tych młodych spiskowców, którzy są bohaterami III części Dziadów, gdy przeciwstawiający im swoją krwawą, wypalającą, wyjaławiającą zemstę Konrad ma przed sobą pustkę, tę beznadziejność, która podyktowała Mickiewiczowi wiersz Do Matki Polki.
Następująca po pieśni zemsty tzw. Mała Improwizacja, w której Konrad wznosi się „nad plemieniem człowieczym” (w. 487) i „z góry na ludy spoziera” (w. 491), jest wyrazem radykalnej krytyki wszelkiego zbiorowego, społecznego działania, które nie sposób widzieć inaczej, niż jako nie mające żadnego istotnego znaczenia, skoro i tak przyszłość przebiegać będzie wedle porządku, jaki z dawna zapisany został w „księdze sybillińskiej przyszłych losów świata” (w. 492).
Jeśli więc odczytać wypowiedzi Konrada takimi, jakie zostały w III części Dziadów zapisane, a nie tak, jak się je tradycyjnie odczytywać zwykło, uderza podobieństwo jego stanowiska wobec świata i bliźnich do tego, jakie zajmował Adam Mickiewicz przed Powstaniem Listopadowym i w trakcie jego trwania. Wydaje się więc, że aby trafnie odczytać III część Dziadów, trzeba sobie zdawać sprawę z walki wewnętrznej, jaką toczył ze sobą Mickiewicz w Dreźnie właśnie na tle tych ocen i poglądów: przecież z jednej strony rozwój wypadków przyznawał rację jego kassandrycznym przepowiedniom, a jednocześnie przeciw racji takiej można by zwrócić własne jego słowa:
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!
A właśnie takim cudem był narodowy zryw, który, co charakterystyczne, mieli okazję oglądać niemal wszyscy współcześni Mickiewiczowi młodzi polscy poeci, którzy z różnych stron przybywali, aby w Powstaniu uczestniczyć. I jeżeli „urodzony w niewoli, okuty w powiciu” miał Adam Mickiewicz w życiu swoim tylko jedną wiosnę, kiedy mógł oglądać
rodaków mundury noszących,
Zbrojnych, wolnych i polskim językiem mówiących
to przecież dlatego tylko, że wiosną 1831 roku udał się z Rzymu do Genewy, a następnie do Paryża.
III część Dziadów musi być odczytywana jako świadectwo kłopotów poety z oceną Powstania Listopadowego, a zarazem i z samooceną, której wznoszenie się i opadanie utwór ten wspaniale odbija.
To właśnie zakłócenia samooceny powodują, że Konrad jednocześnie wyraża myśli, uczucia i poglądy poety (przecież tradycyjna interpretacja tej postaci nie wzięła się z niczego) i jest najostateczniej potępiony, a jego słowa przedstawiane są już to jako przejaw choroby, już to głos szatana.
Nie sposób z równą powagą potraktować wszystkiego, co Konrad w Wielkiej Improwizacji mówi, bo mówi rzeczy sprzeczne; tradycyjnie daje się wiarę tym jego wypowiedziom, w których deklaruje on swoje umiłowanie ojczyzny i ludzkości, lekceważąc akcenty pogardy w stosunku do bliźnich, a w każdym razie nie przyznając im takiego samego stopnia ważności jak deklaracjom w rodzaju
Ja i ojczyzna to jedno
i nie przywiązując wagi do co najmniej dwuznacznych wypowiedzi deklaracjom tym towarzyszących, jak:
Ciałem połknąłem jej duszę.
Jest sprawą niezwykłej wagi dostrzeżenie, że owo słynne Konradowe cierpienie i kochanie za miliony jest jednocześnie owych milionów odarciem z podmiotowości, połknięciem ich duszy, że subtelny poeta jest jednocześnie kanibalem straszniejszym od najbardziej krwiożerczych smoków czy potworów. Połykać duszę! Jezus Maria!
Dla Konrada, który poszukuje rozwiązania totalnego, nie istnieją poszczególni ludzie, nie liczy się istniejący świat:
Ale ta miłość moja na świecie,
Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku
Jak owad na róży kwiecie:
Nie na jednej rodzinie, nie na jednym wieku.
Ja kocham cały naród!
[Dziady, część III, scena 2, w. 105 — 109]
Przeciwstawienie miłości, która spoczęła na jednym człowieku — ukochaniu całego narodu to przecież najgroźniejsze, co się tylko może wydarzyć: to prosta droga do powołania Ministerstwa Miłości, którego niewątpliwie należy się spodziewać w świecie, w którym już nie chodzi o captived, ale swallowed mind.
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany — czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca
kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu
dąb zimowy światło na murze splendor nieba
Konrad nie ustrzegł się ani dumy niepotrzebnej, ani oschłości serca, a świata, tego właśnie z drzewami, ptakami, światłem na murze — w ogóle nie zauważył. I jeżeli my dzisiaj myślimy o tym wszystkim słowami Herberta, nie znaczy to, aby zagadnienie, o którym mówimy, nie było przedmiotem namysłu w czasach, kiedy Mickiewicz Wielką Improwizację pisał.
Gotując się na śmierć, Kordian — który też się nad ludzi wywyższał — odczuwa jednak z tym światem zwykły, ludzki związek:
O! gdybym wiedział, że tak bez powrotu
Ziemię żegnałem; przed chwilą odlotu
Patrzałbym na świat innymi oczyma,
Dłużej! ciekawiej, a może ze łzami...
Bo tam pomiędzy ogrodu kwiatami
Jest pewnie piękny kwiat... a ja go nie znam.
Może dźwięk jaki nowy struna daje...
A jam nie słyszał...7
Ów związek ze światem w jego normalnym, ludzkim wymiarze, którego nie ma na lekarstwo w III części Dziadów, jest przecież przysłowiowo charakterystyczny dla innych dzieł Mickiewicza, i to nie tylko Pana Tadeusza, ale i Konrada Wallenroda, a jeśli tutaj nie z niego nie zostało, to dlatego właśnie, że ten narodowy dramat jest w istocie swojej przejawem zerwania przez Mickiewicza społecznych związków i dopiero pierwszym krokiem w kierunku ponownego ich nawiązania.
Ten krok zrobi Mickiewicz już w III części Dziadów, ale nie tylko nie będzie to krok Konrada, ale krok przeciw Konradowi. Porównajmy:
Daj mi rząd dusz! Tak gardzę tą martwą budową,
Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,
Żem nie próbował nawet, czyli moje słowo
Nie mogło by jej wnet zwalić.
[Dziady, część III, scena 2, w. 170-174]
i:
Ruskiej stolicy jakież są początki?
Skąd się zachciało słowiańskim tysiącom
Leźć w te ostatnie swoich dzierżaw kątki
Wydarte świeżo morzu i Czuchońcom? [...]
Nie chcieli ludzie; błotne okolice
Car upodobał i stawić rozkazał,
Nie miasto ludziom, lecz sobie stolicę:
Car tu wszechmocność woli swej pokazał. —
Wgłąb ciekłych piasków i błotnych zatopów
Rozkazał wpędzić sto tysięcy palów
I wdeptać ciała stu tysięcy chłopów.
[Dziady, część III, Ustęp, Petersburg, w. 13-16 i 21-27]
Właściwie trzeba by tu zacytować jeszcze cały Przegląd wojska i Pomnik Piotra Wielkiego — teksty o odebraniu jednostce podmiotowości, teksty będące hymnem na cześć kultury.
Dla Konrada kultura jako zjawisko godna jest tylko pogardy:
Depcę was, wszyscy poeci,
Wszyscy mędrce i proroki,
Których wielbił świat szeroki.
[Dziady, część III, scena 2, w. 69-71]
Choć sam Konrad jest twórcą (przynajmniej za takiego się uważa), bynajmniej nie aspiruje do znalezienia dla siebie miejsca wewnątrz kultury, nie potrzebuje się w niej sprawdzić ani nawet przejrzeć:
Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne [...]
Sam śpiewam, słyszę me śpiewy [..•]
Kiedy śpiewam w sobie,
Śpiewam samemu sobie [».]
Kocham was, me dzieci wieszcze!
[Dziady, część III, scena 2, w. 21, 40, 81-82 i 64]
W rozumieniu autora Ustępu kultura jest wartością najwyższą
ijest ona zawsze działaniem zbiorowym, długim i mozolnym, a właśnie zbiorowe jej tworzenie, powszechny w nim udział, jest gwarancją jej wartości przeciwstawionych uroszczeniom samowładztwa carskiego uosabianego najpełniej przez Piotra I, knutowładnego twórcę Imperium, który jak nikt inny miał prawo o sobie powiedzieć l’Etat c’est moi, co przecież w wolnym przekładzie na polski mogłoby brzmieć
Ja i ojczyzna to jedno
[Dziady, część III, scena 2, w. 259]
Dysputa pomiędzy Gustawem a Księdzem w IV części Dziadów jest nie tyle dyskusją dwu różnych osób, co dyskusją wewnętrzną autora, którego wcześniej sformułowane myśli i argumenty przydzielane są raz jednej, a raz drugiej stronie. Sytuacja ta przypomina się podczas rozmowy Konrada z milczącym Bogiem, rozmowy, w której Konrad aspiruje do równorzędnego z Bogiem stanowiska, aby na koniec bluźnierczo porównać go do car a. Przecież dzieje się tak dlatego, że pycha, pozwalająca mu się z Bogiem zestawiać, widzieć go na obraz i podobieństwo swoje, podstawia mu w kulminacyjnym momencie Wielkiej Improwizacji — lustro.
Owo finałowe porównanie Boga z carem zwykło się odczytywać jako szczyt bluźnierstwa, lekceważąc ciężar bluźnierstw, jakie Konrad wygłasza wcześniej, a przecież w istocie cała jego przemowa do Boga jest jednym wielkim bluźnierstwem. Trafnie ujmuje to w swojej monografii Maria Dernałowicz: „Cóż za pogarda dla ludzi! Pragnienie despotyzmu największego, najbardziej zuchwałego, jakie można sobie wyobrazić, absolutnej władzy nad duszami ludzkimi. Konrad się myli, sądząc, że Bóg tak włada. Bóg właśnie pozostawił całkowitą wolność ludziom.”8
Mickiewicz jest w chwili pisania III części Dziadów świadomy, iż największą nawet pychę może wzniecić duch pokory, cytowaliśmy stosowny fragment powstałego w tym samym czasie wiersza Rozum i wiara; z pychą Konrada też jest tak, że niezależnie od tego, dokąd mogła go ona doprowadzić, nie oznacza to, iż u jej źródeł tkwiło samo zło. Niewątpliwie grzechem Konrada jest jego oderwanie się od ziemi, od zwykłego ludzkiego świata i zastąpienie go abstrakcją, a właśnie o imperatywie związku człowieka ze światem są Dziady. Na ten grzech Konrada zwraca uwagę reprezentujący zbiorowe doświadczenie Kapral:
Słyszałem, co on śpiewał, ja słów nie pojąłem,
Lecz było coś u niego w oczach i nad czołem.
Wierz mi, że z tym człowiekiem niedobrze się dzieje —
Byłem ja w legijonach, nim wzięto w rekruty;
Brałem szturmem fortece, klasztory, reduty;
Więcej dusz wychodzących z ciała ja widziałem,
Niźli Waćpan przeczytał książek w życiu całem.
A to jest rzecz niemała widzieć, jak człek kona.
[Dziady, część III, scena 3, w. 26-33]
I to właśnie — czy to „rzecz niemała”, czy drobiazg wobec ważności jakichś celów czy idei — jest sprawą fundamentalną. Konrad jest przecie — na gruncie polskiej literatury — protoplastą zaludniających ją potem tylokrotnie postaci rewolucjonistów. Zauważyła to Maria Dernałowicz: „Argumenty przeciw Bogu, jakie wysuwa Konrad, są w gruncie rzeczy typowymi argumentant racjonalisty (niemożność pogodzenia faktu niewinnego cierpienia z ideą sprawiedliwości), a jego żądanie, by przejąć rząd nad duszami, rząd nad światem, ma swoje korzenie w owym wielkim nurcie historii, który doprowadził do Wielkiej Rewolucji”99. My, w końcu XX wieku, znacznie lepiej od współczesnych Mickiewicza rozumiemy wagę lekceważenia dla historii Kaprala, dla tego, „jak człek kona”. Wiemy, co to znaczy, że dla Konrada ten zwykły, ludzki aspekt świata jest zupełnie obcy.
I dla Księdza Piotra. Kiedy wchodzi on do celi nieprzytomnego po Wielkiej Improwizacji Konrada w towarzystwie Kaprala i Więźnia, ma miejsce scena następująca:
WIĘZIEŃ
Ależ dla Boga! próżnych modlitew nie prawcie;
Podejmijcie go z ziemi, połóżmy do łóżka;
Księże Pietrze.
KS. PIOTR
Tu zostaw.
[Dziady, część III, scena 3, w. 7-9]
Następne zdanie Ks. Piotra będzie zwrócone do Konrada:
Synu mój, tyś na sercu, które ciebie kocha.
[Dziady, część III, scena 3, w. 63]
Jest to właśnie ta miłość abstrakcyjna, tego wyższego rzędu, która nie tylko nie nakazuje podjęcia czynności samarytańskich wobec leżącego na ziemi w straszliwym ataku Konrada, ale nawet usiłuje powstrzymać spieszącego z pomocą przyjaciela.
Ksiądz Piotr jest bowiem innym wariantem Konrada, z którym łączy go przecież nie tylko wizjonerstwo, ale też owo szczególne pomieszanie pychy i pokory, a ściślej owa dobra wola, która — jeśli istnieje tylko indywidualnie, nie-społecznie, prowadzi do straszliwej, szatańskiej pychy. Ks. Piotr stwierdza, że w Konrada wstąpił zły duch, a on go przy pomocy egzorcyzmów pokona. Jest tego tak pewny, że mówi
0tym w czasie przeszłym dokonanym jeszcze p r z e d rozpoczęciem egzorcyzowania:
Tyś wpełznął w jego usta, na zgubęś tu wpełznął,
W Imię Pańskie jam ciebie pojmał i ochełznął.
Exorciso...
[Dziady, część III, scena 3, w. 82 — 84]
Charakterystyczne, że scena egzorcyzmów nie jest w III części Dziadów sceną walki z szatanem i owego szatana ostatecznego pokonania; mówi w niej właściwie tylko ów szatan właśnie, a nieliczne kwestie księdza ograniczają się prawie wyłącznie do najprostszych formułek liturgicznych.
Niezwykle natomiast ciekawie, bogato i tajemniczo przedstawiają się kwestie wypowiadane przez wyganianego z Konrada złego ducha: i on —jako trzecia z kolei postać w III części Dziadów przepowiada przyszłość, tyle że w przeciwieństwie do Konrada i Ks. Piotra, robi to dość jasno, a w dodatku jego przepowiednie sprawdzają się na oczach widzów, bo już w następnych scenach. Zanim Doktor i Pelikan doradzą Senatorowi, aby zaaranżować samobójstwo Rollisona, projekt ten rzuca Duch właśnie, mówiący przez usta Konrada, i to on informuje Ks. Piotra o sprawie Rollisona, on staje się sprężyną działań Księdza w tej sprawie.
Ów zły duch również przewiduje, że następnego dnia Ks. Piotr będzie bity, co też i rzeczywiście następuje; najbardziej jednak interesujące, że duch swoiście podpuszcza Ks. Piotra w kierunku, w jakim będzie on zmierzał w swoim słynnym widzeniu:
A wiesz ty, co to będzie z Polską za lat dwieście? —
A wiesz, dlaczego tobie przeor tak nie sprzyja? —
A wiesz, w Apokalipsie co znaczy bestyja? —
[Dziady, część III, scena 3, w. 130-132]
Wreszcie — co wydaje się niezwykle dwuznaczne — Ks. Piotr w trakcie egzorcyzmów odpytuje wygonionego z Konrada diabła o to, jak ratować grzesznika Rollisona i otrzymuje poradę, aby udać się do niego z Winem i Chlebem. Po wydobyciu porady tej od złego ducha mówi Ks. Piotr:
Rozumiem, Chleba Twego i Krwi Twojej, Panie —
Pójdę, i daj mi spełnić Twoje rozkazanie.
[Dziady, część III, scena 3, w. 171-172]
Jest więc jakoś tak, jakby — przynajmniej w tej sprawie —wyganiany z Konrada diabeł reprezentował zgoła nie diabelskie interesy i obraz gmatwa się coraz bardziej10. Ale bo też III część Dziadów cała jest o sprawach szalenie pogmatwanych, rodzi się z rozstrojonej, pogubionej świadomości Mickiewicza, poszukującego w Dreźnie sposobu na odzyskanie umiejętności osądzania świata — umiejętności tak dla niego naturalnej podczas pisania II części Dziadów — i jest ona zapisem tych błądzeń i poszukiwań.
Czy Ks. Piotr odniósł sukces w swojej walce z szatanem? Czy egzorcyzmy okazały się skuteczne? Sprawa bynajmniej nie jest jasna; podstawowe pytanie jest takie: co i czy coś w ogóle — na gruncie manifestowanego w III części Dziadów światopoglądu i mogły były egzorcyzmy załatwić? Oto w stosunku do Konrada można by przecież z powodzeniem powtórzyć słowa, jakie w IV części Dziadów kieruje Ksiądz do Gustawa:
Przeciwko światu i przeciwko sobie
Cięższe twoje, niżeli przeciw Bogu, grzechy.
Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiechy,
Ale dla dobra bliźnich swoich, ludzi.
Jakkolwiek w twardej Bóg doświadcza probie,
Zapomnij o swym proszku, zważ na ogrom świata.
Sługa boży pracuje do późnego lata,
Gnuśnik tylko zawczasu zamyka się w grobie,
Nim Pan go trąbą straszliwą przebudzi.
[Dziady, część IV, w. 471-480]
W części IV nie ma możliwości odkupienia win przy pomocy liturgicznych formuł: nie widzi jej ani Ksiądz (tyle, że w przeciwieństwie do prostego braciszka, Ks. Piotra, jest to ksiądz wykształcony, Goethego czytający w oryginale), ani — będący do niego w skrajnej opozycji, dowodzony przez Guślarza chór wieśniaków. Ludzie są tutaj sądzeni za swoje czyny, i to sądzeni bezwzględnie, karze bowiem podlega każda forma aspołeczności, nawet, jak w wypadku dzieci, niezawinionej.
Konrad, który na pewno nie jest upiorem, ale jednym z więźniów bazyliańskiego klasztoru, ma jeszcze przed sobą życie, rachunek więc nie skończony, dana mu jest przeto możliwość powrotu do społeczności, ale to stojące przed nim z a d a n i e, to on musi działać, i tego działania nie zastąpią modły ani egzorcyzmy bernardyńskiego braciszka, który, co charakterystyczne, nie udziela Konradowi żadnej moralnej nauki, nie karci go za wywyższanie się ponad bliźnich, nie wskazuje dróg poprawy.
Zamiast tego wszystkiego Ks. Piotr wyraża gotowość przyjęcia na siebie grzechów Konrada:
Panie, otom ja sługa dawny, grzesznik stary,
Sługa już spracowany i niegodny na nie.
Ten młody, zrób go za mnie sługą Twojej wiary,
A ja za jego winy przyjmę wszystkie kary.
On poprawi się jeszcze, on wsławi Twe imię.
Módlmy się, Pan nasz dobry! Pan ofiarę przyjmie.
[Dziady, część III, scena 3, w. 196 — 201]
Są to ostatnie słowa Ks. Piotra przed jego słynnym widzeniem, a więc staje przed nami podstawowe dla interpretacji III części Dziadów pytanie, czy ofiara księdza rzeczywiście zostanie przyjęta, czy od tej pory to ksiądz będzie mówić głosem Konrada.
W gruncie rzeczy przecież tak się właśnie zwykło III część Dziadów interpretować, przedstawiając Konrada i Ks. Piotra jako dwu głównych eksponentów poglądów autora w tym dramacie, abstrahując jednak od pewnych między nimi sprzeczności i nie odczuwając potrzeby jakiegoś ich wyjaśnienia czy uzgodnienia, Scena egzorcyzmów każe się zastanowić nad następującą możliwością interpretacyjną: oto w czasach, kiedy egzorcyzmy rzeczywiście stosowano, nagminnie zdarzało się — wedle świadectw epoki — że wyganiane przez egzorcystę duchy opuszczając ciało grzesznika znajdowały sobie nowe siedlisko w ciele egzorcysty właśnie, przez co zajęcie owo uważane było za arcytrudne i szczególnie niebezpieczne.
Wydaje się, że gotowość Ks. Piotra do wzięcia na siebie grzechów Konrada w pewien sposób współgra z możliwością interpretowania jego wypowiedzi jako kontynuacji tego, co mówił w Wielkiej Improwizacji Konrad, a mówił to —jak wiemy — będąc w jakiś sposób w mocy złego ducha. Notabene kwestia dla rozumienia postaci Konrada zasadnicza, owo przemieszanie pychy i pokory, czy, jak to formułuje Mickiewicz w wierszu Rozum i wiara, wyrastanie pychy z pokory — odnosi się przecież co najmniej w równym stopniu do Ks. Piotra. Przecież jego słowa będące wstępem do owego widzenia właśnie ten problem stawiają, i to jak na III część Dziadów wyjątkowo klarownie:
Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? —
Prochem i niczem;
Ale gdym Tobie moję nicość wyspowiadał,
Ja, proch, będę z Panem gadał.
[Dziady, część III, scena 5, w. 1-4]
Zanim jednak Widzenie Ks. Piotra nastąpi, Mickiewicz wprowadza w scenie czwartej widzenie Ewy; zrozumienie funkcji tej sceny w Dziadach, wyjaśnienie, dlaczego umieszczona została pomiędzy Wielką Improwizacją a Widzeniem Ks. Piotra, a więc na miejscu najbardziej poczesnym, — wydaje się sprawą równie ważną, co zaniedbaną.
Wszystkim, którzy się do analizowania III części Dziadów biorą, brak odwagi, by stwierdzić rzecz rzucającą się w oczy: scena ta czyni przecież wrażenie kompromitująco złej poetycko, szczególnie jeśli ją traktować z tym namaszczeniem — i tą nieuwagą! — z jaką się u nas Dziady czyta albo wystawia. Ale, jak nie sposób przyjąć do wiadomości, że w IV części Dziadów Mickiewicz zrobił wszystko, by obłęd Gustawa przedstawić jako rzeczywisty i oczywisty, tak i o Ewie nie ma jak powiedzieć, że została starannie przedstawiona jako pretensjonalna, religijnie rozhisteryzowana idiotka.
Trudności z interpretacją Widzenia Ewy biorą się zapewne z przyjmowania milczącego założenia, że sam fakt, iż ktoś ma widzenie, jest równoznaczny z koniecznością traktowania jego wypowiedzi jako objawionej i szukania w niej wyższej prawdy. Wyższej oznacza w tym wypadku konieczność odczytywania w tekście czegoś innego niż to, co można w nim bardzo łatwo zobaczyć normalnie go analizując.
Pierwsze, co się rzuca w oczy w postaci Ewy, to jej podobieństwo do Dziewczyny z IV części Dziadów, tej, co to „przed nią bieży baranek, a nad nią leci motylek”. Przypomnijmy, choć rzecz jest dość oczywista i przypominania wymagać nie powinna, że Dziewczyna zostaje potępiona za swoją płochość, za owo „igranie z kwiatami i motylami”:
Umarłam nie znając troski Ani prawdziwego szczęścia.
Żyłam na świecie; lecz ach! nie dla świata!
Myśl moja, nazbyt skrzydlata,
Nigdy na ziemskiej nie spoczęła błoni.
Za lekkim zefirkiem goni,
Za muszką, za kraśnym wiankiem,
Za motylkiem, za barankiem —
[...]
Przykro mi, że bez ustanku
Wiatr mną jak piórkiem pomiata.
Nie wiem, czy jestem z tego, czy z tamtego świata.
[Dziady, część IV, w. 422-429 i 448-450]
A oto Ewa:
Deszczyk tak świeży, miły, cichy jak rosa,
I skąd ten deszczyk — tak czyste niebiosa,
Jasne niebiosa! —
Krople zielone, kraśne — trawki, równianki,
Róże, lilije, wianki
Obwijają mnie wkoło. — Ach, jaki sen wonny [...]
[...] a Jezus dziecię Z uśmiechem rzuca na mnie kwiecie —
Jak wypiękniały kwiatki — jak ich wiele — krocie,
A wszystkie w przelocie Szukają na powietrzu siebie,
Moje kochanki!
I same plotą się w wianki.
Jak tu miło, jak w niebie;
Jak tu dobrze, mój Boże; —
Niech mnie na zawsze ten wianek otoczy,
Niech zasnę, umrę, patrząc w te róże,
W białe n a r c y z u oczy.
[Dziady, część III, scena 4, w. 36-42 i 55-66]
Ten narcyz jest dla czytelników nieuważnych — narcyzm Ewy widać wyraźnie i bez niego; poecie najwidoczniej bardzo zależało, by zwrócić nań uwagę, poniósł jednak zasadniczą klęskę.
Czytelnicy okazali się immunizowani na odczytanie tej sceny jako kolejnego przykładu pychy — nie dostrzegli jej w świergotliwym sposobie ustawienia się ponad światem, u boku Jezusa i Maryi. Przedzielające Wielką Improwizację i Widzenie Ks. Piotra, Widzenie Ewy w niezwykle spektakularny sposób ujawnia owych widzeń społeczną pustkę. Na interpretację tego, co wieści ks. Piotr, zużyto nieprawdopodobne ilości papieru, ludzie uchodzący za poważnych obliczali, czemu „naprawdę” równa się 44, przechodząc do porządku nad oczywistym skądinąd faktem, że Ewa w s w o i m widzeniu nie zobaczyła literalnie nic.
Trzeba zupełnie lekceważyć Mickiewicza, nie mieć żadnego szacunku dla jego literackich talentów, aby uważać, że Ewa w takiej postaci, w jakiej została w III części Dziadów opisana, pojawiła się tam przypadkiem, może jeszcze „bez wiedzy i zgody autora”. Bywały wprawdzie wyrażane opinie, że Mickiewiczowi postaci kobiece nie wychodziły najlepiej, że papierowa jest Grażyna, Aldona i Zosia, ale nawet gdyby opinię tę uznać za zasadną, trudno bronić tezy, że Mickiewicz nie umiał sam odróżnić Ewy z „domu wiejskiego pode Lwowem” od — powiedzmy — hrabianki Platerówny.
Ewa jest nakierowana na siebie, jej związek ze światem może wyrażać się co najwyżej tym, że się za niego pomodli, ale przecież c e 1 e m tych rozmodleń, jej marzeniem najwyższym jest to właśnie, co w swoim widzeniu ogląda: aby Dzieciętko Jezus sypało na nią kwiatki, które same będą się splatały w wieńczące ją wianki. Dalej jej wzrok nie sięga, tyle akurat „tępymi zakreśla oczy”. Dopowiedzmy: chodzi jej nie tyle o adorowanie Jezuska, ale by ona sama byla przez tegoż Jezuska adorowana.
Dodajmy tu jeszcze, że wszystkie dane biograficzne wskazują, iż Mickiewicz w swoich licznych, bogatych i różnorodnych związkach z kobietami nigdy nie preferował wśród nich typu słodkiej idiotki, gustując raczej w kobietach wykształconych, wyrafinowanych, coś sobą reprezentujących. Nawet najmniej ciekawej spośród kobiet w życiu Mickiewicza, a mającej być pierwowzorem Ewy hrabiance Ankwiczównie, daleko — wedle świadectw współczesnych — do idiotkowatości bohaterki sceny czwartej III części Dziadów.
Sprawa Ewy robi się klarownie jasna, jeżeli zechcieć przyjąć, że napisanemu w Dreźnie utworowi nie przypadkiem nadał poeta tytuł swego dramatu wileńsko-kowieńskiego i że postaci III części Dziadów podlegają takiemu samemu systemowi ocen, jaki obowiązuje w częściach II i IV. Ubóstwienie Ewy, potraktowanie jej jako godnego naśladowania wzorca dla polskich dziewic z wiejskich domów pode Lwowem, Wilnem czy Warszawą byłoby — być może — do pomyślenia u Mickiewicza w epoce jego oczadzenia towiańszczyzną, z której na szczęście nie zachowały się żadne ślady literackiej aktywności poety, nie jest jednak do przyjęcia hipoteza jednoczesnego forowania jako wzoru osobowego Emilii Plater i narcystycznej Ewy.
Preambułą widzenia Ks. Piotra jest cytowany już czterowiersz, w którym manifestuje się przekonanie, iż akt pokory pozwala człowiekowi postawić się na jednej z Bogiem płaszczyźnie, „z Panem gadać”. Nie prosić o coś albo pytać, ale „gadać” właśnie. Zanotujmy jednak wyraźnie, że do „gadania” tego nie dochodzi: w każdym razie nie dowiadujemy się, aby Pan Bóg również miał ochotę „gadać” z Ks. Piotrem, podobnie jak i przedtem z Konradem czy Ewą.
Widzenie Ks. Piotra jest proroctwem zwiastującym przybycie tajemniczego „namiestnika na ziemskim padole”, który jest zarazem „wskrzesicielem narodu” i „namiestnikiem wolności na ziemi widomym”. Charakterystyczne, że w żaden ze sposobów, jakie są w takich razach przyjęte, nie zostaje oznaczony czas, kiedy się ów namiestnik pojawi, ani też nie są sformułowane jego pojawienia się warunki. Zwracam na to uwagę, bo swoisty tryb warunkowy jest przecież wyjątkowo wprost charakterystyczny dla wszelkich znanych nam proroctw zwiastujących pojawienie się jakiegoś bożego namiestnika czy proroka.
Nie ma też w widzeniu Ks. Piotra — mimo zapowiedzi „gadania z Panem” — praktycznie żadnych pod adresem Boga próśb czy postulatów. Ściślej: objawiwszy już przyszłe nadejście „namiestnika” Ks. Piotra zastanawia się, czy postulatu wobec Boga w tej sprawie nie zgłosić:
Panie! czy przyjścia jego nie raczysz przyspieszyć?
Lud mój pocieszyć?
Nie! lud wycierpi.
Dziady, część III, scena 5, w. 25 — 27]
Jak widać natychmiast z tego pomysłu rezygnuje. Lud wycierpi. Nie ma sprawy. Prośba do Boga — jedna jedyna — zostaje wszakże przez Ks. Piotra skierowana: oto kiedy Naród prowadzony jest na miejsce swojego ukrzyżowania, Ks. Piotr prosi:
Daj mu siły, bo w drodze upadnie i skona
[Dziady, część III, scena 5, w. 46]
Jakby skonał po drodze, nie wypełniłoby się misterium, i o to się ksiądz martwi.
Jeśli Dziewczyna z IV części Dziadów nie wiedziała, czy jest z tego, czy z tamtego świata, jeśli wątpliwość taką można w jakiś sposób odnosić do Ewy Jest oczywiste, że nie odnosi się ona do Ks. Piotra: sprawy dla niego ważne na pewno nie są z tego świata, który w ogóle nie jest dlań istotny sam w sobie, a tylko jako miejsce wypełniania się spraw „tamtego świata”. W świecie Ks. Piotra, podobnie jak w świecie Ewy i Konrada, nie ma nie do zrob i e n i a, jest on zaprzeczeniem świata Filomatów, świata więźniów bazyliańskich cel, świata postrzeganego jako zadanie.
A właśnie przecież jako zadanie postrzegane jest ludzkie życie w II i IV części Dziadów — mówi się tam bardzo wyraźnie, że nie nie usprawiedliwia niewykonania swojego zadania: dlatego spośród tysięcy i tysięcy „czyśćcowych duszeczek” pokazane nam zostają Dzieci, które nie zaznały goryczy, takie, o których zwykło się mówić, że powiększyły grono aniołków, i Dziewczyna, która zachowała swoje dziewictwo po grób, co tradycyjnie byłoby raczej powodem do chwały, tu zaś przedstawione zostaje jako grzech. Tak formułowane w pierwszej połowie XIX wieku postulaty postrzegania człowieka jako istoty społecznej były podówczas rodzajem intelektualnego bolszewizmu i nie można zapominać, że mimo to zostały w Dziadach sformułowane, nie .można traktować przedstawienia Dzieci i Dziewczyny w charakterze grzeszników —jak gdyby nigdy nie, jakby było oczywiste, że za takie czyny, jak ich, trzeba pokutować.
Mickiewicz — jak mówiliśmy — w czasie swoich podróży po Europie w latach 1829-1831 sprzeniewierzył się takiej maksymalistyeznej aksjologii, stawiającej to, co społeczne, najwyżej, zlekceważył narodowe powstanie w imię arystokratyzmu; zresztą ten jego arystokratyzm ducha nigdy już potem nie dał o sobie znać, wyzwolił się on w Mickiewiczu tylko w tym tak nietypowym okresie jego życia, kiedy upływało ono głównie w arystokratycznych właśnie salonach.
Pisane wiosną 1832 roku w Dreźnie Dziady są próbą rozliczenia się z samym sobą za ten blisko trzyletni okres podróży, a zarazem lekceważenia społeczności, okres swoistego wykorzenienia; jest to zarazem przenikliwe studium, stawiające sobie za zadanie jakby eksperymentalnie zbadać, do czego takie bycie „samemu sobie sterem, żeglarzem, okrętem” może w polskich warunkach doprowadzić.
Analizując III część Dziadów warto pamiętać, że przygotowując ją do druku pisał już Mickiewicz kolejne dzieło, i że były to Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego. Warto o tym pamiętać, aby nie odczytywać Dziadów przez pryzmat tego wszystkiego, co się miało przydarzyć Mickiewiczowi dopiero znacznie później, w odległej od okresu drezdeńskiego epoce towiańszczyzny — na razie, i jeszcze przez ładnych parę lat, będzie Mickiewicz normalnym, trzeźwo myślącym człowiekiem.
Człowiekiem jak mało który z jego współczesnych myślącym właśnie w kategoriach społecznych, przywiązującym ogromną wagę do zdania zbiorowości i pragnącym być tej zbiorowości eksponentem. Można dyskutować, z jakim skutkiem, ale nie sposób negować tego rodzaju intencji poety. Z przytoczonych względów wydaje się przeto nie do obrony — szczególnie na gruncie analizy tekstu III części Dziadów — teza, jakoby Widzenie Ks. Piotra miało być w intencji poety jego własną wypowiedzią, proroctwem odnoszącym się do rzeczywistości, zachowującym swoją ważność poza obrębem utworu literackiego, w którym zostało pomieszczone.
Przy wszystkich eksperymentach formalnych, które są tak dla Dziadów charakterystyczne, łamaniu i łączeniu rozmaitych konwencji, umiał Mickiewicz bardzo precyzyjnie wyodrębnić w III części Dziadów te wypowiedzi, które miały być jego własnym głosem, nie zaś głosem któregoś z bohaterów utworu, Widzenie Ks. Piotra, gdyby miało być traktowane jako wypowiedź samego Mickiewicza, mogło bez wielkiego trudu zostać włączone do Ustępu; więcej — z zachowanych autografów wiadomo, że poeta w trakcie pracy nad utworem zmieniał kolejność/scen, i że w żadnym z rozważanych wariantów n i e zamierzał Ks. Piotrowi zostawić ostatniego słowa, co byłoby przecież zupełnie naturalne, gdyby, się to zwyczajowo przyjmuje, jego widzenie czy raczej proroctwo miało być w autorskim zamierzeniu przesłaniem utworu.
Godne odrębnego a solidnego studium materiałowego byłoby przedstawienie dziejów rozchodzenia się — niejednokrotnie zupełnie ewidentnego — autorskich intencji Mickiewicza z recepcją jego tekstów; tu odnotujmy tylko, iż nie podjęto w ogóle próby interpretacji zachowanych w autografie III części Dziadów tytułów scen, które poeta następnie zmienił. Charakterystyczne jest tu studium Zofii Stefanowskiej o jednym z tych tytułów, zamieszczone w książce Próba zdrowego rozumu11.
Prof. Stefanowska postanowiła w latach siedemdziesiątych ustalić, co znaczy pierwotny tytuł sceny ósmej Le sénateur croquemitaine. Słowo croquemitaine nie dawało się odnaleźć w żadnym słowniku ani encyklopedii i poważną część, a praktycznie prawie całość swojego studium poświęca Stefanowska na opis międzynarodowych perypetii z ustalaniem jego znaczenia. Odnotujmy, że trud swój podjęła badaczka w 150 bez mała lat od napisania III części Dziadów i w lat 50 od ogłoszenia jej rękopisu drukiem, odkąd to stał się dla wszystkich mickiewiczologów naprawdę łatwo dostępny, a mimo to żadnemu z nich przed Stefanowską na objaśnieniu tego niezrozumiałego wyrazu najwidoczniej nie zależało.
Charakterystyczne, że Stefanowska nie próbuje ze swojego odkrycia wyciągnąć żadnych wniosków o charakterze interpretacyjnym; dzieje się tak dlatego, że nie mogłyby one być inne niż stawiające całą mickiewiczologię na głowie. Właśnie bowiem istnienia dystansu między Mickiewiczem a jego tekstami mickiewiczologowie w żadnym wypadku nie chcą przyjąć do wiadomości. I właśnie to ich założenie każe, wbrew tekstowi, interpretować Widzenie Ks. Piotra jako wypowiedź samego poety.
Najbardziej charakterystyczną cechą tego proroctwa jest jego absolutna mętność. Poza tym, że widać ją niezwykle wyraziście w tekście, łącznie z tym, że oczekiwany namiestnik jest ślepy i wiedziony przez pacholę (w. 69), a zarazem „jako trzy słońca błyszczą jego trzy źrenice” (w. 64), przy czym ma on „trzy oblicza” (w. 70) oraz „trzy czoła” (w. 71), a więc po jednej źrenicy na czoło — otóż poza tym wszystkim, choć przecież jednocześnie właśnie na skutek tego — dowodem owej mętności jest przecież to, że stupięćdziesięcioletnie usiłowania wydobycia czegokolwiek z tego proroctwa nie dały rezultatu, wyjąwszy oczywiście ustalenia, że chodzi o Józefa Piłsudskiego, bądź — jak przekonywająco wywiódł Tuwim — Jana Kiepurę.
Warto tutaj przypomnieć słowa, z jakimi w zakończeniu sceny ósmej zwraca się Ks. Piotr do mającego wyjechać na zesłanie Konrada:
[...] Za pierścionek ja ci dam przestrogę.
Ty pojedziesz w daleką, nieznajomą drogę;
Będziesz w wielkich, bogatych i rozumnych tłumie,
Szukaj męża, co więcej niźli oni umie;
Poznasz, bo cię powita pierwszy w Imię Boże.
Słuchaj, co powie...
[Dziady, część III, scena 8, w. 628 — 633]
Owa „przestroga” Ks. Piotra jest przecież imponująco naiwna i treściowo po prostu pusta: ten rewelator „wyższych prawd” ma do powiedzenia w grande rzeczy tyle co stara ciotka — słuchać warto tych, co umieją więcej niż inni. Jedyne, co zwraca w tej przed niczym nie przestrzegającej „przestrodze” uwagę, to słowo „umie”, tak bardzo kłócące się z wszelakimi mistycznymi interpretacjami III części Dziadów, słowo z porządku raczej wieku oświecenia... Jako żywo, przestroga nie warta pierścionka, tyle że Konrad dał go księdzu nie żeby za jakąś dobrą radę zapłacić, ale na — by tak powiedzieć — fundusz pomocy społecznej; jest to znak, że po szaleństwie improwizacji w kozie powraca on do swoich dawnych społecznych ideałów, świadomy grzechu pychy i pogardy dla bliźnich.
W scenie ostatniej, kiedy Kobieta i Guślarz spotykają Konrada jadącego kibitką na północ, postrzegają, iż oprócz tysiąca ran w piersi, które zadali mu:
GUŚLARZ
Narodu nieprzyjaciele.
KOBIETA
Jedną ranę miał na czole,
Jedną tylko i niewielką,
Zda się być czarną kropelką.
GUŚLARZ
Ta największe sprawia bole;
Jam ją widział, jam ją zbadał;
Tę ranę sam sobie zadał,
Śmierć z niej uleczyć nie może.
KOBIETA
Ach, ulecz go, wielki Boże!
[Dziady, część III, scena 9, w. 187
Na ogół, nie postrzegając innych związków między III częścią Dziadów, a częściami poprzednimi, odnosi się ową ranę do samobójczych prób Gustawa, co daje jedyny w gruncie rzeczy element powiązania poszczególnych części utworu — sensowniejsze i bogatsze wydaje się jednak odczytanie znaczenia owej symbolicznej rany jako zadanej przez pychę, egoizm, samouwielbienie, co zresztą interpretacji tradycyjnej nie odrzuca, a raczej ją uzupełnia i pogłębia: grzechy Gustawa i grzechy Konrada tę samą bowiem mają istotę, którą jest tak piętnowane w Dziadach przedkładanie siebie nad społeczność.
Zwróćmy uwagę, że końcowa diagnoza, wypowiadana przez Guślarza, któremu przecież przysługuje w Dziadach głos rozstrzygający, jest równoznaczna z uznaniem nieskuteczności egzorcystycznych zabiegów, jakim Ks. Piotr poddał Konrada: jego wina, polegająca na chwilowym choćby zanegowaniu ważności tego, co zbiorowe i powszechne, należy już do historii i nie może zostać zmazana nawet przez śmierć, a już na pewno nie przez wykonywane na jego osobie przez kogoś innego zabiegi — pamiętamy z II części Dziadów, że zabiegi takie mało kiedy mogą być skuteczne wobec tych, którzy zgrzeszyli lekceważeniem dla świata i swoich w nim obowiązków.
Guślarz ranę zbadał i nie znajduje sposobu, by Konradowi pomóc — prezentowany w Dziadach porządek moralny jest tego rodzaju, że nie pozostawia wątpliwości, iż Konrad musi pomóc sobie sam, swoją winę odkupić może dalszym swoim życiem i działaniem. Droga do Rosji, na którą wchodzi pozostawiając za sobą Guślarza i Kobietę, będzie dla niego — co w Ustępie pokazał Mickiewicz jednoznacznie — doświadczeniem każącym przypisywać wielką wagę temu, co powszechne i zbiorowe, i pamiętać o potwornych skutkach samowładczego indywidualizmu, stawiania się przez jednostkę ponad zbiorowością, ponad sądem historii.
A jeśli poeta nie pamięta — to przecież czyny i rozmowy też zostają spisane. I warto je odczytywać.
[1986]
1. Por. A. Mickiewicz Dziady część III, scena 3, w. 5. Wszystkie cytaty z Dziadów wg wydania: Dzieła, t. 3, Warszawa 1949.
2. Inni poeci epoki zajmowali — bywa — stanowisko skrajnie odmienne; można tu przypomnieć np. słynny wiersz Puszkina Poeta i tłum — ale Mickiewicz wybrał przecież taką właśnie drogę i dla swojego życia, i dla swojej twórczości. Jedyne wiersze demonstrujące pogardę dla tłumu napisał bezpośrednio przed III częścią Dziadów; dalej będzie jeszcze o tym mowa.
3. J. Słowacki Hymn (Smutno mi Boże!).
4. J. Słowacki Testament mój.
5. Z. Krasiński Bóg mi odmówił tej anielskiej miary.
6. Dobitnie formułuje to Z. Stefanowska: „Kategoria «niewinności» zachowała jednak dwuznaczność i dwuznaczność tę Mickiewicz wielorako wyzyskał. Pozostało otwarte pytanie, jakim kodeksem mierzyć niewinność oskarżonych: czy kodeksem carskich represyjnych ukazów, czy też kodeksem powinności patriotycznych Polaka? czy gwałt odbywa się na lojalnych obywatelach Cesarstwa, czy na młodzieży słusznie aspirującej do wolności ojczyzny? czy chodzi o przypadkowo prawie zgarniętych uczniów gimnazjalnych, czy o filomatów, posiadających przecie dobry staż organizacyjny. W utworze, w którym tyle się mówi o niewinności ofiar, kwestia ta nigdzie nie jest rozstrzygnięta. Dlatego mamy do czynienia z sytuacją taką, jak w scenie więziennej, kiedy to gromadka niewinnych i niesłusznie podejrzanych, aresztowanych z pogwałceniem praw obywatelskich, po prostu ofiar prowokacji, ta gromadka rozprawia jak klub antycarskich spiskowców. Wszak historycznych filomatów sądzono za teksty ileż niewinniejsze od pieśni Jankowskiego, Feliksa, Konrada!” (Z. Stefanowska Próba zdrowego rozumu, Warszawa 1976, s. 102).
7. J. Słowacki Kordian, akt III, scena 8, w. 948 — 955.
8. M. Dernałowicz Adam Mickiewicz, Warszawa 1985, s. 251.
9.Ibidem, s. 253-254
10. Trudno w tym miejscu nie przypomnieć sobie zakończenia wiersza Herberta, w którym „Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy”; Spinozie ukazuje się Pan Bóg, rozmawia z nim, a potem słychać „skrzypienie schodów / kroki schodzące w dół”.
11. w trzeciej części „Dziadów” w: Zofia Stefanowska Próba zdrowego rozumu, Warszawa 1976, s. 87-107.
« Walc Jan, Wielka choroba, Warszawa 1992