O Adamie Mickiewiczu pisz się różnorako, także w formie manifestów światopoglądowych. Bywają one znamiennym dla momentu historycznego sposobem odczytywania poety, eksponującym styl myślenia i system wartości interpretatora.
WYBITNYM PRZYKŁADEM takiej książki-manifestu był Monsalwat Artura Górskiego, po wojnie zaś — w pewnym sensie — Spór o Mickiewicza Stefan a Żółkiewskiego, obecnie Architekt arki Jana Walca. Książka ta jest na naszym rynku całkiem świeża, gdyż okazała się w sezonie letnim, czyli poza czasem umysłowej aktywności. Oprócz entuzjastycznego felietonu Stefana Bratkowskiego w „Gazecie Wyborczej” i Stefan a Mellera w „Życiu Warszawy” nie są mi znane recenzenckie omówienia, które z pewnością dopiero się pojawią.
Nie otwieram ewentualnej listy przyszłych recenzentów. Książka Walca należała do moich wakacyjnych lektur, sporo o niej myślałam i niektóre z tych rozważań wydały mi się warte upublicznienia. Z paru powodów. Wszystko co dotyczy Mickiewicza nie może nam być obojętne, zwłaszcza zaś książka o poecie pisana z wyrazistymi opcjami, książka-manifest, wybijająca się swą innością ponad zawodową normę mickiewiczologii. Wreszcie książka wojownicza , nie ukrywająca swych powiązań z nurtem pamfletowym i rewizyjnym, z antybrązowniczą tradycją Boya-Żeleńskiego i Jana Nepomucena Millera. Zarazem utwór — to już bardzo zaskakujące — pełen deklaracji na rzecz prawdy, prawdziwości i obiektywności (po co pamfletowi obiektywizm?). Na koniec dziełko, którego autor oznajmia nam w przedmowie, iż jest ono monografią.
Rzadko spotykana wielogatunkowość utworu pt. Architekt arki powodować może, przewiduję to, zamęt w odbiorze czytelniczym i trudność sporu z autorem, który skórę zmieniać będzie z monografisty w pamflecistę, z pamflecisty w barda pokolenia i spróbuj go krytyku dogonić lub przyszpilić argumentem. Jeśli mam u czytelników trochę zaufania, pragnę zapewnić, że po terenach monografii z Janem Walcem uganiać się nie warto. To jedno z uroczych złudzeń autora, że napisał monografię.
A co napisał Jan Walc? Utwór artystyczny składający się z trzech komponentów zmieszanych ze sobą: obrazu autora, obrazu poety, tj. Mickiewicza, i obrazu mickiewiczologów. Obraz autora wysuwam na pierwsze miejsce, gdyż dalsze składniki podporządkowane są osobowości piszącego, od temperamentu poczynając na politycznej wrażliwości kończąc. Jest to jedyna ze znanych mi książek historyczno-literackich tak bardzo osobista, chciałoby się nawet powiedzieć intymnie wyznawcza.
JAN WALC KIM JEST?
A zatem kim jest autor? W tym momencie kasuję z taśmy pamięci wszystko, co wiem o Janie Walcu, kontentując się informacjami, jakich dostarcza tekst Architekta arki.
Jest miody. Inni wydają mu się starzy i zmurszali. Ma śmiałość dziecka, któremu ręka nie zadrży przy przekłuwaniu perły. Wyrósł w kulturze młodzieżowej, co widoczne i w języku, i w określonej wrażliwości na efekty literackie. Maria Danilewiczowa pięknie kiedyś pisała o sile oddziaływania Mickiewicza na kobiety. Nie tylko erotycznej, prawie magnetycznej. U Walca przeczytamy, że kobiety leciały na Mickiewicza „jak szafy bez nóg”. Pamiętam to powiedzenie ze szkoły. Określanie zjawisk jako idiotycznych, posługiwanie się idiotyzmem jako kategorią poznawczą też wskazuje na młodzieńczą dezynwolturę. Później człowiek jest już bardziej słownikowo wybredny i oględniejszy. Walc i ja nie gustujemy w Widzeniu Ewy i postaci tej panienki, ale religijnie rozhisteryzowaną idiotką” bym jej nie nazwała, może we wczesnej młodości, a jakiegoś tam zachowania Mickiewicza idiotyzmem — w ogóle nigdy.
Autor przejawia typowo młodzieżowe, może nawet uczniowskie poczucie humoru. Wiele w literaturze go śmieszy, wydaje mu się «komiczne lub groteskowe. Szczególnie w twórczości Mickiewicza, osobliwie w Dziadach. Tak więc postacią komediową jest bohater IV cz. Dziadów, zaś sceniczny rekwizyt — gałąź, którą taszczy Gustaw odczuwa jako element farsowy. Radzi nam też spojrzeć prawdzie w oczy i spostrzec, ze rzekomo metafizyczne i mesjanistyczne Dziady drezdeńskie gromadzą najwięcej, z całej twórczości poety elementów komediowo-farsowych. Nie, nie chodzi o humor scen więziennych, ale o szereg postaci i sytuacji dramatu, włącznie z Wielką Improwizacja Walc zresztą stara się nie uzywać tej pompatycznej, zapewne, terminologii, lecz nazwy roboczej z rękopisu Dziadow: Improwizacja w kozie, sytuującej — jaik mniema — psychomachinę Konrada w wymiarze studenckiej groteski.
Młodzi lubią sobie poświńtuszyć, gdy o miłości mowa. Tym tropem idąc nie daje się autor wziąć na lep romantycznej ekspresji uczuć ani bohaterów utworów Mickiewicza, ani samego poety. Toteż z dystansem traktuje miłosne ekstazy Gustawa, bo to „prawiczek”, co z panienkami nie miał do czynienia. O miłości raczej ma prawo wypowiadać się Ksiądz, gdyż zmajstrował kilkoro dzieci. A najbardziej filomaci, bo umieli ułożyć jurne wierszyki ze słowami na literę k i p.
Jan Walc jest racjonalistą i zdroworozsądkowcem. To jego filozoficzne wyznanie wiary i zarazem zasada praktycznych postępowań — lubi sprawdzić, czy zachowania ludzkie zgodne są ze zdrowym rozsądkiem. Także zachowania bohaterów literackich... I nie ukrywa, że gniewają go, a co najmniej są mu głęboko obce, zachowania i przekonania inne. Jest bowiem racjonalistą i zdroworozsądkowcem walczącym, prawie młodzieńczo- żarliwym. Pytanie tylko, dlaczego takie u-podobania mając, wybrał sobie akurat Adama Mickiewicza, który nie wydaje się pisarzem najlepiej dopasowanym do takich usposobień umysłowych. Część agresji skierowanej przeciwko badaczom — metafizycznym mętniakom, oczywistych nadużyć interpretacyjnych oraz wojowniczej szermierki słownej typu „bzdura, obłęd” bierze się niewątpliwie z wysiłków budowania spójnego obrazu i dopasowywania do siebie form odmiennie ukształtowanych.
Wątpię jednak, by nasycenie tekstu książki arogancją dało się wytłumaczyć kłopotami racjonalisty z metafizyką. To raczej kolejna cecha „obrazu autora” prezentującego się nam jako człowiek o większej pewności siebie. Arogancja jest raczej wtórna wobec tej pewności siebie i przeświadczenia, ze się wie... Nie, nie lepiej, jak postępuje zadufek naiwny. Àutor książki i wie jak było naprawdę, I tę pewność posiadając może z czystym sumieniem innych stawiać do kąta, Wydawałoby sie, że pewność taka jest cechą nawiedzonych, którym coś objawiono „z wyżej”. Okazuje się, że może ją mieć racjonalista ufający zdrowemu rozsądkowi i opartej na nim logikę działań.
Także w odniesieniu do tekstów literackich, trudnych tekstów. Wystarczy bowiem przystąpić do lektury z dobrą wolą ich zrozumienia, nie gmatwania, a ,,wszystko ułoży się nam dosyć klarownie” i „zgodnie z intencjami twórcy”. Jeśli zaś zdrowy rozsądek nie wystarcza w rozsupłaniu wszystkich zawiłości, np. improwizacji Konrada, wówczas po prostu nie trzeba „z równą powagą” traktować wszystkiego, co mówi bohater Dziadów cz. III, „bo mówi rzeczy sprzeczne”. Wybieramy zatem to, co z naszą prawdą niesprzeczne, co dla nas wygodne.
DUCH KOMBATANCKI
Autor jest człowiekiem o mentalności kombatanckiej i doświadczeniach konspiratora. Przez mentalność kombatancką rozumiem identyfikację z postawą walczącą, z bojową aktywnością i równie głęboką niechęć do „cywilów”, do opcji i postaw niezaangażowanych wojskowo bądź konspiratorsko. Wedle tego systemu wartości ocenia się innych, także przeszłość historyczną. i jej bohaterów wraz z bohaterem książki Adamem Mickiewiczem.
Czy „ocenia” to dobre słowo? Chyba nie, raczej rozlicza. Dlatego tez do niebywałych rozmiarów rozdął Walc sprawę niewzięcia przez Mickiewicza udziału w powstaniu listopadowym, a takie w konspiracjach je poprzedzających. Właściwie wszystko co zrobił i napisał Mickiewicz po powstaniu okazuje się konsekwencją tamtego fałszywego kroku i błędnego myślenia o dziejach Polski. Albowiem od moralności przechodzi autor do historiozofii, upatrując racje bytu Polski tylko w jednej postawie — walce z wrogiem — i jednym typie zachowań obywatelskich — wojskowo-konspiratorskich. Dawno nie czytałam tak namiętnej krytyki dziejów cywilnych przeprowadzonej z pozycji ludzi z bagnetem i w języku pierwszej kadrowej. To nie metafora, na s. 132 znajdziemy song liryczny pełen parafraz pieśni legionowych podany jako racja historii i jedyna wartość moralna, którą oczywiście opaskudził Mickiewicz.
Spór o wartość pracy i walki w dziejach Polski jest bardzo stary, toczy się od upadku niepodległości i trwać będzie nadal, gdyż w ocenie przeszłości racje te są splątane w sposób nie dający się wymiernie zważyć i ocenić. To polityczna sytuacja kraju stwarza koniunkturę dla tych lub innych racji zyskujących na popularności, odbieranych jako słuszniejsze i bardziej cenne. Zwycięstwo Solidarności dopisało plusy po stronie walki, jej hasłom i racjom przydało uwodzicielskiego uroku. Ale żeby tak całkowicie zawierzyć jednej tylko opcji jako coś wartej w dziejach Polski, to już nadmiar kombatanckiego oczarowania, a i poglądowego rygoryzmu.
Duch kombatancki towarzyszy takie zupełnie szczegółowym obserwacjom z historii pierwszej połowy XIX wieku, modelowanym podług doświadczeń konspiry i jej heroicznego etosu. Toteż autor nie kryje niechęci, jaką wywołuje w nim wiersz Do matki Polki, otwierający przed polskimi patriotami wizję losu męczeńskiego, bez blasku zwycięstwa i radości równej walki. Odczuwa go jako próbę zastraszenia ludzi dzielnych i wpajanie im kompleksu silnego wroga. Albowiem w książce proponuje się obraz epoki — jak mawiał Norwid — „bez światłocienia”, ze społeczeństwem składającym się z konspiratorów i kolaborantów. Jak czytamy, kolaborantów było bardzo wielu, co pozwala mniemać, że jest to pojęcie szerokie, obejmujące i być może pracowników urzędów państwowych, szkół, a może i takich obywateli, którzy chcieli spokojnie uprawiać swój ogródek nie pamiętając, że żyją pod okupacją.
Właśnie tak, autor używa niejednokrotnie terminu „okupacja rosyjska” także w odniesieniu do Królestwa Polskiego, choć nie wątpię, że znane mu są prawno-polityczne odrębności tego tworu państwowego. Najwidoczniej wolał Jednak potraktować metaforę o dwustu latach panowania Rosji w Polsce jako formulę nie wymagającą zniuansowania i wyszła z tego po prostu okupacja oraz wszystkie plynące stąd konsekwencje dla oceny ludzi i wydarzeń. To oczywiste, że każdy z nas obcuje z historią poprzez własne doświadczenia, wrażliwość i wyobraźnię. Wszakże nie poprzez identyfikację i zawłaszczania tych dawniej żyjących.
A Jan Walc chce im uzupełniać nawet zawartość archiwów. Filomaci zostawili jego zdaniem archiwa zbyt mało obciążające ich w oczach władz, konspiracyjnie niedojrzale, nie satysfakcjonujące przeto wymagań autora książki. Stąd jedna z bardziej fantazyjnych tez głosi, że archiwum wprawdzie oczyszczono z trefnych materiałów, zostawiając jedynie bezpieczną cząstkę wspomnieniowo-sentymentalną. Znam dobrze to archiwum, znam związek, którego dzieje ono dokumentuje i nie postrzegam nie tylko znaczących luk w materiałach, ale wręcz możliwości ich istnienia. Trzeba po prostu zgodzić mą, że byli wówczas młodzi ludzie, ktorzy zamiast rozmyślać o konspiracji zbrojnej, chcieli strzec kultury, rozwijać cywilizację i zmieniać świadomość ludzką z indyferentnej na polską, z zacofanej na postępową. I był to program w pełni występny, srogo karany. Brak złudzeń w stosunku do Rosji i gorączka patriotyczna bijąca z wielu dokumentów zgromadzonych w III tomie Materiałów do historii Towarzystwa Filomatów byłby dowodem obciążającym nawet w oczach liberalnego zespołu śledczego, a nie z takim miano do czynienia w Wilnie. Niemniej nie zostały, jak widać usunięte, po co więc puszczać się na domysły sugerujące istnienie jakiejś innej rzeczywistości historycznej na miarę wyobrażeń współczesnego konspiratora?
A tym właśnie okiem na przeszłość patrząc formułuje autor sądy — wyroki moralne na ogól dyskwalifikujące, czasami obelżywe. Do tej kategorii należny opinia o wszystkich przywódcach powstania listopadowego, bowiem „zachowali się w sposób, który oddawanie im czci wykluczał”. Tak mniemało grono lewaków tuż po powstaniu, z Krępowieckim na czele, ale przez to pięćdziesiąt lat moralny jad partyjniacki powinien byt stracić swą trojącą silę. Jak widać nie stracił.
Podobnie o Rosji pisze się w tonacji moralnego unicestwienia i pogardy, obejmującej także zbuntowanych i skazanych, jak dekabryści. Wszystko ta dla autora — fundamentalisty moralnego nie nie znaczące odpryski rosyjskiego rabstwa. Wraz z Puszkinem, zwanym zazwyczaj, dla poniżenia, nie poetą, lecz kamerjunkrem Puszkinem. Nie wiem czy autor czytał publicysty- kę Wielkiej Emigracji, ale w jej najbardziej skrajnych przejawach, chorych od fobii antyrosyjskiej, i tak właśnie pisywano o Puszkinie. Ale byli to wygnańcy-doktrynerzy, autor zaś pisze dzisiaj w słońcu wolności, które nie powinno porażać głowy.
Pora na obraz poety. Pewne jego rysy pojawiły się już przy konstruowaniu hipotetycznego obrazu autora. Wypadnie jednak w paru generalnych liniach odtworzyć całość tego obrazu rozbitego na sekwencje poświęcone poszczególnym utworom. Ściślej mówiąc utworom poetyckim, gdyż przegląd twórczości zamyka Walc na Panu Tadeuszu, nie tykając ani Prelekcji pa- ryskiej, ani publicystyki, bo ta „nic nie warta”. Każdy świadomy interpretator Mickiewicza, nie zaś mechaniczny wytwórca tekstów o poecie, zmaga się z problemem spójności myślowej swych tez, czytelności przesłania, jakie wpisuje w interpretację. Musi więc postawić sobie pytanie: kim był Adam Mickiewicz, i ma prawo żywić przekonanie, że zna na nie odpowiedź. Toteż upór Jana Walca w ponawianiu pytania i wytrwałym dążeniu do jasnej odpowiedzi nie jest naganny. Rzecz w metodach, jakimi osiąga się odpowiedź, i w lojalności wobec tekstów poety.
MICKIEWICZ - KIM BYŁ?
A lojalności zabrakło. Przez lojalność rozumiem nie tylko nieprzeinaczanie Mickiewicza, co się autorowi zdarza, ale lekturę uhistorycznioną w duchu znaczeń i pojęć epoki. Jest to lekturowy filtr konieczny, aby dać szansę mówienia tekstom mniej więcej własnym głosem, nie pompując w nie bez umiaru naszych uwspółcześnień, dzisiejszych skojarzeń i wyobrażeń. Natomiast nadużyciem i nielojalnością jest mówienie o etycznej bolszewizacji ballad i Dziadów, bo taka aparatura pojęciowa zaprowadzi nas w prostej linii od Rybki i Świtezi do obozów na Kołymie, co wydaje się drogą i na skróty, i nazbyt odległą.
Jak dalece obrona lektury uhistorycznionej nie jest z mojej strony pedantyzmem i nudziarstwem, dowodem szereg zabawnych pomyłek autora. Oto usilnie dowodząc oświeceniowych koneksji Mickiewicza powołał się Walc na fizyczno-matematyczno-ekonomiczne lektury młodego poety. Wśród nich na „Dekadę Polską”, pozornie „poświęcone ekonomii politycznej i prawu”. Autora zwiodła ta zmyłkowa deklaracja, która miała uśpić czujność cenzury wobec radykalnego niepodległościowo pisma, wydawanego przez Wiktora Heltmana i konspiracyjny Związek Wolnych Polaków. Różne zabiegi kamuflujące nie na wiele jednak się przydały i wydawanie „Dekady” zostało przerwane.
Dałam przykład dotyczący niehistorycznej lektury biografii poety. Ta sama zasada obowiązuje wobec tekstow literackich. Z mnóstwa przykładów weźmy szczegolnie wdzięczny, smakowitą kawę z Pana Tadeusza. Jan Walc włożył wiele zapału w udowodnienie tezy, że w epopei litewskiej nie ma żadnego realizmu ani pietyzmu dla szczegółów. Koronnym dowodem okazała się kawa, nie znana jakoby na Litwie, nie pijana też przez Mickiewicza, a więc napój z obszaru fikcji literackiej. Autor zamieścił nawet przypis informujący, jak to śledził dzieje kawy i wyszło niezbicie, że jej obecność w kulturze kulinarnej jest całkowicie przez poetę zmyślona, A wystarczyło sięgnąć do Opisu obyczajów za panowania Augusta III Jędrzeja Kitowicza, aby przekonać się, ze kawa nie tylko była znana, ale zrobiła w Polsce prawdziwą karierę, wypierając z domów, nawet niezbyt bogatych, inne napoje» Oczywiście pamiętam, że Kitowicza wydano po raz pierwszy w parę lat po Panu Tadeuszu, ale też Mickiewicz nie był w sytuacji Jana Walca i nie musiał się o kawie niczego dowiadywać, bo znał polskie obyczaje» nie tylfco współczesne, ale także te ciut dawniejsze.
Nie utrudzając się lekturą uhistorycznioną, natomiast ufając oku, jak się rzekło, młodego kombatanta ułożył Jan Walc utwory Mickiewicza w przejrzysty system znaczeń. Maksymalnie odciął je od (romantyzmu i związał z Oświeceniem oraz klasycyzmem. Robiono to już przedtem, zwłaszcza pierwsze Mickiewiczowskie prace Wacława Kubackiego zostały oparte na oświeceniowych parantelach. Ale Kubacki żywił przeświadczenie, że Oświecenie tło postępowe, romantyzm zaś wsteczny. Dobrze życząc Mickiewiczowi, broni więc jego postępowości» A jak wyjaśnić powody Walca? Do czego potrzebne mu były te koneksje oświeceniowe, poza oczywistą i nieskrywaną niechęcią do romantyzmu? Sądząc, że do położenia podwalin pod wizerunek Mickiewicza wielkiego pragmatyka politycznego i manipulatora idei, jakim jawi się on w książce. Bo tyle mniej więcej znaczy metafora architekt arki: Mickiewicz buduje narodową arkę i stale ocenia świat z punktu widzenia budowniczego owej arki — dobre jest to, co służy budowie”.
Romantyk może być szalony, egzaltowany, nawiedzony, Bóg wie jeszcze jaki, i z tym zasobem cech nie nadaje się na pragmatyka, który z rozmysłem i na zimno zmierza do celu. Dlatego Mickiewicz w ujęciu Walca musiał stać się oświeceniowcem, z jego utworów powinna wyparować romantyczna problematyka metafizyczno-egzystencjalna, i w istocie zanikła, podobnie jak przestały się liczyć warstwy dzieła światopoglądowo niezaangażowane, np. opisy przyrody w Sonetach krymskich, które zdaniem Walca są rzekomymi opisami, a ich rolę w utworze zmyślili badacze. Autor nie zdaje się być świadom rewolucji estetycznej, jaką spowodowało „oko” romantyka w postrzeganiu i kojarzeniu obrazu świata, zwłaszcza natury, co Ireneusz Opacki trafnie porównał do późniejszego wynalazku kamery. Najpewniej bez Sonetów krymskich i innych opisów Mickiewicza długo jeszcze nasza percepcja świata byłaby naiwnie statyczna.
Jednakże dla autora książki Mickiewicz jako architekt to przede wszystkim taki jegomość, który z wprawą zawodowca zbija deski arki, odrzucając towar niepewny, krzywy czy nadpsuty. Arka musi być mocna i niezawodna, aby można było w niej przechować...
Co? O Ile mogłam zmiarkować — jedność narodową Polaków. To był cel główny architekta, wartość naczelna, dla której gotów był poświęcić wiele, może wszystko: prawdę, dobro, miłość i siebie samego. Fanatyk jednej idei, osobistość z duchowej rodziny Wielkich Inkwizytorów. Aby napchać arkę jednością narodu jej budowniczy musiał podeptać role jednostki, wolność osoby ludzkiej, zdusić miłość i całość życia podporządkować nakazom zbiorowym. W tym celu napisał Dziady drezdeńskie, Księgi narodu i pielgrzymstwa oraz Pana Tadeusza,utwory, w których świat ludzki zredukował do wymiarów przekaźników idei. Toteż trudno w nich szukać pełnokrwistych postaci, zamiast nich znajdziemy „marionetki, upostaciowane role”. Łącznie z Panem Tadeuszem, w którym rzekoma wierność życiu i jego realiom (por. trafność wywodów Walca o kawie) nie przesłania nagich idei, nade wszystko „świadomej konieczności podporządkowania”.
W Mickiewiczowskiej arce zgromadzono bowiem rożne obrzydliwości i plagi idei (arka to, czy puszka Pandory?), które rozlazły się po świecie w XX wieku: podporządkowanie, doktrynerstwo, władztwo racji kolektywnych
tu w odmianie narodowej — i postawy negatywne, nade wszystko brak miłości w potraktowaniu człowieka, co zrozumiałe, bo pragmatyk i manipulator nie ma powodu kochać manipulowanych.
Walc swobodnie używając dwudziestowiecznych kategorii do opisu Mickiewiczowskiego świata idei, takich jak totalitaryzm czy wspomniany już bolszewizm, nie jest lekkomyślnym żonglerem słów. Wie, jakie skojarzenia one niosą i w jakich kontekstach sytuują Mickiewicza. Mają go wpisywać w dwudziestowieczny ciąg idei totalitarnych, może w nacjonalizm — na to wskazywałaby wybitnie jednostronna interpretacja Ksiąg jako ekspresji ksenofobii i polskiego samouwielbienia — zapewne też utopii kolektywistycznych. Nasuwa się przeto pytanie, czy ów architekt arki, który zamierzył sobie narodowe ocalenie Polaków, nie był zarazem dopustem Bożym, deprawatorem dusz i umysłów, popychającym naród leu wynaturzeniom idei XX wieku. Walc nie daje jasnej odpowiedzi, ale stwarza dla niej przesłanki. W naszych ideologicznych chorobach wieku pozwala rozpoznać trucizny Mickiewicza.
Trucizny, bowiem zabiły jego samego jako poetę. Brak miłości, podporządkowanie i pomiatanie osobą ludzką zaczęły ciążyć na utworach Mickiewicza, który od Konrada Wallenroda wykazują linię spadkową, kończąc się na utworze, o którym Walc nie ma jednego dobrego słowa do powiedzenia, czyli Panu Tadeuszu. Architekt wbijając ostatni gwóźdź do arki wbił zarazem gwóźdź do własnej trumny poety Mickiewicza, przelatujące gdzieś daleko nad zespołem znaczeń, jakie proponuje lektura uhistoryczniona, i nad sensami biografii, która uniwersalną będąc, zarazem okazuje się wielce historyczna, pełną tamtych i tylko tamtych znaków czasu. Fenomen lektury Mickiewicza przez młodego kombatanta jest zjawiskiem socjologicznym, zwanym stylem odbioru, i w tym porządku potraktować go trzeba jako wart uwagi dokument psychologiczny i mentalnościowy. W zakresie wiedzy o Mickiewiczu jest raczej deklaracją intencji.
MICKIEWICZOLODZY – JACY SĄ?
No i wreszcie obraz poprzedników Jana Walca piszących o Mickiewiczu, czyli mickiewiczologów. Z tym towarzystwem autor nie obchodzi się w białych rękawiczkach. Widać, że śmieszą go i brzydzą. Są komiczni w nieudolności, tępi i krętacze, czasem po prostu kłamcy (Julian Krzyżanowski), albo „plotą banialuki" (Kleiner z Pigoniem). Nade wszystko jednak zmyślają całą tematykę rzekomo związaną z twórczością Mickiewicza, k|t6ra oczywiście jest urojeniem ich chorych głów. Wielokrotnie czytamy o wmawianiu Mickiewiczowi a to indywidualizmu, a to metafizyki, a to romantycznej konstrukcji dramatu, nie mówiąc jui o stałym procederze utajania i przemilczania w złych intencjach.
Skoro tyle huku, pole powinien zalegać nie trup anonimowy, lecz z tabliczkami identyfikacyjnymi. A tych niewiele, przywołani zaś po nazwisku są niejednokrotnie przez autora niezrozumiani lub sądy ich zniekształcono, doprowadzając je do absurdu. Jak choćby moje własne, dotyczące filomatyzmu, zawarte w książce Rówieśnicy Mickiewicza. Ich zreferowanie przez Walca osiąga efekt parodystyczny i na dodatek odbiera mi prawo do oryginalności nawet tej parodii myśli jakoby „powielonej” z poprzedników. Mogę nie mieć racji w poglądach na filomatyzm, ale nie „powielałam” i prawa do oryginalności — przyjmijmy , ze głupstwa odebrać sobie nie pozwolę. Znakomita większość poniewieranych mickiewiczologów ma jednak anonimowością zatkane usta. Autor stosuje bo- wiem zasadę całość za cząstkę, używa- jąc peryfraz typu „tradycyjna mickiewiczologia” „dotychczasowi interpretatorzy”, „jacyś uczeni” lub po prostu „badacze" i tej trudnej do identyfikacji masie przypisuje poglądy, które może kiedyś przez kogoś były sformułowane, a może to tylko rozbite echo nieuważnych lektur?
Rozumiem natomiast potrzebę tej wojny z mickiewiczologami i nie wystarczą do jej wyjaśnienia cechy osobowości autora. On po prostu w dotychczasowym dorobku wiedzy o Mickiewiczu, nie znajdując potwierdzenia dla tez, które zaproponował, potraktował mickiewiczologów, jak diabeł ziarno w Dziadach — „naplwał i przybil kopytem”.
Stefan Bratkowski ucieszył się, że dzięki Walcowi „kawał polonistyki” wyleciał w powietrze. Nie wyleciałam, nie sprawdzałam też, czy w powietrzu fruwa polonistyka i porwana na szmaty. Ale wracając do tonacji serio myślę, że wysadzanie w powietrze nie jest najlepszym sposobem na uprawianie nauki, a może czegokolwiek. To dobre jako pomysł na film Viva Maria, w którym Bardotka w roli córki irlandzkiego niepodległościowca z uroczym wdziękiem wysadza w powietrze wszystko, co jeszcze się kupy trzyma.
« Witkowska Alina, Okiem młodego kombatanta, Polityka 1991 nr 40 s. 8