Mimo wielkiego wysiłku wyobraźni nie mogę w żaden sposób przedstawić sobie sytuacji, w której supermłodziankowaty młodzianek, całkiem sterylny intelektualnie i bezrodowodowy, chwyta dzieła Witolda Gombrowicza, błyskawicznie je uwewnętrznia i staje się rodowodowym, absolutnym i zdeklarowanym Gombroidem. Wyobrazić sobie coś takiego to czysta zgroza albo przynajmniej temat do nienapisanej książki Gombrowicza; twórczość tego pisarza, tak pełna ironii i sarkazmu, mogła powstać tylko z bogatego i głęboko w przeszłość sięgającego rodowodu – oderwana od niego staje się tylko miną, gębą, pozą...
Zetknąłem się z Gombrowiczem jako uczeń IX chyba klasy, człowiek traktujący się bardzo serio, o ustalonych preferencjach i poglądach na sprawy zasadnicze (co jest tak naturalne u szesnastolatka), człowiek o ustalonym rodowodzie, który – jeśliby koniecznie chcieć go wyrazić nazwiskiem jednego pisarza – brzmiałby: Broniewski.
Zresztą moje spotkanie z Gombrowiczem nastąpiło w specyficznych warunkach, bo jego książki włożył mi do ręki sam Pimko, który wtedy akurat rozpoczął w «Życiu Literackim » antygombrowiczowską kampanię z okazji stypendium, jakie pisarz właśnie dostał w Niemczech Zachodnich i wywiadu, jakiego przy tej okazji udzielił. Pimko pisał, że nie Uchodzi, żeby polski Polak, nawet Argentyński, niemieckie Pieniądze etc.
Jako chłopiec bystry doszedłem do wniosku, że musi to być dużej klasy pisarz, jeśli tak ostro ładują, udałem się więc do biblioteki, wyszukałem w katalogu pudło z litera G, et caetera, Ferdydurke bardzo mi się podobała, ale Słowackiego kochałem i kochać mogłem zupełnie bez względu na to, co wyprawiali z nim moi nauczyciele. Pewnie nie byłem wtedy w stanie pojąć wielu subtelności Gombrowicza, ale i to, co zrozumiałem wówczas, i to, co zrozumiałem później, nie pozwalało mi na współodczuwanie kryzysu wartości i to właśnie dlatego, że Gombrowicz nie był moją pierwszą po Falskim lekturą, że po drodze był Mickiewicz, Słowacki, Żeromski i Broniewski.
Właśnie Broniewski. Nie od niego zaczynałem swoją literacką edukację, ale od tych książek, które już od paru pokoleń dawało się do czytania chłopcom z polskich inteligenckich rodzin.
« Walc Jan, Ja doszedłem tam, dokąd szliśmy; Zapis nr 12, 1979