Powracająca panna S.
Dotychczasowe rządy III Rzeczypospolitej miały tę wadę, że nie zaprezentowały społeczeństwu koherentnego programu swojego działania. Można mieć o to do nich uzasadnione pretensje. Powołany ostatnio rząd panny S. jest w zupełnie innej sytuacji: brak koherentnego programu jest jego cechą immanentną. Żaden uczciwy człowiek nie może mieć pretensji o brak spójnego programu do koalicji lewicowo-liberalno-prawicowej.
Koalicję tę nazywa się ironicznie solidarnościową; słowo „solidarnościowa” oznacza w tym przypadku zgodę na zapłacenie dowolnie wysokiej ceny za niedopuszczenie do zaprowadzenia w naszym nieszczęśliwym kraju rządów Lecha Wałęsy. Wszystko, tylko nie to. Lepiej nadepnąć na gardło własnej pieśni, sprzymierzyć się z największym wrogiem, byle do tego nie dopuścić.
I oczywiście jest w tym głęboki sens. Do istoty „Solidarności” należał sprzeciw wobec niekompetentnej władzy o tendencjach podsiębiernych, poszukującej legitymizacji w robotniczym pochodzeniu swojego-przywódcy. Do istoty „Solidarności” należało również zjednoczenie we wspólnym froncie ludzi i ideologii, których w normalnych warunkach zjednoczyć nie sposób: prawdziwych Polaków z prawdziwymi socjalistami, prawdziwych endeków z prawdziwymi liberałami i prawdziwych neandertalczyków z prawdziwymi intelektualistami. W ten – i tylko w ten sposób – NSZZ „Solidarność ” osiągnął ponad 10 milionów członków i stał się najliczniejszym związkiem zawodowym na świecie.
Kto pamięta niezapomniane 16 miesięcy, wie doskonale, że „Solidarność” za żadne skarby nie byłaby podówczas gotowa się przyznać, iż jej program czy praktyczne działania zwracają się przeciw ówczesnym konstytucyjnym władzom kraju – wręcz przeciwnie – deklarowała wolę współpracy w rozwiązywaniu palących problemów. I jednocześnie starała się robić swoje. Jakby to swoje wyglądało, nikt się na szczęście nie dowiedział, bo generałowi Jaruzelskiemu puściły nerwy i przerwał spektakl w najciekawszym momencie, co pięknie i dramatycznie ujął w historycznej piosence Janek Kelus.
Dziś panna S. powraca na polityczną scenę: na czele staje nie znana jeszcze przed tygodniem nikomu osoba jednocząc we wspólnym froncie siły pragnące przeciwstawić się rządom Lecha Wałęsy. I nie ma w tym żadnego przypadku, że mówi się o poszerzeniu koalicji o inne jeszcze ugrupowania, które źle o Wałęsie myślą. Stało się bowiem tak, że niezależnie od poparcia, jakim się kiedyś cieszył, nie ma dziś w Polsce żadnej politycznej siły, która myślałaby o nim dobrze.
Koalicja pod wodzą panny S. jest więc politycznie zrozumiała, a może nawet sensowna – kłopot w tym, że tak jak poprzednim razem jest ona zbyt szeroka, aby mogła coś konkretnego załatwić, skoro składa się z sił o sprzecznych zwrotach. Ale przecież niezależnie od tego, co „Solidarność” mówiła w roku 1980 i 1981 o swoich celach, o tym, co ma pilnego do załatwienia, jedynym jej celem prawdziwym było pozbycie się ustroju, o którym w gruncie rzeczy nikt już dobrze nie myślał i niczego dobrego się po nim nie spodziewał. Z Lechem Wałęsą próbowały w różnych okresach współpracować wszystkie siły, składające się na dzisiejszą koalicję, jak również i te, o które miałaby ona ewentualnie zostać poszerzona, i zupełnie niezależnie od siebie doszły do tego samego wniosku: Wałęsa j est niereformowalny.
I jak za tamtej, pierwszej „Solidarności”, odpowiedzialni działacze nie powiedzą głośno tego wszystkiego, o czym są najgłębiej przekonani – właśnie ze względu na poczucie odpowiedzialności. Drażnienie niedźwiedzia to zajęcie dla smarkaczy, a nie dla poważnych polityków. Dlatego żądania ustąpienia Lecha Wałęsy formułują Stan Tymiński czy Jan Parys, a powstała właśnie koalicja głośno i wyraźnie deklaruje wolę współpracy z Belwederem.
To wszystko jest – jak powiadam – zrozumiałe i sensowne. Naprawdę istotne jest zupełnie co innego: czy mianowicie panna S. nauczyła się patrzeć w lustro, czy potrafi zdać sobie sprawę, że jej kształt zależy tylko od istnienia przeciwnika, którego się pragnie pozbyć. I czy sobie panna pomyślała, jakby to było, gdyby jej się udało. Widzę światełko w tunelu: chyba przynajmniej tę sprawę można uznać za załatwioną, chyba nikt się nie będzie dziwił ani martwił, gdy załatwiwszy swoją sprawę, członkowie obecnej koalicji rozejdą się – każdy w swoją stronę.
17 lipca 1992
« Walc Jan, Powracająca panna S., 17 lipca 1992, Życie Warszawy, cykl felietonów: Nie do życia, przedruk: Jan Walc, "Ja tu tylko sprzątam", W-wa, 1995