*Shakespeare, Makbet, akt V, scena 5.
Samotność to coś najgorszego, co się może człowiekowi przytrafić, a jest ona tym bardziej dojmująca, im więcej innych cennych na tym świecie rzeczy udało nam się zdobyć. Myślę tu nieoryginalnie o sławie, majątku, władzy etc. I – dalej nieoryginalnie – myślę o Lechu Wałęsie, bo choć o samotności władców napisano tak wiele, jego samotność wydaje mi się szczególnie dramatyczna. Może wcale nie jest, a tylko właśnie mnie się wydaje, bo tej historii przecież mi nie opowiedziano tak jak innych, ale oglądam ją na własne oczy, i chociaż w niej nie uczestniczę, mam wrażenie, że oglądam ją z bardzo bliska.
Powiada senator Szczypiorski, że historia, która się na naszych oczach dzieje, nie jest wcale szekspirowska, a bliższa raczej Mrożkowi czy Gombrowiczowi. To oczywiście nieprawda – w czasach Szekspira historia nie była bardziej szekspirowska niż kiedy indziej, dzisiejsza specjalnie nie różni się od ówczesnej, a to tylko senator Szczypiorski poważnie różni się od Szekspira, który zresztą twierdzi w Makbecie, że życie jest powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.
Ty będziesz tanem Cawdor – powiedziały Makbetowi wiedźmy i w tym momencie zaczęło się cAle nieszczęście. Kiedy mu to mówiły, był jeszcze normalnym człowiekiem, a Banko był jego przyjacielem. A potem, od pewnego momentu już nie ma żadnych przyjaciół, są tylko rywale, których należy Slę bać, a strach jest oczywiście tym większy, im lepiej się zna i wyżej ceni ich zalety. Można oczywiście oprzeć się pokusie, ale przecież nie przypadkiem Powiada Biblia, że taką zdolność to miał Pan Jezus.
Przecież historia szekspirowska to nie jest ta, w której na scenie mamy dużo trupów, co w dzisiejszych czasach zapewnić może byle film gangsterski. Banka trzeba było zabić, aby jego duch straszył na uczcie – Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy i wszystkich innych przyjaciół z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża wcale nie trzeba było zabijać, aby dzisiaj straszyli w Belwederze. I nie trzeba było zabijać łudzi Sierpnia, tych wszystkich, którzy brali udział w sformułowaniu i podpisaniu porozumienia, które weszło do historii, nie będąc bynajmniej Porozumieniem Centrum, i nie trzeba było zabijać ludzi podziemia, legend stanu wojennego, Bujaka czy Frasyniuka – straszą i tak.
Bo przecież Banko straszy na uczcie tym i tylko tym, że nie ma go tam i wtedy, gdzie koniecznie powinien być. Szekspir przedstawia to tak, iż duch Banka widoczny jest tylko dla Makbeta; wszyscy pozostali widzą jak na dłoni, że Banka na uczcie nie ma. I tego, że go nie ma, nie da się w żaden sposób ukryć, cała ta uczta bez niego traci jakikolwiek sens, odwraca się na opak i zamiast być świętem, staje się szyderstwem.
Zasiądziesz na tronie – powiadają wiedźmy – ale to nie od ciebie weźmie swój początek nowa dynastia. I Makbet z dramatyczną naiwnością wierzy, że ta część proroctwa, która mu odpowiada, wypełnić się musi, a wypełnieniu tej, która jest dla niego niekorzystna, można zapobiec. A im bardziej się boi, tym drastyczniejsze środki gotów jest stosować. Tron, na którym zasiada, nie jest w istocie jego tronem i nie ma takiego sposobu, żeby go utrzymać. To straszny dramat, ale pod koniec sztuki już właściwie nikt nie pamięta, że na jej początku mówi się wyraźnie o tym, jak dzielnym był Makbet rycerzem i jak wielkie położył zasługi dla Szkocji. Bo do historii przechodzi finał – właśnie owa wściekłość i wrzask, poprzedzające dramatyczną klęskę, i klęska sama – zarazem spodziewana i niespodziewana.
Bo przecież Makbet rozumuje niby logicznie, lokując swoją nadzieję w tym, że Las Bimam zawsze będzie stać murem za swoim przewodniczącym, w końcu taka jego natura i rola w przyrodzie – ale przecież jednocześnie my, widzowie, wiemy doskonale, że gdyby było tak dobrze, gdyby Makbet tak do końca wierzył, że birnamski las nie może podejść pod Belweder, to byłby znacznie spokojniejszy, a słowa „wściekłość i wrzask” nie byłyby cytatem z tej właśnie sztuki.
Piszę o dramacie Makbeta, wczuwam się w jego tragiczną sytuację, dostrzegając ją i pragnąc zrozumieć tak jakby ją akceptuję – o co możecie mieć państwo do mnie uzasadnione pretensje, dowodząc, że prawdziwym dramatem jest codzienne Wasze życie, a nie problemy kogoś, kto sam się ładuje w kłopoty nie na swoje nerwy i nie na swoją miarę. I to jest oczywiście racja. Ale - proszę Państwa – ja tu sprzątam, czy tylko usiłuję sprzątać, co też nie jest na moją miarę, bo się nie wyrabiam i nie nadążam.
Więc mogę tylko tyle dla Państwa zrobić, że nie będę pokazywał zadowolonej z siebie miny i przypomnę tylko na pociechę, że Szekspir też się nie wyrobił i jakoś nie zdążył opisać beznadziejnej doli Szkotów, którzy ze łzami w oczach przyglądali się, co też ten ich ulubiony rycerz Makbet zaczął w pewnym momencie wyprawiać.
14 lipca 1991
« Walc Jan, Wściekłość i wrzask, 14 lipca 1991, Wokanda, cykl felietonów: Z ekspertyz firmy konsultingowej, przedruk: "Ja tu tylko sprzatam" Warszawa 1995