O swoją milicję
2 maja w Kuźnicy Białostockiej doszło do incydentu, w wyniku którego jeden człowiek został pobity i nadal przybywa w szpitalu, a cały skład osobowy miejscowego posterunku MO (4 funkcjonariuszy) odsunięty został od pełnienia dotychczasowych obowiązków. 3 funkcjonariusze zostali zawieszeni w czynnościach służbowych, nie mają prawa nosić munduru i pobierają połowę zasadniczego uposażenia, czwarty zaś, ich komendant, został przeniesiony gdzie indziej. Prokuratura prowadzi postępowanie karne, a komenda wojewódzka MO równolegle postępowanie dyscyplinarne w celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności zajścia i wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych.
Wygląda, jakby wszystko było w porządku: pobity otrzymał pomoc lekarską, bijący są na najlepszej drodze do otrzymania zgodnych z prawem wyroków. Musi się od czasu do czasu we współczesnym społeczeństwie zdarzać tego rodzaju awantura i po to istnieją odpowiednie instytucje, aby się takimi sprawami zajmować.
Incydent w Kuźnicy Białostockiej nie był sam przez się szczególnie poważny, rozwiązany został dość szybko i w sumie tak, jak być rozwiązany powinien, jeśli więc warto się nim dzisiaj zajmować, to dla pokazania dróg, które do tego happy-endu prowadziły, dróg, dla których określenie "pokrętne" jest eufemizmem.
Zanim powołane do tego instytucje wzięły się serio do wyjaśniania całej sprawy musiało dojść do ogłoszenia gotowości strajkowej w regionie, przyjazdu delegata KKP i nocnych rokowań MKZ-u z przedstawicielami Komendy Wojewódzkiej MO, przy czym pułkowników rokowało trzech, a niższych szarż po prostu nie liczyłem.
Jak do tego absurdu doszło? Jeżeli - jak chce pierwotną wersja milicyjna - nietrzeźwy obywatel Kowalewski zaczepił i zaczął lżyć publicznie st. sierżanta Wiśniewskiego, to dlaczego st. sierżant Wiśniewski, mając do pomocy sierżanta sztabowego Borodzicza i plut. Jałoszewskiego nie umiał tego incydentu rozwiązać? Jeżeli sierżanci, na dodatek starsi i sztabowi, a więc funkcjonariusze awansowani na najwyższe stopnie podoficerskie, mając do pomocy plutonowego, nie umieją poradzić sobie z jednym nietrzeźwym, rozrabiającym inwalidą, to trzeba postawić brutalne pytanie: na czym polegają ich kwalifikacje zawodowe? Co umieją? Za co biorą pieniądze? Kto i na jakiej podstawie awansował ich na wysokie stopnie podoficerskie? Kto ich szkolił i czego uczył? I w moim przekonaniu są to pytania ze społecznego punktu widzenia ważniejsze, niż pytania zmierzające do ustalenia dokładnego przebiegu zajścia, co jest po prostu oczywistym obowiązkiem powołanych do tego organów.
I musimy również postawić pytanie o to, dlaczego tłum mieszkańców pogranicznego miasteczka wyległ na ulicę i solidaryzował się raczej z Kowalewskim niż ze stróżami porządku. Miejscowy organ, "Gazeta Współczesna” zbeształa obywateli Kuźnicy Białostockiej, że wyszli na ulicę zamiast oglądać w TV mecz Polska-NRD. Oto na ulicy ktoś wzywa pomocy, gdy w telewizji pokazują mecz, Postawmy pytanie: co należy sądzić o instytucji, która w takiej sytuacji poleca nie oddalać się od telewizora?
St. sierżant Wiśniewski potraktował Kowalewskiego pałka służbową i służbowym gazem i osiągnął efekt połowiczny: Kowalewskiemu „odjęło nogi”, leżał przed posterunkiem, czołgał się wokół niego, rzucał w budynek kawałkami pokruszonego betonu i krzyczał. Ten krzyk to były i wyzwiska w stosunku do funkcjonariuszy i apele do gromadzącego się tłumu, aby nie pozwolił milicjantom wciągnąć Kowalewskiego do wnętrza posterunku, i wreszcie prośby o wezwanie lekarza. Właśnie wtedy zgodnie z harmonogramem służby powinna była nastąpić zmiana dyżurnego i st. sierżanta Wiśniewskiego zluzować miał sierżant sztabowy Borodzicz.
Sierżant sztabowy Borodzicz nie spóźnił się do pracy. Objął służbę używając przeciw leżącemu Kowalewskiemu miotacza gazu. Kowalewski nie chciał zamilknąć. Nie wiadomo, w jakim stopniu obrażenia odniesione przez Kowalewskiego związane były w brutalnością milicjantów, w jakim zaś wynikały z wątłego zdrowia ( Kowalewski doznał przez paru miesiącami urazu głowy przy budowie Huty Katowice, dłuższy czas przebywał w szpitalu i o tym wszystkim wiedział znający go osobiście sierżant Wiśniewski). W każdym razie pogotowie wezwane zostało przez kogoś z otaczającego posterunek tłumu. I tu trzeba zadać pytanie kolejne: jakie okoliczności byłyby w stanie skłonić st. sierżanta Wiśniewskiego i sierżanta sztabowego Borodzicza do wezwania pogotowia?
Przybyły z Sokółki lekarz pogotowia, dr Branicki, poinformowany został przez funkcjonariuszy, że Kowalewski upił się i rozrabia. Nie zbadawszy lezącego dr. Branicki odjechał. Pytań nie sformułuję.
Nie potrafię powiedzieć, w którym momencie włączył się do akcji plutonowy Jałoszewski, nie mający zresztą tego dnia służby. Wiadomo, że wraz z Wiśniewskim jeździł samochodem do rodziny Kowalewskiego próbując ją bezskutecznie namówić do zabrania poturbowanego, że również bezskutecznie próbował związać Kowalewskiego sznurkiem, i że wreszcie, sfrustrowany nieskutecznością swoich działań zostawił leżącego pod posterunkiem Kowalewskiego i poszedł sobie. Pojawił się i nieobecny na początku zajścia, przebywający wówczas poza Kuźnicą komendant posterunku starszy sierżant sztabowy Gawrysiuk.
Właśnie Kowalewski po raz kolejny krzyczał, żeby sprowadzić lekarza, kiedy z tłumu wychynął komendant w cywilu i odezwał się w te słowa: „jestem lekarze, ja cie wyleczę.” Interpretacja tego oświadczenia zajęła wiele godzin podczas rokowań pomiędzy białostockim MKZ-tem a Komendą Wojewódzką MO, ponieważ zdania stron były zupełnie rozbieżne. Pułkownicy z KW MO Rogalewski, Kustra i Kruszniewski wyrażali nieugięte przekonanie, że komendant Gawrysiuk swoją deklaracją wyszedł naprzeciw żądaniom poszkodowanego Kowalewskiego, że usiłował go udobruchać i uspokoić. Na zapytanie, czy milicjant przedstawiający się jako lekarz narusza jakieś przepisy, pułkownicy z pełnym przekonaniem odpowiadali przecząco. Na sformułowane przez delegata KPP Eligiusza Naszkowskiego czy lekarz przestawiający się jako milicjant byłby ich zdaniem w porządku, pułkownicy nie udzielili odpowiedzi.
Roli komendanta Gawrysiuka w kuźnickim incydencie podczas wspomnianych rokowań 14 maja nie ustalono. Okazało się, że w ciągu 12 dni, jakie od incydentu upłynęły, ani prowadząca śledztwo prokuratura, ani prowadząca dochodzenie milicja komendanta Gawrysiuka nie przesłuchały, chociaż zgromadzono w sprawie akta liczące ok. 100 stron. Więcej: sprawujący bezpośredni nadzór nad śledztwem z ramienia KW MO Naczelnik Wydziału Kadr, ppłk Kruszniewski oświadcza, iż nie potrafi scharakteryzować udziału Gawrysiuka w zajściu, ponieważ nie podkreślał w aktach fragmentów tyczących tego zagadnienia. Jeżeli nadzorującego śledztwo pułkownika nie zainteresowało ustalenie przebiegu zajścia, będącego owego śledztwa przedmiotem, trzeba sformułować pytanie następne: do czego tak prowadzone śledztwo miało prowadzić? Jakie ważne informacje mieściły się na 100 stronach akt?
Białostocki pułkownik milicji nie musi być komisarzem Maigret, ale powinien pracować w taki sposób, aby w mieście uważano, że stara się wyświetlić prawdę. Tymczasem ludzie w Białymstoku mają ciągle w pamięci zaginięcie w niewyjaśnionych okolicznościach, jeszcze ubiegłej jesieni, działacza Solidarności p. Zagierskiego, którego poszukiwał latający nad miastem helikopter. Może są to jakieś nowe metody pracy milicji, których zapomniano spopularyzować, dość, że helikopterowe loty nad miastem wiele osób odbierało jako robienie huku zamiast podjęcia działań mniej może malowniczych, ale bardziej skutecznych.
Trwa w Białymstoku śledztwo w sprawie Zbigniewa Simoniuka, podpalonego przez nieznanych sprawców. Nieznani sprawcy podpalili również w ostatnich dniach marca, a więc w okresie bydgoskich napięć, mieszkanie pełnomocnika Simoniuka, mec. Niemotki i ówczesnego przewodniczącego MKZ, Gołębiewskiego. Również nieznani do tej pory sprawcy porwali Simoniuka w połowie kwietnia i znęcali się nad nim: dusili, przypalali papierosami, stosowali oszałamiające środki farmakologiczne etc.
Simoniuk zeznał, że podpalili go ludzie w milicyjnych mundurach, a bezpośrednio przed podpaleniem był przez patrol milicyjny legitymowany, zabrano mu też jakieś publikacje związkowe. Simoniuk podał rysopis jednego z legitymujących: ok 20-letni, gładko wygolony blondyn. Urządzono konfrontację, na której przedstawiono Simoniukowi ok. 30 wąsatych, ciemnowłosych funkcjonariuszy w wieku od 40 lat wzwyż. Pytanie: dlaczego Simoniuk nie rozpoznał legitymującego go milicjanta?
Simoniuk zeznał również, że jeden z tych, którzy go podpalali, był w milicyjnej kurtce a nie w płaszczu. Od dyżurnego komendy dowiedziano się, że tego dnia tylko dwu funkcjonariuszy miało na sobie takie kurtki, Jeden z nich, plutonowy G. został przesłuchany prze prokuratora w obecności pełnomocnika Simoniuka, mec. Niemotki. W relacji mecenasa przesłuchanie miało przebieg następujący:
Prokurator: Plutonowy G. jak byliście ubrany na służbie takiego a takiego dnia?
Plutonowy G.” byłem w płaszczu służbowym.
Prokurator: Dziękuję, jesteście wolni.
Adwokat: Mam pytanie do świadka. Jak wyjaśnicie twwierdzenie dyżurnego, że byliście w kurtce?
Plutonowy G.: Nie mogłem być w kurtce, bo kurtka była w pralni.
Prokurator: Dziękuję, jesteście wolni.
Adwokat: Mam pytanie: Na jakiej ulicy znajduje się pralnia?
Plutonowy G.: Na Wasilkowskiej.
Prokurator: Dziękuję, jesteście wolni.
Adwokat: Plutonowy G., zostańcie tu u prokuratora, ja wrócę za pół godziny.
(po przerwie)
Adwokat: Udałem się do wskazanej pralni i ustaliłem, że od pól roku nie przyjmowano tam żądnej milicyjnej kurtki. Dodatkowo wyjaśniam ,że kurtka nie mogła być tam prana bez kwitu, ponieważ jest to tylko punkt odbioru odzieży od klientów, samo pranie zaś odbywa się gdzie indziej. Personel skarży się, że nawet spodni męża nie jest w stanie uprać bez kwitu. Plutonowy G. , co ma pan w tej sprawie do powiedzenia?
Plutonowy G,: (milczy)
Adwokat: Plutonowy G,. gdzie jest pańska kurtka?
Plutonowy G. : U mnie w domu.
Prokurator: Dziękuję, jesteście wolni.
Adwokat: Żądam udania się do mieszkania plutonowego G. i pobrania kurtki jako dowodu w sprawie, celem przeprowadzenia ekspertyzy.
Prokurator: Musze poprosić o zgodę Prokuratora Wojewódzkiego. (Prokurator Wojewódzki po zastanowieniu zgadza się.)
(Pod drzwiami mieszkania plutonowego G.)Plutonowy G. : Nie mam klucza.
Prokurator: Dziękuję, jesteście wolni. Kurtkę przyniesiecie mi przy okazji.
Adwokat: Ja tu zaczekam do skutku.
Prokurator: To i ja zaczekam.
Żona plutonowego G. (Zjawia się z kluczem).
Ekspertyza wykazała, że kurtka nigdy nie była prana. Znaleziono na niej natomiast włos króliczy. Krytycznego dnia Simoniuk miał na sobie króliczą czapkę. Kolejne ekspertyzy wykazały, że włos ma taką strukturę jak włosy z czapki Simoniuka, a zupełnie inną, niż włosy z czapki milicjanta. Wszystko odesłano do super ekspertyzy w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku. Pytanie: czy ktoś nie powinien zadać białostockim organom porządku kilku pytań?
Przedstawiciele milicji lansują obecnie twierdzenie, że rozpanoszyła się obecnie przestępczość, której MO zwalczać nie może, bo jej społeczeństwo przeszkadza. Praca milicjanta jest ciężka i niewdzięczna, wszystkie pozostałe resorty dostały po sierpniu podwyżki płac, a milicja nie. Brak chętnych do pracy w MO, w samej Warszawie wolnych jest 1000 etatów, w skali kraju braki kadrowe sięgają 17 000. Leją się na szarobłękitne sukno mundurów łzy rozpaczy, łzy bezsilności i troski o los społeczeństwa zostawionego bez obrony.
Powiedzmy, dla otarcie tych łez, że za panowania Edwarda Gierka budżetowe wydatki państwa na resort spraw wewnętrznych wzrosły, wedle danych z Dziennika Ustaw, mniej więcej dziesięciokrotnie. Nie są dostępne źródła, które by mówiły, na co tych pieniędzy użyto. Z danych straży pożarnej, mieszczącej się obok MO i SB w tym resorcie wynika, że w każdym razie nie na doinwestowanie strażaków.
Można natomiast przeprowadzić następującą spekulację myślową: skoro w tylu dziedzinach naszego życia w ostatnim dziesięcioleciu inwestowano pieniądze nie całkiem tak, jak należało, może przydarzyło się to również resortowi spraw wewnętrznych? Mówi się dużo i chętnie o willach, kontach i parkach samochodowych Szczepańskiego1 1 i Tyrańskiego2. Ale zważywszy, że dzień inwigilacji jednego człowieka kosztuje dziesiątki tysięcy złotych, Kuroń i Michnik przysporzyli skarbowi państwa większych strat niż Szczepański i Tyrański, a w dodatku z tak wydanych pieniędzy nikt nie miał przyjemności.
Niestety, nieznaczną tylko część ze środków budżetowych przeznaczono na nowo wznoszone budynki, które można teraz zgodnie ze społecznymi potrzebami zagospodarowywać. Ze względu na rozmach tych instytucji będzie to czasami trudne – oto pod budowę KW MO w Radomiu przeznaczono działkę o powierzchni 14 ha, to znaczy 150 000 m2. Jeżeli zważyć, że województwo liczy około 700 000 mieszkańców, to mogli się oni wszyscy na terenie komendy pomieścić przy zagęszczeniu 4,6 osoby na m2, a więc takim, jakie panuje na zagęszczonej sali tanecznej.
To wiemy, to możemy sobie wyliczyć. Pozostaje jednak wiele niewiadomych: nie wiemy np. ilu mamy stróżów porządku w ogóle i jak wygląda w procentach ich podział na poszczególne służby: drogową, kryminalną, Służbę Bezpieczeństwa i inne.
Z dziesiątków informacji wiemy natomiast, że SB zajmuje się z wielkim rozpędem kolekcjonowaniem informacji o funkcjonowaniu naszego Związku i poszczególnych działających w nim osobach. Zachodzi pytanie: czy działalność tak nie uszczupla środków, które mogłyby być przeznaczone na walkę z chuliganami, bandytami, spekulantami i meliniarzami?
Meliny, w których nielegalnie sprzedaje się alkohol, są utrapieniem milicji, która nie potrafi sobie z nimi w żaden sposób poradzić. Ciągle nie ma sposobu zdobycia dowodów przeciw tym przestępcom. Pytanie: czy funkcjonariusze wyspecjalizowani w infiltracji obcych sobie środowisk, w podsłuchiwaniu rozmów, w robieniu zdjęć ukrytymi aparatami etc. nie mogliby tu pomóc swoim bezradnym kolegom?
W epoce gierkowskiej powołano nawet w Warszawie specjalną wyższą uczelnię – Akademię Spraw Wewnętrznych. Nie wiemy, czym się zajmują akademicy, czy ich prace i odkrycia są na bieżąco wdrażane? Wbrew ustawie o stopniach naukowych nie podaje się w prasie informacji o obronach prac doktorskich w tej uczelni. Może publiczne dyskusje nad opracowywanymi dysertacjami pomogłyby w takim ukierunkowaniu badań, które umożliwiłoby znalezienie metody nauczenia st. sierżanta Wiśniewskiego z Kuźnicy Białostockiej skutecznego i zgodnego z prawem interweniowania?
Tak się bowiem stało, że imponujący rozwój szarobłękitnej nauki nastąpił w tym samym czasie, co pojawienie się w naszym kraju osławionych „ścieżek zdrowia”, łamania praw obywatelskich, nienotowany rozwój afer i korupcji, meliniarstwa i spekulacji. Pytanie: czy wewnętrzni akademicy nie powinni by uzewnętrznić swoich ustaleń w sprawie tej interesującej zbieżności?
Słyszymy i czytamy kierowane do nas apele o udzielenie organom porządku pomocy w trudnej sytuacji. Chodzi przecież o nasze bezpieczeństwo, o ład i porządek w naszej Ojczyźnie. Takiej pomocy nikt swojej milicji nie odmówi. Swojej: to znaczy działającej wiadomymi i akceptowalnymi metodami, w naszym imieniu i pod nasza kontrolą.
Tekst został odrzucony przez "Tygodnik Solidarność"
Przypisy redakcji
1. Maciej Szczepański, w latach 1972 -1980 przewodniczący Komitetu ds. Radia i Telewizji. W 1981 postawiony przed sądem i po dwuletnim procesie skazany na osiem lat wiezienia za przyjęcie łapówek w wysokości 1,5 mln zł oraz zabór mienia KRT na sumę ok. 3,5 mln zł.
2. Kazimierz Tyrański, w latach 1970-tych prezes centrali handlu zagranicznego Minex, w 1981 stanął przed sądem, w wyniku procesu skazany na 15 lat pozbawienia wolności.
« Walc jan, O swoją milicję, Niezależność nr.63 czerwiec 1981